16/11/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Przegląd wydarzeń w NBA #3: I love this game!

8 min read
Grafika ukazująca starcie Draymonda Greena i Rudy'ego Goberta

Fot. https://www.instagram.com/p/CzrMgwyuD2t/?img_index=1 / autor: instagram.com/barbwiretape

Grafika ukazująca starcie Draymonda Greena i Rudy'ego Goberta
Fot. https://www.instagram.com/p/CzrMgwyuD2t/?img_index=1 / autor: instagram.com/barbwiretape

Zbliżamy się do pierwszego pełnego miesiąca sezonu 2023/2024. Na tym etapie nie można jeszcze dokładnie przewidzieć, kto wejdzie do Playoffów albo zostanie mistrzem. Da się za to znaleźć wiele historii – mimo że to dopiero początek rozgrywek, pokazują całą magię NBA. Usiądźcie wygodnie w fotelu i sprawdźcie, co zaserwowali nam najlepsi koszykarze świata!

Hot: Minnesota Timberwolves

Po zeszłorocznej klapie Timberwolves wyciągnęli wnioski. Coach Finch wiedząc, że roster ma ograniczony ofensywnie, skupił się na obronie. Efekty? 2. miejsce w NBA pod względem Defensive Rating i 3. obrona. Do tego Minnesota wskoczyła na 1. pozycję w tabeli Zachodu. Niesamowity sezon ma ta ekipa!

Wydawało się, że Rudy Gobert do końca kariery będzie dźwigał za sobą brzemię ogromnej wymiany pomiędzy Jazz i Wolves. Tymczasem Francuz okazuje się jednym z kluczowych graczy w świetnie funkcjonującej maszynie. Nie dość, że notuje ponad 12 zbiórek na mecz, to jeszcze dokłada do tego ponad 2 bloki. Tak wygląda zamykanie ust haterom.

Nie można oczywiście zapominać o Anthonym Edwardsie. Na chwilę obecną to murowany kandydat do All-NBA. Zalicza postęp właściwie we wszystkich kluczowych statystykach, a ponadto drużyna może na niego liczyć w końcówkach spotkań. Obecność AE i Goberta wpływa pozytywnie na resztę zespołu, na czele z Karlem-Anthonym Townsem, Mikiem Conleyem i Jadenem McDanielsem, którzy grają zdyscyplinowaną, ale przyjemną dla oka koszykówkę. Timberwolves będą groźni dla każdego, jeśli utrzymają formę.

Flop: Washington Wizards

Jesteśmy obecnie świadkami być może najbardziej niewiarygodnej historii w całej NBA. Wizards uparli się, że będzie o nich głośno. A że nie są w stanie grać na tyle dobrze, by to zapewnić, postanowili stać się pośmiewiskiem całej ligi. Tak memicznego zespołu nie było chyba nigdy w historii amerykańskich lig profesjonalnych. A przecież to USA jest wylęgarnią sytuacji niespotykanych nigdzie indziej!

Jak wytłumaczyć to, że Jordan Poole w zasadzie co mecz jest na świeczniku nie z powodu swoich umiejętności, a spartolonych zagrań? Ten gość ewidentnie nie rozumie, na czym polega bycie pierwszą opcją drużyny w ataku. Oddaje masę rzutów z nieprzygotowanych pozycji, traci piłkę na miliony sposobów i irytuje kolegów. Aż strach pomyśleć, że jeszcze 2 lata temu mówiło się o nim jako o przyszłości Golden State Warriors.

Jedynym, co ratuje Washington przed ostatnim miejscem w tabeli, jest tragiczna postawa Detroit Pistons. Strzelę w ciemno, że do końca sezonu się to zmieni, a Wizards zajmą należne im miejsce. Kyle Kuzma i Tyus Jones po sezonie spakują manatki i wyjadą jak najdalej od Poole’a i reszty. Nam, fanom, pozostaje tylko zaglądać raz na jakiś czas do kompilacji ich wybryków, by umilać sobie chłodne, zimowe wieczory.

Hot: Tyrese Haliburton

Gdzie byłaby Indiana bez tego jegomościa? Nie wiem, choć cytując klasyka, się domyślam. Haiburton wyrasta… już jest najlepszym rozgrywającym NBA! W bieżącej kampanii zalicza 11,6 asysty na mecz, co plasuje go na pierwszym miejscu w tej klasyfikacji w całej lidze. Jego wpływ na grę Pacers jest nie do przecenienia.

Imponuje zwłaszcza łatwość, z jaką młody Tyrese dostrzega na parkiecie swoich partnerów. Co więcej, system zaimplementowany przez trenera Carlisle’a zachęca do dużej ilości podań. Indiana notuje obecnie najwięcej asyst na mecz ze wszystkich drużyn. W takich warunkach talent ich gwiazdy może tylko rozkwitnąć.

Ale Haliburton to nie tylko asysty. Zdobywa 23,5 punktu na mecz, będąc najlepszym strzelcem teamu. Jest na dobrej drodze, by stać się niepowstrzymaną bronią ofensywną, która rozmontuje każdą obronę. Jego spory potencjał pod tym względem pokazało spotkanie przeciwko Hornets, w którym rozgrywający zanotował 43 punkty i rozdał 12 ostatnich podań. Niesamowite, jak szybko rozwija się Tyrese!

Flop: Golden State Warriors

Czy naprawdę bilans 6-8 po 1/8 sezonu regularnego to wszystko, na co stać Warriors? Mistrzowską dynastię prędzej czy później musiał dopaść upływ czasu, ale ten sezon miał jeszcze stać pod znakiem walki o kolejny tytuł. Po całkiem udanym starcie, drużyna Golden State zaliczyła już 6 porażek z rzędu. Zajmują 10. pozycję w tabeli Zachodu, ostatnią premiowaną udziałem w Play-In.

Nie wątpię, że na koniec rozgrywek zasadniczych znajdą się na wyższej pozycji, ale najpierw muszą odpowiedzieć sobie na parę pytań. Na przykład: co zrobić z Draymondem Greenem? Owszem, jest to genialny defensor, a także niebanalny podający, ale jego zachowania stają się coraz większym problemem. Po ostatnim spięciu z Rudym Gobertem w trakcie spotkania z Timberwolves, Greena zawieszono na 5 meczów. 3 z nich Warriors zdążyli już przegrać.

Klay Thompson nie jest już tym samym graczem, co przed kontuzją z Finałów 2019. Nie jest w stanie wywalczyć przestrzeni na dobre rzuty. Chris Paul powoli zjeżdża już do bazy. Trudno pozytywnie patrzeć na mistrzowskie aspiracje Golden State, skoro nawet powrót Stephena Curry’ego po kontuzji nie pomógł im uporać się z Oklahoma City Thunder. A skoro już mowa o tym meczu, jego bohaterem okazał się…

Hot: Chet Holmgren

Kiedy przed sezonem mówiło się tylko o tym, że do NBA trafił Victor Wembanyama, każdy zdawał się zapominać, że swój rookie sezon rozegra także Holmgren. W ciągu ostatnich tygodni pokazał jednak, że też jest głodny uwagi. Wzmocniona swoim wysokim Oklahoma jest tuż za Minnesotą w Konferencji Zachodniej. Jednym ze zwycięstw, jakie odniosła po drodze, było wspomniane już starcie z Warriors, gdzie Holmgren w taki sposób doprowadził do dogrywki:

Podobieństw pomiędzy Chetem i Francuzem jest sporo. Podobne warunki fizyczne, świetna mobilność, szeroki wachlarz umiejętności ofensywnych i zadatki na wybitnych obrońców. Obaj mają też jeszcze wiele doświadczenia do zebrania. Amerykanin stracił jednak sezon przez kontuzję i został nieco zapomniany. Nikt nie rozkładał przed nim czerwonych dywanów, a dziennikarze nie rzucali się, by przeprowadzać z nim wywiady.

Być może podziałało to na niego motywująco, bo aż kipi z niego determinacja. Widać, że chce udowodnić wszystkim, że może być godnym rywalem Wembanyamy w przyszłości. Sprawia, że to gracz Spurs może być zazdrosny. Holmgren nie tylko ma już buzzer beatera, ale też pomaga drużynie wygrywać. Thunder zaliczają wymarzony początek rozgrywek i są jednym z najbardziej ekscytujących młodych zespołów. Chet-Victor, 1:0.

Flop: San Antonio Spurs

Tak, wiem, ta drużyna jest w budowie i nie można oczekiwać cudów. Spurs zaczęli jednak sezon od bilansu 3-3, co pozwalało patrzeć na ten projekt w pozytywnym świetle. Teraz, kiedy zaliczają 8 porażek z rzędu, przechodzi jakakolwiek ochota na śledzenie ich wyczynów. Owszem, nikt nie spodziewał się, że znajdą się chociażby w Play-In, ale nagminne przegrywanie nie przystoi tak utytułowanemu trenerowi, jakim jest Gregg Popovich.

Nie on jest tu jednak problemem. Wdrażany przez niego system pozwala wykazać się Victorowi Wembanyamie, a także sprawia, że Spurs są na 2. miejscu w całej NBA pod względem rozdawanych asyst. Wszystko to jednak jest radosną koszykówką i kończy się, kiedy rywale postanawiają grać na poważnie. Przykładem niech będzie ostatni mecz ekipy z Teksasu przeciwko Grizzlies. Wypuszczenie 19 punktów prowadzenia jest nie do zaakceptowania dla żadnego zespołu.

Co więcej, koledzy Wemby’ego z zespołu nie do końca odnajdują się przy swoim liderze. Rytmu gry muszą szukać Jeremy Sochan, Keldon Johnson czy Zach Collins. Nie są to warunki sprzyjające ogólnemu rozwojowi młodej drużyny. Jeśli panowie chcą, by reporterzy przyjeżdżali do San Antonio po coś innego niż wywiad z Francuzem, muszą dać im powody do takich wypraw.

Kącik Rodzynka

Jak wspomniałem wyżej, nasz rodzynek szuka wciąż swojego rytmu. W ogólnym rozrachunku nie wygląda najgorzej, ale bywają momenty, gdzie gra Sochana woła o pomstę do nieba. Jego forma daje się przyrównać do gdańskich falowców. Bez przynajmniej solidnej regularności, Jeremy może zacząć tracić minuty na parkiecie.

Jego największym problemem na chwilę obecną są straty. Przy 4,5 asystach na mecz pozwala sobie odebrać piłkę aż 2,5 razu. Oczywiście, czasu na naukę ma sporo, ale bez wyraźnych postępów, coach Popovich może oddelegować do roli rozgrywającego kogoś innego. Sam trener zresztą zauważył, że w momentach zwiększonej intensywności defensywnej rywali, Spurs mają problemy ze złamaniem obrony przeciwnika. Spora w tym zasługa Polaka, który choć bardzo się stara, nie jest orłem na pozycji point guarda.

Mimo wszystko udaje mu się notować poprawne występy i utrzymuje zadowalającą średnią punktową – 10,6. Wciąż otrzymuje sporo czasu na pokazanie swoich umiejętności na parkiecie. W ostatnich 5 meczach spędzał średnio na boisku ponad pół godziny. Sochan dostaje zatem spory kredyt zaufania i trzymam kciuki, że odwdzięczy się rozwojem i dobrą grą.

Kącik miłości LeBrona Jamesa

To prawdopodobnie jednorazowa inicjatywa, ale jakże zasłużona! Czy ktokolwiek w 21. sezonie w NBA notował 26,4 punktów na mecz? Czy jakikolwiek gracz w wieku prawie 39 lat przesądzał o losach tak wielu spotkań? A może jakiś zawodnik na tym etapie kariery robił takie rzeczy?

Jeśli na wszystkie te pytania odpowiedzieliście poprawnie, to macie rację. Nikt nigdy nie był w stanie grać na takim poziomie, będąc tak wiekowym. Nawet Kareem-Abdul Jabaar. LeBron, o którym jakiś czas temu popełniłem notkę biograficzną, wyprawia rzeczy niestworzone. W dalszym ciągu jest sercem i mózgiem Lakers, którzy bez Króla mogliby tylko marzyć o Playoffach.

Trudno w to uwierzyć, ale Jeziorowcy, zajmujący obecnie 6. miejsce na Zachodzie, mają w swoim rosterze jedynie 4 graczy, którzy mają dodatni rezultat w statystyce plus/minus. Prym wiedzie oczywiście niezastąpiony James. Z nim na boisku Lakers są lepsi od rywali aż o 66 punktów w trakcie sezonu. W Anglii śpiewają God save The King, a w Los Angeles powoli słychać God save LeBron. The King to jedyna nadzieja na tytuł w Mieście Aniołów.

Ufff, dzieje się! Można powiedzieć, że sytuacja w NBA zmienia się jak w kalejdoskopie. Co chwilę coś nowego, a każdy mecz to kolejna historia. Wszystkie pochwały tracą ważność w minutę, a krytyka dezaktualizuje się jeszcze szybciej. Cóż, takie uroki najlepszej koszykarskiej ligi świata. Do zobaczenia za tydzień!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

eighteen − three =