#GłosMłodych w CDN: Przemek Staroń — „Dopóki nie zaczniemy ze sobą rozmawiać i siebie szanować, to staranie się o niektóre zmiany jest pozbawione sensu.”
18 min readPrzemek Staroń — Psycholog, wykładowca, edukator, autor bestsellerowej serii „Szkoła bohaterek i bohaterów”. Nauczyciel Roku 2018, członek Kolegium Ekspertów Instytutu Strategie 2050.
Dla mnie wymarzona Polska, i w ogóle cały świat, jest tą rzeczywistością, w której nie patrzymy na to, kto ma jaką etykietkę, tylko zadajemy sobie pytanie, czy istota, która jest przede mną, może cierpieć? I stawiamy drugie, równie fundamentalne pytanie: co mogę zrobić, by nie zadawać jej bólu, a jednocześnie żyć swoją wolnością?
Wiem, że lubisz cytaty, wszelkie złote myśli i inspirujące zdania. Postanowiłem, że może naszą rozmowę w pewnym stopniu oprzemy na tego typu sentencjach. Czy jest jakaś złota myśl, która siedzi Ci teraz w głowie?
Tych cytatów jest rzeczywiście wiele. Mogę przywołać dwa, których często używałem w ostatnich dniach. Jeden z nich pochodzi z listu Nelsona Mandeli do Malali, który delikatnie modyfikuję, bo w oryginale pojawia się tam słowo „broń”, a ja wolę „narzędzie” – „Edukacja jest najpotężniejszym narzędziem, którego możesz użyć, aby zmienić świat”. Drugi cytat, który rezonował we mnie mocno w ostatnich dniach, to słowa Dumbledore’a – „Szczęście można znaleźć nawet w najciemniejszych czasach, trzeba tylko pamiętać, aby zapalić światło.”
„Nauczyciel ociera się o wieczność, nigdy nie można stwierdzić, kiedy kończy się jego wpływ”. To słowa Henry’ego Adamsa. Rozmowa, postawa, a nawet jedno zdanie usłyszane od pedagoga to rzeczy, które kształtują młodą osobę na lata, rezonując w jej głowie do dorosłości, albo przez całe życie. Jest to więc duża odpowiedzialność, bo ten potencjał w procesie kształtowania młodej osoby można zaprzepaścić. W sytuacji zagrożenia dla godności ekonomicznej nauczycieli, niskich płac, małej autonomii działania, jak taką odpowiedzialność dźwigać, żeby najprościej w świecie nie krzywdzić uczniów i ten wpływ ocierający się o wieczność był pozytywny? To trochę jak z maską tlenową w samolocie. Najpierw dorosły zakłada ją sobie, aby później pomóc w tej czynności dziecku.
Oj tak, to jest bardzo żywe porównanie. Przywołany przez Ciebie cytat przypomina mi słowa pewnego poznanego przeze mnie księdza. Powiedział mi: „Psychologia jest jak brzytwa, można nią kogoś przepięknie ogolić, ale można też pociąć.” Kiedy w psychologii określa się osoby ze strefy najbliższego rozwoju, mówi się o nich „osoby znaczące”. To „znaczenie” może być też przecież bardzo okrutne. Nauczyciele mają wyjątkową rolę, gdyż jest to zawód, który tak naprawdę tworzy inne zawody. To jest ogromny wpływ. Wiemy, jak wygląda system, jak straszna jest deprecjacja godności nauczycieli, łącznie z godnością ekonomiczną. Pojawia się więc pytanie, co robić? Każdy z nas ma wolność wyboru. Frankl podkreślał, że „Między bodźcem a reakcją jest przestrzeń naszej wolności”. Każdy z nas doświadcza sytuacji, które mogą być traumogenne i rzutują na nasze życie. Przeżywają je przecież także nauczyciele. Tutaj pojawia się jednak moment, w którym należy się zatrzymać i zapytać, czy funkcjonowanie w tym fatalnym systemie uprawnia mnie do przenoszenia mojego bólu na uczniów? Czy przykładowa sytuacja, w której zarabiam mało, uprawnia mnie, aby frustracje kierować ku uczniom i uczennicom?
Wylanie swoich niespełnionych ambicji, rozczarowań…
Tak, dokładnie. Niedawno wrzucałem na swojego Instagrama stories o poruszającym filmie „Neneh: Gwiazda Baletu”. Opowiada on historię czarnoskórej dziewczynki, Neneh, która trafia do szkoły baletu przy Operze Paryskiej. Jest świetna w tańcu, ale dyrektorka placówki jej nienawidzi. W jednej scenie wspomnianej dyrektorce wypada z oka soczewka i okazuje się, że ma brązowe oczy, a nie nieskazitelnie niebieskie. W dalszym ciągu wydarzeń dowiadujemy się, że jest ona tak naprawdę kobietą pochodzenia arabskiego, która wyparła się swojej tożsamości i nie chciała być kojarzona z innym kolorem skóry niż biały. To tak dobitnie pokazuje, dlaczego w ten sposób zachowuje się w stosunku do Neneh.
Nie neguję oczywiście tych doświadczeń nauczycieli/ek, takich jak niespełnione ambicje, rozczarowania i wręcz traumy, przeciwnie, rozumiem je doskonale, nie dziwię im się w ogóle i robię nieustannie wszystko, aby pomóc każdej osobie w poradzeniu sobie z tym, co trudne. I jednocześnie cały czas podkreślam, że wciąż mamy wolność wyboru, jak zareagujemy na to, co na spotyka. Spoczywa na nas odpowiedzialność wpisana w samo człowieczeństwo. Frankl mówił, że gdy na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych mamy Statuę Wolności, na zachodnim powinna znajdować się Statua Odpowiedzialności. Te wartości są ze sobą nierozerwalnie połączone. Jeśli ja świadomie decyduję się na pracę w szkole, w takich realiach, w jakich ona funkcjonuje, to ja nie mam moralnego prawa, aby projektować na innych frustrację, a tym samym ich krzywdzić. Podkreślam ponownie, ja naprawdę nie neguję tego, że nauczycielom i nauczycielkom jest ciężko. Zadbanie o nich/o nie jest fundamentem i priorytetem, gdyż tylko to umożliwi im realną troskę o uczennice i uczniów. To są po prostu dwie rzeczy, które są naraz prawdziwe.
Podsumuję to ważną dla mnie myślą, która jest w zasadzie moją mantrą, czyli „Modlitwą o pogodę ducha”. Sprowadza się ona do tego, aby rozwijać w sobie odwagę do zmieniania rzeczy, które zmienić można — i siłę do godzenia się z tym, czego zmienić nie można. I w końcu: chodzi o to, aby rozwijać w sobie mądrość, żeby rozróżniać jedno od drugiego. Dzięki życiu tą myślą nagle się okazuje, że zaczynamy widzieć rzeczy, z którymi nie ma sensu się borykać i zaczyna się proces akceptacji. Jednocześnie widzimy to, co możemy zmieniać. Podążanie w stronę mądrości rozróżniania, która definiuje to, na co mam wpływ, a na co nie, dla mnie przez wszystkie lata życia było absolutnym błogosławieństwem. Takie dążenie pomagało mi w wielu sytuacjach i wyborach. Jest mnóstwo nauczycieli, którzy po prostu odeszli ze szkoły i przeszli z chorego systemu na pokład większej sprawczości. To są często szalenie kompetentni ludzie, który opuszczają system, gdyż uderzają głową w mur. To utalentowani pedagodzy i pedagożki, których różne mechanizmy wypychają ze standardowej szkoły. Te osoby zrozumiały w pełni, na co mają wpływ, a na co nie.
Zawsze myślałem, że drogę ucznia należy traktować jako przygodę, takie podejście może obudzić chęć odkrywania, dociekania. Czasami w szkole miałem wrażenie, że jesteśmy programowani na jednostki idealne, wszestronne, pozbawione jakiejkolwiek przygody w edukacji i poczucia wyzwania, które stawiamy sobie sami. Nie ma tam nic pozostawionego dla spontaniczności i odrobiny szaleństwa. Jak do takiego przestarzałego systemu wprowadzić magię, niecodzienność i ciekawość? Ciężko to będzie zrobić z dnia na dzień, ale Wy w programie Edukacja dla przyszłości Polski 2050 Szymona Hołowni proponujecie zmiany, które mają niejako dostosować edukację do dzisiejszych realiów.
Tak, i nieustannie powtarzamy, że efekty tego dostosowania nie będą widoczne po tygodniu. Szkoła potrzebuje ewolucji, nie rewolucji — jedyną rewolucją jest zmiana myślenia o niej. Co ważne: części zmian można i trzeba dokonać już teraz, zwłaszcza, że nie potrzeba do tego właśnie żadnej rewolucji. Często pokazuję to na przykładzie prawa oświatowego w Polsce, które jest naprawdę sensownie skonstruowane. Trzeba np. uświadomić wszystkim szkołom, że to prawo wymaga tylko jednej oceny cyfrowej w ciągu roku, jest to ocena końcoworoczna. Tyle. Może ona być wystawiona na podstawie sprawdzianu, ale mogą być to inne formy zaliczenia, zdecydowanie bardziej kreatywne, skuteczniejsze dla pozyskiwania wiedzy, np. pokazanie przez ucznia bitwy pod Grunwaldem za pomocą klocków LEGO. Pewnych rzeczy nie musimy więc nawet zmieniać, żeby zmiana zaszła od razu.
Musimy rozpatrywać problem tego sytemu w metaskali, w bardzo długiej perspektywie. Myślę, że globalnie mamy z tym problem, gdyż żyjemy w kulturze instant, kulturze natychmiastowości. Prawda jest jednak taka, że najważniejsze procesy zmian nie dzieją się nagle. One trwają. Niestety jesteśmy kulturą instant przesiąknięci. Dlatego właśnie — w wymiarze indywidualnym i społecznym — nie ogarniamy wielu rzeczy, niszczą się nam związki, a przecież najwięksi mędrcy i mędrczynie mówią jasno, że szczęście, że wszystko, co najpiękniejsze, przychodzi do tych, którzy potrafią czekać. Ważne jest też, aby godzić się z tym, że możemy nie doczekać się różnych owoców swojej pracy. Kiedy się to zaakceptuje, pojawia się uczucie uczestniczenia w marszu dziejowym, dokładamy coś od siebie, tyle, ile jesteśmy w stanie. Obraca się to w najgłębszy możliwy sens, głębokie poczucie, że naprawdę celem jest podróż.
Czyli w zasadzie w wielu kwestiach potrzebujemy podejścia bardziej koncyliacyjnego, cierpliwości, uciekania od radykalnych postaw?
Mój światopogląd w dużym uproszczeniu jest lewicowy, aczkolwiek zawsze rozwalało mnie to, jak bardzo ludzie, z którymi gdzieś się spotkałem i z którymi treściowo się często zgadzałem, tak bardzo nie rozumieli tego, że do jakiegoś celu mogą prowadzić różne drogi. Przychodzą mi tu na myśl słowa wybitnej myślicielki Simone Weil, że pogubiliśmy podstawowe pojęcia świadczące o inteligencji, takie jak np. związek między sposobem działania a rezultatem. Jak słyszę „Świecka szkoła! Teraz!”, to się uśmiecham, bo chcę, aby polska szkoła była szkołą, w której są zajęcia z religioznawstwa empirycznego, jednak wiem, jak bardzo potrzebne jest spojrzenie z lotu ptaka, bo tylko takie daje skuteczność. Rok temu byłem na spotkaniu Świeckiej Szkoły w Gdańsku. Podczas swojej prezentacji pokazałem tam obecnym, że często spotykam się z niezrozumieniem mechanizmów, które odsłania przed nami dyscyplina zwana psychologią religii. Ataki wystosowywane na jakąkolwiek religię przynoszą w jej wyznawcach/czyniach odwrotny efekt. Te ataki są przeciwskuteczne, bo druga strona się po prostu zamyka na jakąkolwiek rozmowę. Przeprowadzenie jakichkolwiek działań, w których mamy do czynienia z religią, musi uwzględniać reakcje psychologiczne na to, co robimy. Tam, gdzie dokłada się element walki z tym, co dotyka sfery wartości, cel może stać się po prostu stracony. Metaforycznie: jeśli chcesz rozbroić bombę, nie podchodzisz do niej i nie przecinasz nożyczkami wszystkiego, jak leci.
Można znajdować więc złote środki? Popularne jest ostatnio pojęcie symetryzmu, ale zaczęło się bardzo pejoratywnie kojarzyć.
Jest x sytuacji w życiu, gdzie mamy czerń i biel, gdzie ewidentnie mamy do czynienia z jakąś krzywdą. Dotyczy to jednak TREŚCI, nie FORMY. Myślenie kategoriami czerni i bieli w zakresie formy prowadzi nas z powrotem do kodeksu Hammurabiego. Większość sytuacji życiowych jest jednak z pogranicza. Marta Niedźwiecka w swoim podcaście zwraca uwagę na prymitywne mechanizmy obronne w nas samych, i to właśnie te mechanizmy trzymają nas w żelaznych obręczach czarno-białego widzenia świata. Funkcjonujemy często zero-jedynkowo, dzielimy świat binarnie: (Na przykład widać to w sztywnym rozumieniu płci i tożsamości płciowej, opartym na konstruktach męskości vs kobiecości). A świat jest pełen kolorów i odcieni. Ja o symetryzmie mówię zawsze, że to jest jedno z tych pojęć, które kompletnie jest niezrozumiałe, tak samo np. źle rozumiemy konserwatyzm, który w swoich założeniach nie ma nic wspólnego z zaściankowością i ciemnogrodem, a jest postawą rozważającą tempo wprowadzania zmian.
Symetryzm jest problemem wtedy, gdy staje się intelektualnym lenistwem, wyrażającym się w haśle: „Prawda leży pośrodku”. I tu jest problem, bo prawda na mocy faktu nie leży pośrodku, tylko leży tam, gdzie leży. Jeżeli w wyniku analizy intelektualnej dojdę do wniosku, że prawda rzeczywiście leży pośrodku, to to jest zupełnie ok. Jeżeli jednak nie podejmując wysiłku intelektualnego i stwierdzę z marszu „Oni mają rację tak samo”, to mamy poważny problem. Prawda może leżeć pośrodku, ale przecież nie musi. Nigdy nie leży pośrodku, gdy mamy do czynienia z przemocą. Dopóki nie zaczniemy ze sobą rozmawiać i siebie szanować, to staranie się o niektóre zmiany jest pozbawione sensu. Często na zajęciach etyki mówiłem o tym w kontekście prawa zabraniającego dyskryminacji osób czarnoskórych, które wprowadzono w 1964 roku w Stanach Zjednoczonych. Nie zadbano o to, aby taki zakaz był niejako skutkiem zmiany mentalności, co może zrobić tylko wielowymiarowa edukacja. Gdy wprowadza się zakazy prawne, to część ludzi respektuje dane prawo tylko dlatego, że boi się konsekwencji jego złamania. Kiedy lęk zanika, respektowanie tego prawa także. To dlatego podczas kampanii prezydenckiej Trumpa nagle się okazało, ilu w USA jest rasistów. Kiedy więc słyszę, że ktoś proponuje zmiany, ale w klimacie ataku, walki, braku szacunku, bez dialogu, próby porozumienia i budowy fundamentów do zmiany mentalności, to uważam, że to nie ma sensu. W dużej mierze dlatego też zacząłem współpracę z Szymonem Hołownią, on jest jednym z nielicznych, którzy to kumają. Kiedy Szymon podkreślał, że najważniejszy jest dialog, to wielu ludzi, również ze środowiska opozycyjnego, którzy, wydawałoby się, że powinni to rozumieć, zaczęło z tego szydzić. Jeżeli my zaczynamy szydzić z fundamentów, czyli rozmowy, dialogu, spotkania, porozumienia, to ja mam, ku*wa, takie pytanie: co nam zostaje w zasobach sensownych elementów naszego człowieczeństwa? Droga wiodąca przez brak dialogu, brak szacunku dla Innego, jest zarówno nieetyczna, jak i nieskuteczna.
Wracając do religii, w przypadku różnych dyskusji często mówię, że absolutnie te postulaty rozumiem. Sam twierdzę, że wszystko, co w szkole, powinno być oparte na nauce. Jednakże żyjemy zawsze w kontekście. Lekcja religii może na tę chwilę mieć dla kogoś taką wartość, której ktoś inny nie rozumie. W dokumencie „Edukacja dla przyszłości” Polski 2050 jest zapis, że to wspólnota szkolna w poczuciu własnej wolności może decydować o kwestii religii w danej szkole i o wielu innych rzeczach (poza wieloma innymi, jak obniżenie wieku decyzji o ew. uczestniczeniu w lekcjach religii do 15. roku życia). Czy naprawdę nie widzimy, że do różnych wielkich zmian potrzebne są swego rodzaju pomosty, po których ludzie mogą łagodnie przejść?
To jest swoją drogą ciekawy punkt dokumentu „Edukacja dla przyszłości”. Zapisy te dotyczą silnej autonomii placówek szkolnych, odbiurokratyzowania, pozbawienia kontroli m.in. kuratorów.
Psychologia już niejednokrotnie udowodniła, że kontrola, zastraszanie, monitorowanie to są opowieści nie tyle dziwnej, co dawnej treści. Nie ma to żadnego sensownego przełożenia na ludzkie funkcjonowanie. Faktem jednak jest to, czego nauczali nas Sartrem czy Fromm, że my się boimy wolności. Mam takie doświadczenie z rozmów o edukacji z ludźmi, którzy uchodzą za postępowych i „oświeconych”, że proponując im jakieś postulaty dotyczące ważnych zmian w szkole, patrząc z poziomu nauki, często słyszę: „Ojej, a to nie będzie już przesada?”. To jest kazus Szkoły w Chmurze, w której od dwóch lat prowadzę zajęcia. Ataki na Chmurę są idealnym odzwierciedleniem lęku przed wolnością. Ja zawsze przypominam, że wolność ma dwa wymiary. Wiemy to dzięki Arystotelesowi oraz jego recepcji w wykonaniu Hanny Arendt. Istnieje wolność negatywna, czyli wolność od przymusu, oraz wolność pozytywna, czyli wolność ku realizacji ideału samorządzenia. Uważam, że ludzie, którym blisko do obecnej władzy, niemal panicznie boją się wolności negatywnej. Druga strona medalu to często lęk przed wolnością pozytywną. Ludzie czasem jeszcze mówią mi: „Ty, Przemek, jesteś za małżeństwami jednopłciowymi, a Hołownia raczej nie, to jak to z Wami?”. Odpowiadam zawsze mniej więcej tak: po pierwsze Szymon deklaruje po prostu, że na tę chwilę trzeba wprowadzić jak najszybciej związki partnerskie, bo w warunkach obecnej polaryzacji, bez masowej edukacji, małżeństwa jednopłciowe w jego ocenie powinny stanowić następny etap. Czy to oznacza, że on jest im przeciwny? On po prostu mówi o kolejności! Czy ja muszę się z zgadzać z jego argumentacją w tej materii, żeby z nim współpracować? No właśnie nie. I tu dochodzimy do sedna. Problemem nie jest pogląd lidera danej grupy, tylko to, czy on ten pogląd narzuca. Szymon robi coś wręcz odwrotnego: daje nam totalną przestrzeń w ramach wolności pozytywnej. Istota wolności pozytywnej to obranie takiej drogi, jaką ja uważam za najskuteczniejszą, by dokonywać zmian. Stopień utęczowienia Polski 2050 to jedno z moich najważniejszych osiągnięć życiowych (śmiech). Ja z Szymonem, mimo jakichkolwiek różnic, nie miałem nigdy spięć. Dlatego gdy patrzę na to, jak pokazują go liberalne media, to myślę, że ja chyba znam jakiegoś zupełnie innego człowieka. A ufam bardziej sobie i wieeeelu wspaniałym ludziom niż mediom realizującym interesy innych środowisk politycznych. No ale debata w TVP zmieniła wszystko i mnóstwo ludzi otworzyło oczy. Dostałem jakiś miliard wiadomości pt. „Ej, Przemek, ten Hołownia rzeczywiście jest zajebisty”.
Co chciałbyś powiedzieć młodym, którzy nie chcą iść na wybory?
Chciałbym Was na początku przeprosić za to, że nasze pokolenia zje*ały. Przepraszam, że żyjecie w świecie zarządzanym przez dorosłych, którzy nie dorośli i bawią się w piaskownicach tego świata. Kompletnie się nie dziwię osobom młodych, że nie chcą uczestniczyć w życiu obywatelskim. Przez cały tok edukacji daje się młodzieży poczucie, że jej głos nie jest ważny. Jeżeli przez kilkanaście lat mówimy komuś, że jego zdanie się nie liczy, to jakie mamy prawo, aby wymagać od młodzieży obywatelskiego zaangażowania?
Keating w Stowarzyszeniu Umarłych Poetów powiedział – „Zawsze myślałem, że edukacja polega na nauczaniu do własnego zdania”.
To, co dajemy dzieciom i młodzieży od lat do zrozumienia, czyli postawa w stylu – „Spływaj młody, Twoje zdanie się nie liczy”, fundamentalnie na nich wpływa. Dlatego zawsze, gdy mam zwrócić się do młodzieży w tej kwestii, zaczynam od szczerego „przepraszam” i całą swoją postawą, książkami, słowami, chcę pokazać – „I see you”, nawiązując do uniwersum „Avatara”. Twoja osoba, postawa, głos to wartość sama w sobie, Młoda Osobo. I to nie podlega dyskusji. Twój głos jest ważny w każdej sprawie, począwszy od tego, że w sali lekcyjnej powinna być paprotka, aż po głos oddany w wyborach, który jest w naszym życiu wyborem jednym z wielu. Jeśli poczujesz, że warto iść i głosować, to ja będę bardzo szczęśliwy. Życie nauczyło mnie tego, że jednym z największych mitów jest to, że polityka może nas nie dotyczyć. Mam czasami poczucie, że społeczeństwo bardzo próbuje rozdzielać od niej kwestie np. edukacji, ale sorry, to, jak wyglądają pensje nauczycieli_ek i podstawa programowa, nie jest pochodną równań mechaniki kwantowej, tylko odgórną decyzją politytyczną. Ty nie musisz się tym światem interesować, aby on definiował Twoje życie i na nie wpływał. Nic w naszym życiu nie jest apolityczne. Moja ściana, sposób ubierania, to wszystko jest polityczne. Sens polityki wypływający ze starożytnego polis to sztuka bycia razem i troski o dobro wspólne. Polityka zaczyna się na klatce schodowej, gdzie zostawiam rower, a ktoś powie, że to też jego przestrzeń. Jest więc ona konsekwencją wielości istnienia nas wszystkich — ludzi, zwierząt, wszystkich istot żywych
Masz jakieś doświadczenia z lat szkolnych, gdzie doświadczyłeś właśnie zderzenia się ze ścianą?
Nie zapomnę sytuacji, gdy w 8 klasie mojej podstawówki wprowadzono nam przedmiot KOSS – Kształcenie Obywatelskie Szkoły Samorządowej. Jego koncepcja opracowana była przez Centrum Edukacji Obywatelskiej. Były to zajęcia bardzo warsztatowe, praktyczne, gdzie uczyliśmy się ważnych podstaw. Byłem wtedy świeżo po swoich pierwszych działaniach politycznych, gdyż już jako 13-latek walczyłem o województwo środkowopomorskie. Miałem więc poczucie, że jest to przedmiot idealny dla mnie. Projektowaliśmy zmiany w Koszalinie, braliśmy udział w różnych programach. Dzięki temu poznaliśmy ważne narzędzia i poczuliśmy szansę na sprawczość. Wiedzieliśmy, że istnieje coś takiego jak Trybuna Obywatelska na sesji Rady Miasta. Kilkakrotnie na niej wystapiliśmy. Stworzyliśmy swój pierwszy obywatelski projekt, który mogliśmy zaprezentować. Zaprosiliśmy mnóstwo osób, m.in. włodarzy, dyrektorów szkół i wiele innych osobistości. Przyszło może 10 osób, i każdej z tych osób byliśmy mega wdzięczni, natomiast gremialnie nas olano. Rok później stworzyliśmy kolejny projekt, w którym zaproponowaliśmy renowację znanej w Koszalinie rzeźby – „Ptaków” Hasiora. Przedstawiliśmy to właśnie m.in. na Trybunie Obywatelskiej, wysłuchano nas, padły słowa „mądrze”, ale generalnie nic nie zrobiono. Po czym dwa lata później okazało się, że jakiś gość również zaproponował renowację tej rzeźby. Projekt przeszedł, mężczyzna dostał dofinansowanie, a lokalne media i działacze byli wniebowzięci tym pomysłem. Miałem wtedy 14 lat i poczułem, że nam, młodym, mówiło się, że to dobrze, że działamy, ale czy coś z tego wynikało? Jak widać, zderzyliśmy się ze ścianą. Inny przykład pochodzi ze szkoły. Na zajęciach, tak jak wspomniałem, nauczyliśmy się korzystania z różnych narzędzi. Dotarła do nas informacja, że nasza nauczycielka od fizyki ma zostać zmieniona, zaproponowałem wtedy klasie napisanie petycji do dyrektorki. Mój wychowawca – historyk i nauczyciel WoS-u, świetny człowiek swoją drogą, powiedział, że mam pójść przeprosić dyrektorkę, a główny przekaz był w stylu „Co Ty w ogóle sobie wyobrażasz”. Dostałem wtedy pierwszy raz od tego nauczyciela gorsze stopnie niż zwykle. Nie wiedziałem, co się w ogóle dzieje.
Uczenie nas postawy obywatelskiej i korzystania z narzędzi, a potem besztanie za podjęcie takich działań?
Dokładnie. Poszedłem wtedy do dyrektorki. Kilka razy jej nie było. Stałem pod jej gabinetem i myślałem „Co ja robię, nie wierzę, czy ja naprawdę idę przeprosić za skorzystanie z narzędzia, którego używania nauczono mnie w szkole?”. Ta sytuacja pokazała mi, że uczymy o demokracji, ale gdy przyjdzie co do czego, to skorzystanie z jej mechanizmów staje się przyczyną do karcenia uczniów i uczennic. To jest niestety w Polsce legitymizowane przez różne środowiska. To mnie smuci, wkurza, ale już mnie nie dziwi. Bardzo często powtarza to Agnieszka Jankowiak-Maik (Babka od histy) z Muzeum Historii Kobiet, współtwórczyni „Edukacji dla przyszłości”: problem polskiej szkoły to uczenie o demokracji (a i to już bywa problematyczne), ale nie w warunkach demokracji. A w takich układzie to po prostu nie działa!
„Gdy uczeń osiąga coś dzięki nauczycielowi, nauczyciel również się czegoś uczy”. Uczysz się od swoich uczniów?
Gdy moje drogi przecinają się z moimi uczniami i uczennicami, to nieustannie czuję wzruszenie i dumę. Twierdzę, że to jest zawsze wzajemne uczenie się. Bardzo mocno wspieram program Projektor, którego hasłem jest: „Uczysz się od dziecka”. Wielowymiarowość tego zdania jest cudowna. Ja bardzo często opowiadam o tym to na przykładzie chemii. Jeżeli dwie substancje się spotykają i wchodzą w reakcję, to każda z nich ulega zmianie. Nie ma takiej opcji, aby było inaczej. Mam mnóstwo przykładów na to, jak wiele nauczyłem się od swoich uczniów i uczennic. Nie jest ważne, czy to uczeń 6 klasy ze Szkoły w Chmurze, czy też ktoś, z kim spotkałem się w II LO w Sopocie. Nawet rozpoczynając pisanie „Szkoły bohaterek i bohaterów”, zapytałem o wszystko młodych. Ja z tych pytań ułożyłem później listę rozdziałów, a wielu dzieł kultury, które się tam finalnie pojawiło, wcześniej nie znałem, to Wy, uczennice i uczniowie, pokazałyście_liście mi je.
Jaka jest Twoja wymarzona Polska?
Zamknę całą swoją wizję w sentencji Jeremy’ego Benthama: „Nie o to chodzi, czy umieją myśleć ani czy potrafią mówić, tylko o to, czy mogą cierpieć”. Dla mnie wymarzona Polska, i w ogóle cały świat, jest tą rzeczywistością, w której nie patrzymy na to, kto ma jaką etykietkę, tylko zadajemy sobie pytanie, czy istota, która jest przede mną, może cierpieć? I stawiamy drugie, równie fundamentalne pytanie: co mogę zrobić, by nie zadawać jej bólu, a jednocześnie żyć swoją wolnością? Dlatego moje motto życiowe to słowa Alberta Schweitzera, który otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. „Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć”.