Cichy krzyk. Recenzja „Zielonej granicy”
7 min readFilm, który został skreślony przez wielu odbiorców jeszcze przed jego obejrzeniem. Film, który wywołał falę krytyki i skrajne reakcje jednej ze stron politycznych. Okazał się bardzo uwierający, a to, co niewygodne trzeba stłumić jeszcze w zarodku – uciszyć raz na zawsze. Dlaczego wszystkie działa zostały wytoczone w stronę reżyserki Agnieszki Holland? Czy zniechęcające, a może „wyjaśniające” działania – choćby spot MSWiA –, głosy przed i po premierze Zielonej granicy były naprawdę konieczne? Czy nie za bardzo ingerowały w wolność twórczości artystycznej (art. 73. Konst.) i tym samym zaburzały istotę filmu?
Starcie polityki ze sztuką zawsze jest niebezpieczne, niesprawiedliwe i zagraża wolności tej drugiej. Nie zapominajmy, że Zielona granica to film o tragedii ludzkiej na granicy polsko-białoruskiej, kryzysie humanitarnym, a przepychanki polityczne, o których wspomniałam wyżej stawały się momentami nużące, a czasami wręcz niestosowne, pozbawione taktu i bez krzty empatii. Nie zamierzam ich dalej przytaczać, komentować. Wychodzę z założenia, że każda świadoma osoba może sprawdzić wypowiedzi w internecie, wpisy w mediach społecznościowych – choćby Twittera Przemysława Czarnka, Zbigniewa Ziobro czy tvp.info. W tym przypadku przysłowie: „Uderz w stół, a nożyce się odezwą” nie traci na swojej aktualności. Sprzeciw, ciekawość, chęć poznania prawdy czy wyrobienia sobie własnego zdania doprowadziły Polaków do kin.
Chciałabym dość wyraźnie zaznaczyć, że Zielona granica nie jest dokumentem. Film określiłabym jako kino społecznie zaangażowane i dramat, który zawiera w sobie elementy prawdziwe – jest oparty na faktach, ale nie bazuje na nich w stu procentach. Scenarzyści (Maciej Pisuk, Gabriela Łazarkiewicz-Sieczko) dokonali przeglądu materiałów przed napisaniem scenariusza. Skorzystali m.in. z reportażu Mikołaja Grynberga Jezus umarł w Polsce czy wysłuchali działaczy z Grupy Granica. Reżyserka dokonała własnej interpretacji, użyła wybranych zabiegów filmowych, np. czarno-biała produkcja przypominająca paradokument, zastosowała dość kontrastową muzykę i perspektywę żabią, a wybrane sceny zostały „podkręcone” do granic możliwości. Przedstawiła swoją wizję na pokazanie sytuacji na wschodniej granicy.
Zielona granica bazuje na emocjach. Wybrane kadry zostają na długo z widzem, nie da się o nich zapomnieć – wwiercają się w pamięć. Tak, są bardzo brutalne. To były dwie i pół godziny wewnętrznego i zewnętrznego szlochu. Widz nie ma ani chwili na wdech-wydech, pauzę. Odbiorca wstrzymuje oddech, dusi się tak jak uchodźcy na Morzu Śródziemnym, ale my robimy to w sposób kontrolowany i z pełną zgodą. Zresztą Agnieszka Holland nawiązała symbolicznie do tragedii na Morzu Śródziemnym, na początku filmu roztacza się morze zieleni. Po skończonym seansie widziałam blade, zszokowane i zagubione twarze dorosłych ludzi, a powrót do rzeczywistości był naprawdę trudny.
Różne perspektywy
Agnieszka Holland poszła o krok dalej, ponieważ nie skupiła się tylko na jednej perspektywie, ale uwzględniła kilka. Głos oddała uchodźcom, pogranicznikowi Janowi (Tomasz Włosok), psycholożce Julii (Maja Ostaszewska) i aktywistom.
W samolocie linii tureckich poznajemy syryjską rodzinę: Bahira (Jalal Al Tawil) i Aminę (Dalia Naous) oraz trójkę ich dzieci – Ghalię (Talia Ajjan), Nura (Taim Ajjan), niemowlę – i dziadka (Mohamed Al Rashi). Uciekają przed wojną w Syrii, próbują ratować rodzinę. Mają plany i wyobrażenie najbliższej przyszłości, chcą przedostać się do krewnych w Szwecji. Towarzyszy im również nauczycielka Leila (Behi Djanati Atai), która opuściła kontrolowany przez talibów Afganistan. Bohaterem zbiorowym są pozostali uchodźcy – kobiety również w ciąży, dzieci, mężczyźni –, których celem są Szwecja, Niemcy czy Polska. Kraje Unii Europejskiej miały być czymś w rodzaju bezpiecznej i spokojnej przystani, wolnej od konfliktów zbrojnych. „Luksusowy” samolot do Mińska zwiastował zmianę i zapowiadał lepsze życie, jeszcze nie byli świadomi, co ich spotka i jak szybko zostanie odebrana im godność…
Mróz, deszcz i noce pod drzewami, brak jedzenia, picia, bezradność i walka o przetrwanie stały się ich codziennością. Nie zostali przyjęci w sposób cywilizowany. Strażnicy graniczni przerzucali ich z granicy białoruskiej do polskiej, z polskiej do białoruskiej, z białoruskiej do polskiej… byli przepychani, kopani, rozdzielani, traktowani jak bydło. Stali się pionkami gry politycznej, reżimu Aleksandra Łukaszenki i hybrydowej agresji Białorusi na Polskę, Unii Europejskiej i jej bezczynności w sprawie pomocy humanitarnej. To film o dramacie migrantów, dramacie ludzi. Nie zapomnę sceny, w której Leila i chłopiec Nur wpadli do grzęzawiska, tonęli w nim. Próbowali ostatkiem sił wołać o pomoc. Leilę udało się uratować, ale Nur zginął. Dziecko zmarło. Zmarło w grzęzawisku.
Agnieszka Holland łączy w filmie dobro i zło, dobrego i złego strażnika granicznego. Poznajemy pogranicznika Jana , który chciałby stamtąd uciec. Mężczyzna wprost wyje, kuli się w sobie i cierpi. Stoi przed dylematem: wykonać rozkaz czy zachować człowieczeństwo? Połączenie jednego i drugiego wydaje się być wręcz niemożliwe dla Jana. W placówce Podlaskiej Straży Granicznej usłyszał: „To nie są ludzie. To żywe pociski”. Po pracy wraca do swojego azylu. Czeka na niego żona w ciąży, która dostrzega jego wewnętrzny konflikt. W końcu coś pęka w Janie, przemawia przez niego empatia i troska o drugiego człowieka. Przepuszcza migrantów przez granicę.
Widz dostaje również przeciwieństwo Jana, strażników granicznych z Polski i Białorusi, którzy przestali widzieć, a może nigdy nie widzieli w migrantach ludzi. Ksenofobia staje się ich chlebem powszednim. Straż graniczna z Białorusi przerzuca zmarłego uchodźcę na polską stronę, a Polacy robią to samo. Białorusini krzyczą: „Jebani Polacy, bo będziemy strzelać!”. Jeden ze strażników w trakcie przewożenia migrantów mówi: „Jebie tak od nich, że wytrzymać nie mogę”. Nie patyczkują się, nie ma czasu na powolne ruchy, stosują przemoc.
Aktywiści z Grupy Granica próbują dotrzeć do potrzebujących w lesie, dać im koce, suche ubrania, jedzenie, wypełnić wnioski azylowe czy zapewnić pomoc medyczną. Starają się robić wszystko, na co pozwala im prawo. Nie wolno im przekraczać strefy objętej stanem wyjątkowym. Mogą zostać aresztowani, a wtedy już nie pomogą. Czy są sfrustrowani, wściekli a czasami czują bezradność? Tak. Czy pomimo przeciwności wciąż działają, czasami łamiąc prawo? Tak. Do aktywistów dołącza psycholożka Julia. Widzi, co dzieje się w jej miejscowości i nie potrafi udawać, że nie widzi. Pomaga na swój sposób i obiecała sobie jedno, że nie zostawi nikogo w lesie. Maja Ostaszewska mistrzowsko stworzyła swoją postać, zagrała z przejęciem. Wpływ na jej fenomenalną grę aktorską, mogło mieć to, że jeździła na granicę, pomagała i nie chowała głowy w piasek.
Nie rozumiem wątku Bogdana (Maciej Stuhr) i jego rodziny, jest w zupełności zbędny, wręcz cała historia wydaje się odklejona. Monolog Bogdana? Niepotrzebny. Młodzi migranci, którzy zaczynają rapować z dziećmi Bogdana? Przesada. Do tego Agnieszka Kulesza, w filmie Basia, która wypowiada następujące słowa: „Zawsze głosowałam na Platformę, jak trzeba było, stałam ze świeczką pod Sejmem, ale tego już za wiele”. Julia chciała pożyczyć od niej samochód, aby przewieźć uchodźców, ale Basia sprzeciwiła się. Słowa Barbary miały być poważne, coś w rodzaju zarzutu dla pasywnych zwolenników PO. Summa summarum okazały się śmieszne, wręcz komiczne w tej całej tragedii.
Czy pomagamy tylko tym wybranym?
Atak Rosji na Ukrainę rozpoczął się w lutym 2022 r., chociaż eskalacja wojny trwała już od 2014 r. Informacja ta poruszyła ludzkie serca, wstrząsnęła światem. W mediach ciągle pojawiały się nowe informacje, a Ukraińcy zaczęli przekraczać polską granicę bez większych problemów. Polacy ruszyli na pomoc: oferowali transport, najpotrzebniejsze produkty, mieszkania i wiele innych rzeczy. Widzieliśmy zaangażowanych ludzi na ulicy, liczne zbiórki. Okazaliśmy im życzliwość. Pokazaliśmy, że jesteśmy gościnnym narodem.
Nie bez powodu nawiązałam do wojny w Ukrainie, ponieważ na końcu filmu pojawia się wątek pomocy, którą zaoferowaliśmy Ukraińcom. Zaangażowali się aktywiści i straż graniczna. Jan podaje delikatnie dziecko ukraińskiej matce, a aktywistka kąśliwie kwituje: „Szkoda, że nie byłeś taki czuły wobec matek na białoruskiej granicy”. Janek zaprzecza i twierdzi, że nie było go nigdy na granicy polsko-białoruskiej. Niektórych zdarzeń nie da się wyprzeć, zepchnąć w czeluści nieświadomości. One zostają z człowiekiem na zawsze.
Czy pomoc należy się tylko wybranym? Jak dokonujemy selekcji – liczy się kolor skóry, podchodzenie a może wyznanie? Czy dziecko zasługuje na śmierć w lesie? Czy jakikolwiek człowiek zasługuje na śmierć w bestialskich warunkach?
Nie.