„Mam taką dewizę, że tam gdzie cię poniesie, to może tak miało być”. Rozmowa z dr. Konradem Knochem, pracownikiem naukowym UG
5 min readZ wykształcenia historyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Gdańskiego i pracownik Działu Badań Historycznych Europejskiego Centrum Solidarności. Doktor Konrad Knoch opowiada, dlaczego znalazł się właśnie w tym miejscu, o swoich planach na przyszłość oraz zdradza, jak spędza swój czas wolny.
Zacznę od pytania bardzo aktualnego. Jak odnajduje się pan w tej sytuacji pandemicznej, z zamkniętymi uczelniami i nauczaniem zdalnym?
Beznadziejnie. Po prostu tęsknie za studentami. Tęsknie za spotkaniami w sali. Tęsknię za rozmową, za widokiem, za dobrą energią, która przepływa na spotkaniu. Tak to mam czasem poczucie, że gadam do szyby.
Widać po tym, że lubi Pan pracę na uczelni. Jednak czy zawsze miał Pan w planach akurat taki zawód?
Nie. Nie wiedziałem, kim chcę w życiu być, ale potem dostałem się na studia historyczne i wtedy postanowiłem, że będę nauczycielem.
Dlaczego wybór padł akurat na historię?
Zawsze interesowałem się historią, polityką, socjologią, mediami. Za to nienawidziłem fizyki i matematyki, przy czym fizyki chyba nawet bardziej. W liceum stało się to już jasne, że ścisłowcem nie jestem. Lubiłem wprawdzie także biologię i geografię. Ogólnie miałem zainteresowania bardziej humanistyczne i związane z wiedzą o świecie. Moim zdaniem biologia i geografia pokazują właśnie, że się światem interesujesz. Mam taką dewizę, że tam, gdzie cię poniesie, to może tak miało być. Tak więc zostałem na tej historii. Potem zostałem nauczycielem, a na studiach zacząłem interesować się już trochę naukowo historią. Tutaj skupiłem się na opozycji demokratycznej, solidarności, gazetkach podziemnych i też zacząłem w tym kierunku działać.
W związku z tym zaczął pan też pracę w Europejskim Centrum Solidarności. Na czym dokładnie ona polegała?
Ona się dość zmieniała. Pracę w ECS-ie zacząłem w 2008 roku i od początku swojej działalności zajmowałem się przyszłą wystawą, która miała być sercem tego miejsca. Potem stałem na czele zespołu, kierującym pracami merytorycznymi. Wspólnie prowadziliśmy kwerendy, pisaliśmy narracje, ale w międzyczasie robiłem wszystko: projekty naukowe, edukacyjne, kulturalne. To był taki intensywny czas. Efekty można dzisiaj tam podziwiać. Tak powiem, może nieskromnie, to chyba największe osiągnięcie w moim życiu. Myślę, że większego już nie będzie. A przynajmniej nie tak spektakularnego, będą inne, mniejsze. Natomiast to jest takie, z którego jestem dumny, co cały świat podziwia, ogląda, dzięki któremu można poznać i przede wszystkim zrozumieć naszą historię.
Udaje się panu połączyć pracę na uczelni z pracą w ECS-ie?
Na początku było ciężko. Przez 5 lat pracowałem na 2 etaty, przez 7 dni w tygodniu. W ECS-ie było bardzo dużo pracy, a w dodatku miałem jeszcze studia zaoczne. W pewnym momencie organizm miał już dość i musiałem zdecydować. Postanowiłem zredukować etat do ¼, a skupić się na uczelni i rozwoju naukowym.
Kończąc już tematy związane z pracą, jakie ma pan plany na swoją zawodową przyszłość?
Marzę, żeby zrobić habilitacje. Niestety pandemia trochę przerwała moje plany. Pozamykano różne instytucje, a relacje między ludźmi stały się trudniejsze. Jednak nadal pozostaje ona jednym z moich głównych celów. Bo w świecie nauki awans uzyskuje się poprzez zdobywanie stopni naukowych, dlatego habilitacja jest tak ważnym etapem. Dzięki niej, co mnie bardzo śmieszy, to stajemy się „samodzielnymi pracownikami naukowymi”, tak jakbyśmy wcześniej nie byli. Osiągnięcie tego stopnia pozwala nam między innymi kształcić swoich następców, przekazywać dalej swoją wiedzę, pomysły, koncepcje, metodologie badań i tak dalej.
Zostawmy teraz pracę. A co po niej? Czym się pan interesuje, poza zagadnieniami związanymi z pracą naukową?
Lubię grać w gry planszowe, karciane. Ostatnio gramy rodzinnie w Kenta z naszymi córkami, bardzo ciekawa gra, którą polecam wszystkim. Poza tym oglądam filmy, seriale, czytam, chodzimy na spacery.
A co ze sportem?
Niestety z ubolewaniem muszę stwierdzić, że przez pandemię, moja aktywność fizyczna została bardzo obniżona. Zawsze byłem aktywnym człowiekiem, biegałem, skakałem. Teraz czuję, że jest jej zdecydowanie za mało. Uwielbiam pływać, a nie byłem na basenie od roku. Lubię także chodzić na spacery czy jeździć na rowerze. Ogólnie zawsze interesowałem się sportem, śledziłem wszystkie newsy, począwszy od Formuły1 do piłki nożnej, siatkówki, piłki ręcznej.
Jest pan członkiem redakcji Skijumper, czy jest to związane z jakimś szczególnym upodobaniem sobie skoków narciarskich?
Skoki narciarskie uwielbiam od zawsze, interesowałem się nimi nawet przed „małyszomanią”. Później studenci do mnie się zgłosili, przyszli po poradę. Zaczęliśmy rozmawiać i tak się zaczął, powiedziałbym, jeden z najwspanialszych projektów w moim życiu na uczelni. To też taki dobry rok z mojego życiorysu, bardzo im pomagałem, ale również sam się dużo od nich nauczyłem. Super przygoda. Dlatego też prowadzę teraz na uczelni licencjackie seminarium projektowe, studenci u mnie nie piszą tradycyjnych prac, tylko realizują projekty. Robią naprawdę interesujące, praktyczne rzeczy. Powstaje przy tym dużo ciekawych dziennikarskich inicjatyw, na przykład warsztaty edukacyjne, Pomorskapilka.pl – portal o piłce nożnej, trochę na wzór tego o skokach.
Na koniec takie dość proste i przyjemne pytanie. Gdyby miał pan wybrać jedną książkę albo film, która zmieniła Pana życie, to co by to było?
Nie umiem powiedzieć czy zmieniła moje życie, ale kocham „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa. Z wyborem filmu jest mi trudniej. Jak zamykam oczy, żeby przypomnieć sobie, co tak wyjątkowego oglądałem, to nie wiem. Aczkolwiek mam straszliwy sentyment do „Skazani na Shawshank”. Kojarzy mi się z takim rodzinnym oglądaniem, ponieważ widziałem go z moimi córkami. Poza tym lubię bardzo stare kino np. „12 gniewnych ludzi”.
Dziękuję za rozmowę.