„Pakt krwi” – recenzja z dreszczami
3 min readFilmów takich jak „Pakt krwi” widzieliśmy już dziesiątki. To typowa produkcja starająca się na wszelki możliwy sposób udowodnić widzowi, że jest pełnoprawnym dreszczowcem. Faktycznie – były dreszcze. Dreszcze strachu, że jeszcze tak długo do końca seansu.
Możliwe, że słyszeliście o premierze tego filmu ze względu na znaną obsadę. Niestety, Nicolas Cage i John Cusack grają tutaj postacie drugoplanowe. Pełnią oni raczej rolę dobrego i złego charakteru bez specjalnej głębi czy odcieni szarości. Przeżyłbym to, gdyby główni bohaterowie byli choć trochę bardziej przekonywujący. Niestety, tutaj sprawa prezentuje się jeszcze gorzej.
Produkcja Stevena C. Millera opowiada historię dwóch braci: starszego Mikeya (Johnathon Schaech) i młodszego JP (Adrian Grenier). W pewnym momencie życia mężczyzn, Mikey schodzi na złą drogę, by ten drugi miał lepszą przyszłość. Po latach, JP jest zamożnym przedsiębiorcą, a starszy zostaje biednym kryminalistą. Musi prosić młodszego brata o pomoc, bo wpadł w kolejne tarapaty.
Zabawne jest to, jak nachalnie reżyser próbuje zrobić z tak miałkiego scenariusza film dla dorosłych z drugim dnem. O ile seans wpasowuje się w kategorię R, o tyle drugiego dna tu zwyczajnie nie ma. Oczywiście są dylematy moralne, ale zostają one bardzo płytko potraktowane. Ponadto mamy tutaj ewidentny problem ze związkiem przyczynowo-skutkowym. Gatunkowo miał być to thriller. W rzeczywistości dostajemy płytki film akcji z wtrąceniami fabularnymi i dużą ilością slow motion.
Ciągle nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Nicolas Cage podpisał umowę na zagranie w tym filmie, ponieważ uważał, że będzie grał w parodii dobrego dreszczowca. Niestety, z tym swoim wąsikiem i peruką, gwiazda takich dzieł jak „Miasto aniołów”, wypada niczym komik podrzędnego kabaretu. Podobna sytuacja ma się ze wszystkimi aktorami grającymi w tym chłamie. Na szczęście film stara się ratować Lydia Hull, która prezentuje tu, mimo mało ważnej roli, chociaż średni poziom. To i tak komplement zważywszy na grę aktorską jej kolegów z planu.
O muzyce nie ma się co wypowiadać. Nie jest zła, ale nic w niej fantastycznego nie ma. Oglądając film, w ramach reakcji obronnej na fatalny seans, wsłuchiwałem się w kolejne utwory. Faktycznie uśmierzały mój ból podczas siedzenia w sali kinowej. Możliwe, że właśnie po to powstała ta ścieżka dźwiękowa. Jeśli tak, to właśnie znalazłem plus tego filmu. Brawo Ryan Franks.
„Pakt krwi” to niewypał. Pod względem fabularnym, aktorskim, jak i scenograficznym prezentuje się bardzo źle. W ogóle jest bardzo złym filmem. Na tyle słabym, że wyszedłem po godzinie od rozpoczęcia seansu. Było wiele powodów mojej decyzji, a najważniejszym okazała się nuda. Takiego nudziarstwa dawno nie widziałem. Wręcz ziewałem na thrillerze. Smutno mi trochę, że tego typu „dzieła” znajdują ludzi, którzy ochoczo dają na nie pieniądze. Mam nadzieję, że szybko zapomnę o tym obrazie i obejrzę coś lepszego w przyszłym miesiącu. Nie polecam.