Vipassana. Poznać samego siebie
4 min read
obraz wygenerowany przez AI/źródło: ChatGPT
W pędzie współczesnego świata wielu osobom brakuje przestrzeni na głębszą refleksję i chwili tylko dla siebie. Coraz większą popularnością cieszy się alternatywny rozwój duchowy, czerpiący z tradycji Wschodu. Jedną z nich jest Vipassana – jedna z najstarszych technik medytacyjnych.
Słowo Vipassana oznacza „widzieć rzeczy takimi, jakimi są”. Polega ona na utrzymywaniu świadomości na fizycznych doznaniach w obrębie ciała. Jest to rodzaj praktyki uważności wobec samego siebie. Istotnym elementem jest zachowanie neutralności wobec tych odczuć. Cel medytacji to m.in. autoobserwacja, pomagająca dokonać wewnętrznej transformacji, a ostatecznie osiągnąć wyzwolenie od cierpienia.
Lepsze poznanie tej wymagającej, lecz odmieniającej techniki, oferuje Ośrodek Medytacji Vipassana Dhamma Pallava we wsi Dziadowice. Kurs polega na 10-dniowym odcięciu się od świata i codziennych bodźców, aby w pełni zagłębić się w nauki. Taką decyzję podjął Michał Dąbrowski — 22-letni student i przedsiębiorca z Gdańska. Mój rozmówca od lat pasjonuje się rozwojem osobistym. Zapytałam go o doświadczenia z pobytu na turnusie medytacyjnym.
Co skłoniło Cię do wzięcia udziału w kursie Vipassany?
Przyznam, że od lat myślałem o tym, aby wybrać się na tego rodzaju wyjazd. Usłyszałem o kursach Vipassany już około czterech lat temu. Wówczas nie byłem jeszcze pełnoletni. Później zaś nie miałem na to przestrzeni. Przede wszystkim chciałem mieć przed sobą jakieś nowe wyzwanie.
Medytacja zawsze była dla mnie ciekawa. Miałem problem z motywacją. Niełatwo było mi zacząć coś robić w tym kierunku. Lubię jednak poznawać świat i obierać nowe perspektywy. Myślę, że to mnie zmotywowało do wyjazdu.
Jak wyglądał typowy dzień w czasie trwania kursu?
Jak zobaczyłem pierwszy raz plan dnia, to szczerze — byłem przerażony. Po pierwsze wstawanie o 4:00 zdało mi się zupełną abstrakcją. Po drugie spanie po 6 godzin dziennie było dla mnie równie absurdalne. Ale pomyślałem sobie — „No dobra, zobaczymy. Wyjście ze strefy komfortu na 10 dni to nie jest problem”. Taką właśnie miałem perspektywę.
Plan kursu początkowo wydawał się bardzo wymagający. Wczesne wstawanie, 10 godzin medytacji dziennie i to wszystko w milczeniu. Było rygorystycznie, ale później, tak po jednym, dwóch, trzech dniach, myślę, że można znaleźć w tym jakąś przyjemność. Ciągle coś się dzieje. Wiesz, co masz robić. Praktycznie nic się nie zmienia i możesz przez cały ten czas bardzo się uspokoić i wyciszyć.
Jednym z podstawowych założeń turnusu jest kompletne odcięcie się od świata zewnętrznego. Jak znosiłeś ten brak kontaktu i bodźców, do których jesteśmy przyzwyczajeni?
Ja raczej jestem osobą, która potrzebuje dużo bodźców. Ciągle czegoś słucham i stymuluję mój umysł. Paradoksalnie odcięcie się od świata nie było tak dużym wyzwaniem, jak wcześniej myślałem. Przez pierwsze dni czułem, że chciałbym coś zrobić, ale nie była to silna potrzeba. W takich chwilach słabości przypominałem sobie, że nie po to tu przyjechałem. Po piątym dniu, kiedy zaczyna się prawdziwa praktyka Vipassany, wiele osób rezygnuje. Z tyłu głowy była taka myśl, że mógłbym wrócić do domu, gdzie czekało mnie dużo spraw, ale nie chciałem się poddawać.
Pod koniec turnusu czułem ekscytację związaną z powrotem, ale jak już wróciłem do rzeczywistości — tęskniłem za tym uczuciem spokoju i harmonii. Przestrzeń ośrodka była niezwykle przyjemna, jednak nie wytrzymałbym w niej dłużej. Silnie obecna była we mnie ta potrzeba stymulacji i kontaktu z drugim człowiekiem. W trakcie kursu nie możesz z nikim utrzymywać nawet kontaktu wzrokowego. Można było rozmawiać jedynie z mistrzem. Tak naprawdę jesteś pozostawiony sam sobie.
Jakie najważniejsze lekcje lub wartości wyniosłeś z tego kursu?
Dla mnie dużą różnicę zrobiła zmiana perspektywy. Dzięki medytacji mogłem tak doświadczalnie przekonać się o rzeczach, o których dawniej tylko słyszałem. Mam na myśli rozmaite rozwojowe treści, gdzie mówią ci: „Nie zwracaj uwagi na jakieś tam myśli”. Takie zdania się powtarza, ale trudno jest tych prawd faktycznie doświadczyć. Myślę, że tutaj jest to bardzo odczuwalne. Na przykład gdy doskwiera ci jakiś ból, to jeśli zwracasz na niego uwagę — cierpienie jest podwójne. Tak naprawdę ból w większości jest mentalny, i tak samo jest z pragnieniem.
W takim razie, jak radziłeś sobie z doświadczeniem bólu lub dyskomfortu?
Pozostając wobec niego neutralnym. To od razu to zmienia perspektywę. Na przykład podczas medytacji po półtorej godziny siedzenia w tej samej pozycji odczuwa się silny dyskomfort. Wyzwaniem było to, żeby jej nie zmieniać. Coś takiego sprawia, że inaczej podchodzisz do bólu. Powiedziałbym nawet, że ten ból staje się pozytywny. To bodziec, który cię stabilizuje. Nie nudziło mi się dzięki temu. Nawet z tego bólu wychodziły różne pozytywne rzeczy. Odczuwany dyskomfort też mógł się ciekawie przeobrażać przez to, że nie oddaje mu się tyle uwagi.
Jakbyś miał opisać to doświadczenie jednym zdaniem, jak by ono brzmiało?
Według mnie jest to oczyszczające doświadczenie, które poszerza świadomość, możliwości i strefę komfortu, które z czystym sercem poleciłbym każdemu.