18/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Z hiszpańskich okopów na T-shirty. Wywiad z Przemysławem Kmieciakiem

9 min read

Źródło: archiwum prywatne Przemysława Kmieciaka

Źródło: archiwum prywatne Przemysława Kmieciaka

Gdzie lewica była w dwudziestoleciu międzywojennym? Gdzie jest teraz? I dlaczego dzisiaj nie ma robotniczych klubów sportowych? Na te i inne pytania odpowiedział nam Przemysław Kmieciak, z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk zajmujący się popularyzacją dziejów polskiej lewicy, twórca profilu Przywróćmy Pamięć o Patronach Wyklętych.

Jakkolwiek odzież tożsamościowa zdaje się odchodzić w mroki historii, o tyle nadal dominują na niej żołnierze wyklęci bądź też inne postacie z tej samej tradycji, nie zaś na przykład Dąbrowszczacy czy lewicowo zinterpretowany Tadeusz Kościuszko. Jakie jest źródło tego stanu rzeczy?

To, o czym mówisz, czyli obecność na koszulkach żołnierzy wyklętych i ogólnie symboli kojarzonych z prawicą, to efekt tego, że ten biznes jest budowany od 30 lat. Jest bardzo dobrze zorganizowany, często w bardzo przemyślany sposób uderza do takich grup jak na przykład kibice piłkarscy. Ci, którzy dwadzieścia kilka czy kilkanaście lat temu ruszyli w ten biznes, dobrze rozpoznali rynek. Zorientowali się, do kogo te produkty mogą trafić i gdzie to warto promować, gdzie to zyska popularność.

Co do wzmiankowanych Dąbrowszczaków czy Kościuszki to również znajdziemy ich na koszulkach, ale tylko w bardzo małym zakresie. Lewica kompletnie przegapiła ten pomysł, czy raczej wręcz nie była zainteresowana promocją własnej historii. Dopiero w ostatnich latach powstały przedsięwzięcia takie jak np. Lewacka szmata, której koszulkę mam akurat teraz na sobie. To są jak na razie pojedyncze inicjatywy, zwykle słabo zorganizowane grupy, które starają się wprowadzić lewicową narrację historyczną do tego, co nazywane jest odzieżą patriotyczną.

Lewica przez wiele lat nie próbowała przekazywać swojej treści i narracji. Jednakże jest to efektem tego, że przez wiele lat lewica po prostu swojej narracji w zakresie historii nie miała. Tak naprawdę nie ma jej do dzisiaj. Takie inicjatywy jak Lewacka szmata, organizowane są własnym sumptem, to nie są inicjatywy partyjne, za którymi stałyby duże pieniądze. To zwykle grupy kilkunastu osób, które stwierdziły, że chcą na własną rękę wprowadzić pewne treści do debaty publicznej.

Były w przeszłości podejmowane takie inicjatywy, jak np. wydany przez Centrum im. Ignacego Daszyńskiego Niezbędnik Historyczny Lewicy, ale chyba były to dość niszowe projekty, robione najmniejszym możliwym kosztem. Dominującym zaś podejściem była myśl wyrażona w jednym z haseł wyborczych lewicy, ,,wybierzmy przyszłość’’.

Odniosę się do tego przykładu Przewodnika historycznego lewicy. Za tą inicjatywą stały finanse i autorytet partii politycznej SLD, która współpracując z zewnętrznymi think thankami, spróbowała stworzyć broszurę informacyjną. Okazała się ona być kompletną klapą. Po pierwsze, merytorycznie była ona słaba. Po drugie, obarczona była wybiórczością i PRL-owską melancholią.

Lewica cierpi na ten problem, że jej polityka historyczna często nie skupia się na obronie wartości czy tradycji, lecz raczej na obronie młodości swoich działaczy. Ci, którzy teraz funkcjonują na lewicy od ponad 30 lat, bronią raczej swojego życiorysu niż idei i tradycji ruchu robotniczego czy wyższych wartości. Inicjatywy lewicy, obarczone tym błędem, nie trafiają do szerokiego grona odbiorców, ponieważ są zbyt zasklepione w tej bańce osób związanych z poprzednim systemem. Ewentualnie tych, którym po latach ten system imponuje.

Z wielowiekową tradycją ruchu robotniczego to ma naprawdę niewiele wspólnego.

Zdaje się, że szczególnie temat Dąbrowszczaków ma bardzo duży potencjał narracyjny ze względu na połączenie wątków ściśle polskich, lokalnych, patriotycznych, z płaszczyzną międzynarodową.

Obrona dobrego imienia Dąbrowszczaków, jest przykładem tego, jak udało się zorganizować grupę ludzi z kilku miast, którzy jednocześnie wystąpili przeciwko prawicowym manipulacjom. IPN tworząc listę patronów, którzy nie zasługują na obecność na tabliczkach z nazwami ulic, posunął się do wielu fałszywych oskarżeń, które w przypadku Dąbrowszczaków były bardzo łatwe do obalenia. Ten sposób ataku oburzył wiele osób. Chyba najważniejszą grupą była warszawska inicjatywa ,,Łapy precz od Dąbrowszczaków!”. Manipulacja polegała na tym, że Dąbrowszczaków opisywano in gremio jako zbrodniarzy, bandytów, gwałcicieli, Bóg wie kogo jeszcze, którzy na polecenie Stalina pojechali do Hiszpanii tworzyć totalitarny ustrój komunistyczny. W rzeczywistości Dąbrowszczacy byli raczej polskimi robotnikami pracującymi we Francji, którzy pojechali do Republiki Hiszpańskiej, by bronić propagowanych przez nią wartości. Pokrywały się one z ówczesnymi wartościami ruchów lewicowych, nie tylko tych komunistycznych, ale też socjalistycznych czy anarchistycznych. Często rekrutowały ich związki zawodowe, w których działali.

W wojnę w Hiszpanii jednak bardzo mocno angażował się Związek Radziecki. Był on najsilniejszym sojusznikiem Republiki Hiszpańskiej, a dzięki swoim zasobom, kontaktom, finansom zdołał przejąć kontrolę nad Brygadami Międzynarodowymi, w których działali Dąbrowszczacy. Wepchnęło ich to w ramy, w których bardzo chętnie widzi ich prawicowa propaganda, tymczasem ich historia jest wielowątkowa i zniuansowana. Kuriozum była próba udowodnienia Dąbrowszczakom zbrodni wojennych, których przez 80 lat nie doszukali się nawet historycy frankistowscy. A mieli oni przecież silną motywację, żeby znaleźć dowody na zbrodnie przeciwnej strony.

Faktycznie historia Dąbrowszczaków jest bardzo interesująca, stanowi walkę faszyzmu z antyfaszyzmem w pigułce. Można powiedzieć, że narody całego świata spotkały się wtedy w jednym miejscu, by walczyć przeciwko sobie o przyszłość światowego ustroju.

Walka przeciwko pamięci o Dąbrowszczakach to element szerszej batalii, jaką IPN wytoczył symbolom lewicy. Działo się to jeszcze za rządów PO – PSL. Jednak po dojściu PiSu do władzy IPN zyskał dodatkowe prerogatywy z ustawą dekomunizacyjną na czele. Pozwoliła mu ona dowolnie decydować, które elementy mają być z przestrzeni publicznej usunięte, a które mogą w niej pozostać. Teraz temat trochę ucichł, bo już za bardzo nie ma czego dekomunizować. Poza tym IPN nie ma już takiego wsparcia we władzy wykonawczej.

A jak oceniasz zmiany w polityce historycznej państwa, jakie dokonały się z mniejszą bądź większą siłą w ciągu ostatnich paru miesięcy od czasu zmiany władzy? Mam wrażenie, że te zmiany zachodzą dość powoli. Przykładowo, ostatnio, trzeciego marca, gdański oddział IPNu objął patronatem trzeci Gdański Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych, organizowany m.in. przez Młodzież Wszechpolską.

Oceniając te zmiany, trzeba zauważyć, że nie było ich zbyt wiele. Przede wszystkim, w nowej koalicji rządzącej brakuje jednolitej wizji historii i polityki historycznej, a nawet samego zainteresowania historią. Brakuje też konsensusu, co zrobić z tą olbrzymią maszyną propagandową, która została po rządach PiSu. Należy odrzucić wszelkie spekulacje, że IPN zostanie zlikwidowany, a wątpliwe jest też, że jego działalność zostanie ograniczona. Choćby zważywszy na to, że w tym roku jego budżet jest o kilkadziesiąt milionów złotych większy niż w roku poprzednim. W instytucjach historycznych zaszły pewne korekty kadrowe, które jednak nie pociągają za sobą znaczących zmian w ich działalności.

Lewica z jednej strony ugania się za tą mrzonką likwidacji IPNu, co jest rzeczą niewykonalną w obecnym układzie politycznym. Z drugiej strony, nie jest w stanie zaproponować własnej narracji. Platforma odcina się od przeszłości, czy może raczej nie uważa jej za istotną. PSL jest bardzo przywiązany do swoich tradycji, z których jednak sam niewiele rozumie. Dla PSLu tradycja PSLu to jest Witos, Witos, i jeszcze raz Witos. W PSLu przyjęło się, że historyczny ruch ludowy był klerykalny i skupiony na obronie tradycji. Jest to obraz fałszywy, bo ruch ten był bardzo różnorodny. Rozpościerał się od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy, a dzisiejszy PSL wybiera sobie z tego zaledwie wycinek.

Tak odmienne podejścia uniemożliwiają wypracowanie jakiejś wspólnej strategii i narracji historycznej.

Te formacje polityczne przez ostatnie lata kompletnie oddały prawicy pole historyczne. Teraz w niektórych fragmentach próbują na nie wejść, ale bardzo nieporadnie i powoli.

Można odnieść wrażenie, że pewne trudności z propagowaniem historii robotniczej niekiedy biorą się nie tylko z działalności przeciwników tej historii, ale i niektórych jej zwolenników. Niektóre kontrowersyjne wypowiedzi Piotra Ciszewskiego na temat, np. wojny w Ukrainie mogą zniechęcać do chociażby bronionych przez niego Dąbrowszczaków. Oczywiście łączność między jednym tematem a drugim jest dość mglista, ale jednak pewien niesmak pozostaje.

Poglądy historyczne współczesnej lewicy są pochodną jej poglądów politycznych. Piotr Ciszewski, który robi świetne rzeczy jeżeli chodzi o przypominanie bardzo kontrowersyjnych elementów historii, np. roli komunistów w walce o prawa robotnicze, na polu współczesnej polityki sytuuje się na bardzo skrajnych pozycjach. Bardzo ogranicza to jego wpływ na debatę publiczną.

Lewica mainstreamowa z kolei ma problem ze znalezieniem punktów wspólnych między sobą a lewicą historyczną. Jeżeli dzisiaj patrzymy na lewicę, to ujrzymy partię dobrze sytuowanych – mas robotników nie uświadczymy ani wśród jej wyborców, ani działaczy. Jest liberalna światopoglądowo, ale w sferze gospodarczej nie prezentuje podejścia lewicowego rozumianego tradycyjnie, czyli socjalistycznego. Próbuje ona być raczej politycznym big tentem. Ciężko jej przez to nawiązać łączność duchową z lewicą sprzed stu lat – wtedy to partie, np. PPS, Bund czy PSL Wyzwolenie stawały na pozycjach klasowych. Występowały w imieniu określonej grupy społecznej, robotników czy chłopów i na tym budowały swoją narrację.

Kiedyś, w dwudziestoleciu międzywojennym i wcześniej, ruch robotniczy dysponował bardzo szeroką i rozwiniętą otoczką instytucjonalno-społeczną, klubami sportowymi, kółkami samokształceniowymi, a także oczywiście związkami zawodowymi. Czym spowodowany jest ten współczesny brak tego typu otoczki i swego rodzaju zakorzenienia społecznego? Czy jest konsekwencją niechęci bądź nieudolności ze strony szeroko pojętej lewicy? A może raczej pewnego ogarniającego całe społeczeństwo indywidualizmu, niechęci do angażowania się w jakiekolwiek tego typu inicjatywy?

Obecnie nie ma takiej kulturalnej otoczki wokół lewicy z winy, z jednej strony, czynników zewnętrznych, a z drugiej strony z winy samej lewicy, która nigdy po 1989 r. nie skupiła się na tym, żeby budować wokół siebie ruch społeczny.

Jednym problemem jest ten indywidualizm. Mamy w Polsce bardzo niski poziom zaangażowania w jakąkolwiek aktywność społeczną, np. związki zawodowe i stowarzyszenia. Drugim problemem jest zmiana społeczna w obszarze tego, co kiedyś nazywano świadomością klasową. Ludzie nie mają świadomości, gdzie są na drabinie społecznej. Kiedyś to było dość proste. Różnice między np. chłopem, robotnikiem a np. ziemianinem były bardzo wyraźne i oczywiste. Teraz, również w wyniku kilkudziesięciu lat PRLu, zaszła zmiana w postaci wygładzenia tych różnic. Awans społeczny stał się łatwiejszy, wiele osób zmieniło swoje miejsce w drabinie społecznej. W wyniku tego zamazaniu uległo zrozumienie, czym ta drabina w ogóle jest.

To o czym mówisz w latach 20.  i 30.  stanowiło swoisty styl życia. Wtedy rzeczywiście robotnik, wstając rano szedł do pracy, po drodze kupując gazetę wydawaną przez partię socjalistyczną. W pracy spotykał swoich towarzyszy ze związku zawodowego.

Wieczorem szedł na imprezę kulturalną zorganizowaną przez robotnicze, socjalistyczne stowarzyszenie kulturalne. Potem szedł na mecz gdzie grała jego drużyna sportowa – też robotnicza, stworzona przez działaczy socjalistycznych. Jak chciał wysłać dzieci gdzieś na kolonie, to te kolonie organizowało na przykład Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Czyli znowu organizacja socjalistyczna. Całe życie tego robotnika w wielu obszarach ogarniały kontakty ze strukturami powołanymi właśnie przez ruch robotniczy i promującymi jego idee.

Teraz w ogóle nie ma czegoś takiego. Nie ma robotniczych drużyn sportowych, nie ma nawet, z drobnymi wyjątkami, takich naprawdę lewicowych, klasowych związków zawodowych. Pamiętajmy, że głównym związkiem zawodowym jest w Polsce Solidarność, a jaki jest jej obraz, wszyscy wiemy.

Wszelkie nowoczesne inicjatywy mainstreamowej lewicy były budowane od góry, z myślą o wyniku wyborczym. Rzadko próbowano tworzyć jakieś formuły oddolne. Takie, które nie byłyby bezpośrednio kontrolowane przez partie i skupione na aktywności polityczno-wyborczej. Ma to efekt wręcz paraliżujący i stanowi ogromną różnicę względem czasów sprzed stu lat. Lewica dawała wtedy znacznie szersze płaszczyzny funkcjonowania niż tylko zaangażowanie w życie partii. W ramach szeroko pojętego ruchu społeczno-politycznego można było grać w piłkę, można było oddać dziecko pod opiekę, można było zapisać się do związku zawodowego. I to wszystko tworzyło siłę lewicy.

Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + siedem =