Przezroczyści ludzie

Matt Collamer, unsplash.com

Ołowiane niebo osunęło się na ziemię. Przykryło obojętne miasto. Wychodząc z pracy, wypatruję szczeliny, w której zobaczę odłamek szczęścia – ratunek tego dnia. Niestety biurowce prujące firmament szczelnie mnie otaczają. Słusznie wytykają mi moją małość, klientela była dzisiaj zbyt łagodna. Napełniona gwarem kawiarnianych rozmów, chłonę odgłosy miasta, jak gdyby one były dźwiękiem wolności, z którą rozstałam się na ostatnie dziesięć godzin. Im szybciej oddalam się od miejsca pracy, tym silniej ogarnia mnie jasna i czysta myśl niezmącona żadną pretensją czy żądaniem. Gdy docieram do przystanku, mijam jakąś postać skuloną na ławce, ale nie mam w sobie nic poza zimnym spojrzeniem, jej obecność jest dla mnie niemal niewidoczna. Zupełnie tak jak tramwaj, na który trzeba poczekać.

Ostre listopadowe powietrze sieka policzki, podsycając pragnienie powrotu do ciepłego domu. Szukając rozpaczliwie sposobu na ogrzanie nagich dłoni, wtulając się usilnie w kołnierz płaszcza, słyszę obcy głos. Słowa, które niesie, brzmią inaczej, niż wszystkie inne. Ich ton sprawia, że na krótką chwilę zamieram w środku. Czuję przyspieszone bicie serca i wznoszącą się ciszę między mną a głosem, któremu jeszcze nie nadałam ciała. Odwracam się w kierunku ciemnej postaci, wcześniej przezroczystej, a teraz zwróconej w moją stronę – to mężczyzna w średnim wieku, to on wypowiada słowa, które odtąd nosić będę w pamięci już zawsze

„Czy może Pani zadzwonić pod 112? Mam myśli samobójcze”. Jakbym dostała obuchem w głowę. Nie dowierzam na początku intencjom mojego rozmówcy i po dopytaniu czy jest to konieczne, dostaję odpowiedź, która rozwiewa wątpliwości. „Tak, chcę rzucić się pod tory”. Drugi cios w głowę. Chwytam telefon i spełniam jego prośbę. Drżącymi palcami po raz pierwszy w życiu wybieram ten numer, po chwili słyszę uspokajający głos operatorki. Po udzieleniu jej wywiadu i wszystkich niezbędnych wyjaśnień, zostaje zawiadomiona policja. Podczas oczekiwania na jej przybycie, staram się utrzymywać rozmowę z niedoszłym samobójcą. Choć w gruncie rzeczy pełnię bardziej rolę statysty w tej interakcji niż aktywnego rozmówcy, ponieważ mężczyzna zdaje się być w momencie przewartościowywania swojego życia.

Pośród bełkotu i pospolitych żalów na bezsens bytu, podszytych alkoholem, wyłapuję jego historię. Stracił wszystko. Odeszła od niego żona, dzieci zostawiły, został sam. Samiuteńki na ulicy prawie milionowego miasta. Samiuśki wśród innych ludzi również stojących na tym samym przystanku tramwajowym, jak przed godziną dla mnie – przezroczysty. Chcę go słuchać, oddaję mu całą uwagę, bo tak naprawdę bardzo mu współczuję. Nie wiem, w jakim stopniu jego psychiczne problemy są prawdą, może to tylko wymysł, ażeby ten Bezimienny przez chwilę mógł zdobyć czyjąś uwagę, ażeby przez ten krótki moment mógł stać się dla kogoś ważny, bo tylko taka fatalna próba dać mu może nadzieję na ponowne uczestnictwo w życiu zbiorowości, a nie kolejne spychanie do szufladki z napisem „margines społeczny”. Jest to jego ostatni, rozdzierający krzyk o pomoc, który tylko ja słyszę i czuję. Ten człowiek był samotny wśród tłumu. Oto apogeum cierpienia i samotności, na które zgadzamy się tak chętnie każdego dnia, mijając setki osób, nie bacząc na ponure, nieszczęśliwe twarze. Śmiechem unosząc się nad krzywdą ludzką. Zjadając siebie nawzajem.

Przyjechała policja, zaprowadziła go do radiowozu. Mój tramwaj też przyjechał. Wsiadam do niego pospiesznie, otoczona kolejną, beznamiętną masą człowieczą. Tak zwyczajnie, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Tylko oddycha się jakoś inaczej, tylko myśl dziwnie zmącona.

Tramwaj odjeżdża.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 + sześć =