Albańska kultura chaosu

fot. Lucio Colavero

fot. Lucio Colavero

Jest takie państwo, w którym prawie jedna trzecia mieszkańców gnieździ się w jednym mieście. Jest takie miejsce, gdzie życie toczy się na ulicy, po której jeżdżą szaleni kierowcy. Albania to kraj kontrastów. To kraj chaosu i spokoju zarazem.

Mimo zmian politycznych, które zaszły tam w latach 90., Albania nie odnalazła sposobu na stworzenie silnego państwa. Jadąc przez albańskie wsie, które swoją architekturą przypominają niekiedy indyjskie slumsy, można na własne oczy zobaczyć największą słabość tego państwa. To bieda – mieszkająca pod dachami zbitych z desek i kawałków blachy domów. Przechadzająca się ulicą wśród, bawiących się na niej, brudnych dzieci. Widoczna w dzielnicach zamieszkiwanych przez Romów, którzy stanowią niemal 3% społeczeństwa. Obecna w chwiejących się, drewnianych kładkach na rzekach, których wątpliwe bezpieczeństwo zauważyłby każdy Europejczyk. Przede wszystkim ukryta w smutnych oczach mieszkańców.

„Europejski” sen

Ubóstwo wsi styka się tu z dążeniem do nowoczesności w miastach. W Szkodrze zadziwia mnie liczba rowerów i mercedesów. Podobno jedna trzecia wszystkich samochodów w Albanii to używane auta tej marki. Współczesna Albania dąży do integracji europejskiej. W 2009 roku dołączyła do państw członkowskich NATO, jednak do dziś nie otrzymała oficjalnego statusu państwa kandydującego do Unii Europejskiej. Trudno się temu dziwić, skoro z dogadaniem się tu po angielsku bywa naprawdę ciężko. Kartka papieru i długopis oraz gesty mogą okazać się jedyną możliwą drogą komunikacji. Jeśli potrzebujemy pomocy w bardziej skomplikowanych sprawach, warto prosić o nią młode osoby, które spróbują porozmawiać z nami po angielsku lub po… włosku! Wielu z nich wyjeżdża tam za pracą. Agencje lotnicze i biura podróży, mieszczące się przy głównym deptaku miasta, oferują wyjazdy do włoskiego „raju” za 100 euro.

Albańskie smaki

Wczesne godziny poranne. Do setek barów i kawiarń zapraszają kelnerzy. A zapraszać trzeba tylko turystów, bo Albańczycy przesiadują w nich godzinami. W zacienionych ogródkach lokali popijają espresso, młode wino, rakiję lub schłodzony jogurt, który świetnie sprawdza się podczas upałów. Siedzą, obserwują przechodniów, dyskutują o polityce i zamawiają następną kolejkę. Kobieta w takim miejscu to widok niecodzienny, spotkamy ją za to w sklepie lub na bazarach ustawianych wzdłuż drogi.

Szkodra

Okolice Szkodry | fot.Gent Mati

Można na nich kupić albańskie gyro – pieczoną baraninę z bułką pita, którą reszta świata zna pod postacią gyrosu. Dostaniemy tam również (za ok. 40 leków, czyli nieco ponad złotówkę) placek z mięsem, szpinakiem lub serem – znany jako byrek. W północnej Albanii warto spróbować puddingu ryżowego na owczym mleku, którego tradycję przywieźli ze sobą Turcy. Koszt wspomnianego wcześniej espresso nie przekroczy zapewne 1,5 złotego (30-50 leków), natomiast butelka piwa lub kieliszek rakiji kosztuje zazwyczaj 100 leków, czyli niecałe trzy złote. Poza kuchnią albańską, która łączy w sobie głównie smaki śródziemnomorskie z tureckimi, napotkamy także restauracje włoskie, greckie i wiele fast foodów.

Kraina bunkrów

To tutaj, w Szkodrze, część swojego życia spędziła Matka Teresa. Albańczycy, w większości muzułmanie, bardzo szanują tę katolicką zakonnicę. Tylko ona potrafiła nawiązać dialog z paranoicznym dyktatorem Enverą Hodżą, który przez pewien czas uważał ją nawet za… szpiega CIA. To ona wywalczyła powstanie tutejszego katolickiego domu opieki nad chorymi dziećmi. Stała się symbolem kraju, uznanym poza podziałami, szanowanym przez wszystkie religie w państwie.

Hodża pragnął uczynić z Albanii pierwsze na świecie „państwo bez Boga”. Przez 40 lat jego rządów, aż do jego śmierci w 1985 roku, kraj pozostawał w izolacji od Europy, zatracony w skrajnym ateizmie i popadający w coraz większy kryzys gospodarczy. Ściśle podporządkowany stalinizmowi, potem maoizmowi, Hodża zabronił wyznawania jakiejkolwiek religii. Potem odwrócił się od swoich wcześniejszych wzorów, Józefa Stalina i Mao Zedonga, i wytworzył kult własnej osoby. W latach 60. w obawie przed inwazją zachodniego wroga kazał wybudować ponad pół miliona betonowych bunkrów na terenie całego kraju.

????????

Amfiteatr w Durrës | fot. J.Dubielska

Pierwszy raz dostrzegłam je już w drodze do Durrës, głównego portu kraju nad morzem Adriatyckim. Po drodze mijałam opuszczone place budowy i budynki popadające w ruinę. Podczas gdy jedne z nich były rozbierane, obok wyrastały nowe, które często z powodu braku funduszy, pozostawały nieukończone. „Wieczne” place budowy kontrastują tu z pozostałościami antycznych zabudowań. Największy na Bałkanach rzymski amfiteatr z II wieku n.e. stoi otoczony przez niszczejące bloki. Położony na stoku wzgórza, w czasie swojej świetności mógł pomieścić 15 tys. widzów. Z tego samego wieku pochodzą również odkryte w 1962 roku termy rzymskie. Architektura socrealizmu przypomina o komunistycznej historii państwa, natomiast XV-wieczna wieża stojąca przy porcie pochodzi z czasów Republiki Weneckiej.

Drogowy koszmar

W końcu, cel mojej podróży – Tirana. Wysiadam przy placu Skanderbega, ulubieńca Albańczyków, który w XV wieku obronił kraj przed Turkami. Podbiega do mnie chłopak usiłujący sprzedać mi długopis z flagą Albanii. Wymieniamy kilka zdań po polsku. Najwidoczniej to jego sposób na handel – zagadywanie zaskoczonych turystów w ich języku.

tirana

Plac Skanderbega w Tiranie | fot. JnM_RTW

Brak sygnalizacji świetlnej i dobiegający z każdej strony dźwięk klaksonów potęguje wrażenie chaosu. Wielu kierowców jeździ według własnych zasad. Liczne pomniki ofiar wypadków na stałe wpisały się w miejski krajobraz. Dezorientacja na drogach  pokazuje, jak  niestabilne wewnętrznie jest państwo. W 2011 roku Światowa Organizacja Zdrowia  porównała nawet bilans strat na albańskich drogach do „wojennego”. Dopiero wtedy stworzono projekty normalizujące tę sytuację.

W Albanii praktycznie nie istnieją oficjalne rozkłady jazdy. Autobus rusza, kiedy zbierze się dostateczna liczba pasażerów jadących w tym samym kierunku. Przystanków jest wiele i zazwyczaj są nie po drodze, przez co przejazd może wydłużyć się nawet o parę godzin. Cena biletu zależy zazwyczaj od humoru kierowcy. W Albanii warto się targować. I to nie tylko w autobusach! Mimo że albańskie drogi posiadają więcej dziur niż asfaltu (paradoksalnie Albania posiada jedne z największych na świecie złóż naturalnych tego materiału), podróż samochodem jest wygodniejsza, a przede wszystkim szybsza.

Opuszczam Albanię z nadzieją, że jeszcze do niej wrócę. Na południu czeka wiele pięknych miejsc: Berat, oraz najpiękniejszy pas Riwiery Albańskiej w okolicy Vlorë. Na północy: Park Narodowy Lure oraz Góry Przeklęte i Pindus – idealne do wypraw off-roadowych. Zresztą zobaczcie sami:

*Film użyty za zgodą autora (Marcin Kozłowski, Grupa Wschodu, www.grupawschodu.xn.pl)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sześć + trzy =