Pierwszy akt zakończony – Polska jedzie na mundial!
8 min readPiłkarska reprezentacja Polski zagra w tegorocznych mistrzostwach świata. Wygraliśmy barażowy finał ze Szwedami. Mecz był trudny – pełny walki, wymagający skupienia i litrów wylanego potu. Zwieńczony łzami szczęścia selekcjonera Michniewicza. Mundial to spełnienie marzeń każdego piłkarza, trenera, kibica. To się wydarzyło i nikt nam tego nie odbierze. Pora rozpocząć drugi akt historii. Mamy Katar. I to wcale nie z powodu budzącej się do życia wiosny.
Eliminacje można podsumować jako rollercoaster pełen wzlotów i upadków. Nasza kadra miewała chwile, w których wątpiliśmy w ewentualny sukces. Tymże jest awans na prestiżową imprezę, gdzie bilety zarezerwowane są dla najlepszych. Nareszcie można złapać oddech i zastanowić się, co dalej? Zanim jednak myślami odpłyniemy w odległą podróż na Bliski Wschód, warto przeanalizować pokonaną dotychczas drogę. Wtorkowy mecz na Stadionie Śląskim wytworzył pewną więź między kadrą a jej fanami. Podobnie jak przed laty pamiętne zwycięstwo z Niemcami. Można się jednak zastanowić, co należy poprawić, wzmocnić, skorygować. Przecież na mundialu nie chcemy być ponownie chłopcami do bicia.
Lekcja od życia, czyli kadra pod wodzą Paulo Sousy
Gdy Zbigniew Boniek po udanych eliminacjach do zeszłorocznych mistrzostw Europy zwolnił Jerzego Brzęczka, cały naród z niecierpliwością oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń. Ówczesny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej rozwiał wszelkie wątpliwości, zatrudniając na stanowisko selekcjonera Paulo Sousę. Portugalski szkoleniowiec nie odznaczył się szczególnie osiąganymi wynikami w piłce klubowej, rzekłbym, iż były one raczej nienadzwyczajne. Mimo to wielu Polaków zauroczyło to, że pochodzi on zza granicy, wprowadzi powiew świeżości, nowe pomysły. Sousa nie był głupi – przyjął postawę, dzięki której osiągnął ważny cel. Zaskarbił sobie serca kibiców, działaczy i ekspertów, poniekąd utożsamiając się z naszym narodem. Pozytywnie wypowiadał się o Polsce, nawiązywał do wartości religijnych. Co mogło pójść nie tak?
Nadeszła pora na pierwsze mecze eliminacyjne. Zagraliśmy z Węgrami, Andorą i Anglią. Zauważalna była różnica między tym, co oglądaliśmy pod wodzą wcześniejszego selekcjonera. Przede wszystkim nasza reprezentacja grała ofensywnie. Przy tym jednak traciliśmy sporo bramek, również ze słabszymi rywalami. Runda wiosenna eliminacji zakończyła się co najwyżej dostatecznie. Po jednym meczu zremisowanym, wygranym i przegranym. Ludzie stanęli murem za trenerem – „potrzebuje czasu”, „piłkarze muszą zrozumieć jego taktykę” – i inne tego typu wypowiedzi usprawiedliwiały niekoniecznie dobrą grę Polaków.
Aż nadeszły mistrzostwa Europy. Wszyscy pamiętamy jak czempionat Starego Kontynentu zakończył się dla reprezentacji. Patrząc na tabelę grupową – fatalnie. Podcięliśmy sobie skrzydła przegranym meczem ze Słowacją, otwierającym dla nas turniej. Gra pełna błędów, brak koncentracji i skuteczność rywala w kluczowych momentach sprawiły nam ogromny ból. Przed meczem z Hiszpanią, murowanym faworytem, większość spisywała naszych piłkarzy na straty. Jak się okazało, zagrali bardzo dobre spotkanie, zremisowaliśmy po budzącej podziw walce. Ostatni mecz, wychodząc poza utarty schemat „mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor”, graliśmy z nadzieją awansu do rundy pucharowej. Niefrasobliwość naszej defensywy sprawiła, że już w połowie pojedynku przegrywaliśmy 0:2. Interweniował Robert Lewandowski, dwukrotnie wpisując się na listę strzelców. Jako że zmaganie trzeba było wygrać, drużyna postawiła wszystko na jedną kartę i rzuciła się do ataku. Skandynawscy piłkarze wykorzystali taki stan rzeczy, strzelając po kontrze kolejnego gola. Przygoda z Euro się zakończyła.
Był smutek, rozpacz, rozgoryczenie. Mimo to związek piłkarski i kibice nie skreślili Portugalczyka. Przed nim runda jesienna zmagań o mundial. Jeżeli chodzi o wyniki bardzo udana, biorąc pod uwagę grę – bywało różnie. Najważniejsze jednak są rezultaty, nikt nie będzie pamiętał w jakim stylu je osiągaliśmy. Wygrywając pięć z siedmiu spotkań, jedno remisując po dramaturgicznym meczu na Stadionie Narodowym z Anglią, a także jedno przegrywając w stolicy z Węgrami, zameldowaliśmy się w barażach.
I czar prysł… Zupełnie tak szybko, jak na początku oczarował nas Paulo Sousa. Omamieni iberyjską elegancją i świetną grą aktorską, a następnie sprowadzeni do parteru – selekcjoner pozostawił reprezentację samą sobie w najgorszym możliwym momencie. Skusiła go oferta z Brazylii, a konkretnie z Flamengo. Reakcja piłkarzy, kibiców czy dziennikarzy była natychmiastowa. Wszyscy byli oburzeni, szkoleniowiec zyskał zaś wciąż aktualny przydomek „siwy bajerant”. Polska kadra przypominała tonący okręt. Nowy prezes PZPN Cezary Kulesza musiał szybko znaleźć trenera godnego zaufania, który będzie w stanie poukładać rozsypaną układankę. Padło na Czesława Michniewicza, zwolnionego przedtem z Legii Warszawa. Wybór wzbudził wiele kontrowersji w środowisku piłkarskim.
Misja: Katar. Poziom trudności: bardzo wysoki
Kandydatów było od groma. Przelewało się tyle nazwisk słynnych byłych piłkarzy i obecnych trenerów, że można było się pogubić. Kulesza długo zwlekał z decyzją, wiele wskazywało na powrót Adama Nawałki. Tak się jednak nie stało, selekcjonerem został Michniewicz. Człowiek „zadaniowiec”, wielokrotnie udowadniał, że potrafi zmobilizować zespół, by ten stanął na wysokości zadania. Tyczyło się to także potencjalnie silniejszych przeciwników. Dobrze spisał się, prowadząc młodzieżową reprezentację Polski U-21 na mistrzostwach Europy w 2019 roku, gdzie mimo różnicy potencjałów i umiejętności polska kadra wygrała z Belgią i Włochami. Poprowadził Legię do Ligi Europy, gdzie w fazie grupowej klub z Warszawy potrafił namieszać przeciwko lepszym rywalom. Przed barażowym półfinałem z Rosją większość była jednak niepewna o wynik. Polski trener miał niewiele czasu na przygotowanie drużyny, nie było marginesu na błąd.
Jak wiadomo spotkanie nie odbyło się ze względu na haniebną rosyjską inwazję w Ukrainie. Pomijając kolejne, coraz bardziej zastanawiające decyzje międzynarodowej federacji piłkarskiej odnośnie meczu, jakby losowane były na kole fortuny – otrzymaliśmy walkower i awansowaliśmy do finału drabinki. Oczekiwaliśmy na swojego przeciwnika, drużynę z pary Szwecja-Czechy. Gospodarze wygrali w Sztokholmie dopiero po dogrywce, zatem było wiadome, że czeka nas rewanż za mistrzostwa Europy.
Przed spektaklem odbyła się próba generalna. Na Hampden Park w Glasgow Polacy zagrali ze Szkocją. Na piłkarzy wylała się fala krytyki. Remis 1:1 uratowany rzutem karnym w ostatniej minucie meczu po słabej, nieporywającej grze. W mediach zawrzało, wielu sądziło, że Szwedzi bezproblemowo się z nami rozprawią, a my zostaniemy z niczym. Faktycznie były powody, by tak myśleć. Nie tylko przez pryzmat meczu na Wyspach Brytyjskich. Nam po prostu ze Szwedami, jak do tej pory, nie szło. Z historycznego punktu widzenia byliśmy skazani na porażkę. Dobrze, że selekcjoner Michniewicz, zarówno jak nasi zawodnicy, skupili się nie na tym co było, a na tym co może nastąpić.
W ten sposób napisali swoją część historii, kończąc akt eliminacji do mistrzostw świata zwycięstwem, a co za tym idzie – awansem. Nasza gra była chaotyczna, często bez większego składu, mieliśmy problemy z utrzymaniem się przy piłce, wymienieniem kilku celnych podań, przyspieszeniem akcji. Można tak wymieniać i pastwić się nad naszymi piłkarzami. Tylko czy jest sens? Zagrali z sercem. Jakby to powiedział Tomasz Hajto: „dali z wątroby”. Na boisku było widać ogromną wolę walki, chęć wygranej, mimo wszelkich przeciwności. Nadmienić trzeba, że Szwedzi nie zagrali dobrego spotkania. Również często się gubili, tracili futbolówkę w iście juniorski sposób, popełniali niewytłumaczalne błędy. Po nich strzeliliśmy dwa gole. Pierwszy z rzutu karnego po faulu na Grzegorzu Krychowiaku, bezbłędny był Robert Lewandowski. Drugi padł po złym przyjęciu piłki przez Danielsona. Defensorowi rywali futbolówka odskoczyła od nogi, co pewnie wykorzystał Piotr Zieliński. Pobiegł przed siebie i pokonał szwedzkiego golkipera w pojedynku sam na sam. Od tej pory przejęliśmy inicjatywę, stwarzając sobie kilka dogodnych sytuacji bramkowych. Szwedów ratowała tylko i wyłącznie genialna postawa Olsena – bramkarz poszczycił się świetnymi interwencjami. Wybrzmiał końcowy gwizdek, piłkarze padli na murawę, kibice wykrzyczeli radość z gardeł, a Czesław Michniewicz zalał się łzami radości. Scenariusz jak na film. Polacy jadą na czwarty z rzędu turniej wysokiej rangi, poczynając od Euro 2016.
Wielka radość polskich piłkarzy:
Tego trzeba posłuchać – coś pięknego! 😍🎶#POLSWE | #KierunekKatar pic.twitter.com/FtfVgajU2t
— Łączy nas piłka (@LaczyNasPilka) March 30, 2022
Wciąż wiele do poprawy. Co nas czeka w Katarze?
Odpowiedź na to pytanie padła z ust Wojciecha Szczęsnego w jednej z pomeczowych konferencji – stwierdził, że gorzej, niż przed czterema laty w Rosji być nie może. W pewnym sensie to budujące, lecz nie słowa są ważne, a czyny. Przed polską kadrą kilka miesięcy ciężkiej pracy, treningów, meczów w Lidze Narodów, gdzie zmierzymy się z Belgią, Holandią i Walią. Do poprawy przede wszystkim jest komunikacja między poszczególnymi zawodnikami. Zbudowanie członu zespołu, na którym będzie opierać się gra i wyłożona przez trenera taktyka. W drużynie brakuje pewnych automatyzmów, akcji czy podań, które zawodnicy wykonują intuicyjnie przez wspólną boiskową znajomość. To klucz, by osiągnąć sukces w Katarze.
Losowani będziemy z trzeciego koszyka, gala na której poznamy naszych rywali odbędzie się już 1 kwietnia o godzinie 18 czasu polskiego. Oznacza to, że trafimy na dwa lepsze zespoły oraz jeden słabszy – oczywiście na papierze, cztery lata temu to my znajdowaliśmy się w pierwszym koszyku, a skończyło się, lekko mówiąc, źle. Mistrzostwa świata to prawdziwy sprawdzian umiejętności i dojrzałości, bowiem mierzą się ze sobą ekipy o zupełnie odmiennych właściwościach, jeżeli chodzi o sposób gry w piłkę. Skutkuje to często niespodziankami, gdzie drużyna z Azji czy Afryki wyklucza z gry faworyzowany zespół.
Przed Czesławem Michniewiczem sporo pracy, analiz, wykładów. Dla piłkarzy szansa, by zyskać w oczach selekcjonera i znaleźć się w kadrze na mundial. Na ten moment pewne jest jedno – jesienią czekają nas niesamowite emocje. Pora rozpocząć drugi akt zawiłej historii. Nadeszła pora na przygotowania do mistrzostw świata w Katarze.