„Wyjazd na weekend” – koszmar w słonecznej Chorwacji
3 min readMarcowa nowość platformy Netflix i adaptacja książki Sarah Anderson z 2020 roku wyreżyserowana przez Kim Farrant. Świeżo upieczona mama wyjeżdża na krótkie wakacje wraz ze swoją niedawno rozwiedzioną przyjaciółką ze studiów. Zabawa trwa w najlepsze, jednak do momentu tajemniczego zaginięcia jednej z nich.
Gdzie jest Kate?
Beth, w którą wciela się znana z „Plotkary” Leighton Meester, zachęcona przez swoją przyjaciółkę Kate (Christina Wolfe), po wielu latach bez kontaktu organizują wycieczkę do malowniczej Chorwacji. Obie przeżywają ostatnio intensywny czas po narodzinach dziecka czy rozprawie rozwodowej i potrzebują chwili wytchnienia. Cel jest zatem jeden: wykorzystać te dwa dni w pełni jak za czasów szaleństwa na studiach. Wszystko jednak komplikuje się już następnego dnia rano kiedy Beth orientuje się, że Kate nie ma w domu. Poszukiwań nie ułatwiają były mąż przyjaciółki i policja. Z uwagi na egocentryczną, dziką osobowość zaginionej nie przyjmują oni do wiadomości, że mogło stać się coś złego. Wszystkie zarzuty spadają więc na samą Beth.
Rozrywka z przekazem
W filmie między wierszami odkrywamy społeczny problem emigrantów, który wciąż rozgrywa się w wielu miejscach na świecie. Choć sama reżyserka zmieniła przestrzeń, w której pierwotnie odgrywała się akcja w książce, to wciąż pozostaje on aktualny. Mowa tutaj o taksówkarzu, Zainie, który zostaje przedstawiony jako pełen empatii Syryjczyk. To jednak nie stoi na przeszkodzie, aby już od początku wszystkie zarzuty, zarówno na komisariacie jak i przez męża Beth, zostały zrzucone właśnie na niego. Policja mówi jej, że mężczyzna ma powiązania z gangiem handlującym ludźmi, oskarżając Beth o wynajęcie go do zamordowania Kate z powodu romansu z jej mężem. Beth konfrontuje się z Zainem, który przyznaje, że gang przetransportował go do kraju, ponieważ była to jego ostatnia deska ratunku. Mimo że jest to wątek poboczny, zostaje jednak dość wyraźnie zarysowany, wzbudzając w głowie widzów chwilę refleksji nad panującą stygmatyzacją wobec uciekających ze swojego kraju migrantów.
Pędząca niewiadoma
Netflix obfituje ostatnio w seriale i filmy z tematyką śledczą. Nasz amerykański thriller wypada wśród nich niestety dość kiepsko. Wielu widzów określa produkcję Kim Farrant jako „biegnąca donikąd opowieść”. Zwroty akcji i pojawiające się wciąż nowe dowody początkowo budują napięcie i sprawiają, że widz doszukuje się prawdy razem z główną bohaterką. Jednak po ponad godzinnym seansie, kiedy wątków zaczyna być więcej i więcej, cała fabuła staje się chaotyczna. Wydarzenia istotne dla rozwiązania zagadki zostają przedstawione w pięciominutowych klatkach wprowadzających zamieszanie kosztem przyczynowo- skutkowej drogi do rozwiązania całej akcji. Możliwe, że reżyserka tak bardzo pragnęła zachować fabułę książki i skupić się na dynamizmie i budowaniu napięcia, że stworzyła film sprawiający wrażenie nieskładnego i wybrakowanego. Co innego gdyby całą historię przedstawić w formie odcinkowego serialu. Wtedy będące problematyczne przy niemal dwugodzinnym seansie zwroty akcji byłyby świetną, pozostawiającą w niepewności zapowiedzią następnej części.
Dobra aktorka w złej roli?
Leighton Meester uwielbiana przez wielu ze swoich debiutów w takich produkcjach jak „Plotkara” czy „Gossip Girl” w filmie Kim Farrant wypada niezbyt dobrze. Niektórzy twierdzą nawet, że nie tylko akcja filmu jest dramatem, ale i gra aktorska. Aktorka próbuje wykreować zagubioną, uczącą się słuchać własnych instynktów postać, jednak w odbiorze widzowie otrzymują sztywną, wręcz drewnianą Beth. Scenariusz pozbawiony drugiego dna będący tylko przerzucaniem zarzutów na kolejnych bohaterów, oczekuje czegoś nieco głębszego. Jednak trudno tutaj obwiniać samą Leighton, ponieważ sama sceneria słonecznego Splitu w obliczu rozgrywającej się tragedii nie jest sprzyjająca dla uzyskania zaangażowania oglądających. Wręcz przeciwnie, zamiast rozrywki, przy seansie można się nawet zmęczyć.