Niektórzy znów się zawiodą. Recenzja Formuła 1: Jazda o życie
3 min readPoprzedni sezon Formuły 1 według wielu fanów był tym najlepszym w całej historii. To oczywiście za sprawą niesamowitej walki o tytuł mistrza świata pomiędzy Maxem Verstappenem i Lewisem Hamiltonem. Zeszłoroczne zmagania kierowców stanowiły ogromny potencjał dla twórców serialu „Jazda o życie”. Niedawno swoją premierę miał już czwarty sezon hitu Netfliksa, który gdy pojawił się w 2019 roku podbił serca kibiców królowej motorsportu. Niestety następne serie nie były już tak udane jak ta pierwsza. Przyjrzyjmy się zatem jak na tle innych, wypada najnowszy sezon serialu o Formule 1.
Aby zrozumieć fenomen „Jazdy o życie”, musimy cofnąć się do marca 2019, czyli momentu premiery. Był to pewnego rodzaju przełom. Po raz pierwszy każda osoba mogła od kulis, zobaczyć jak wygląda prawdziwa rzeczywistość wyścigowego padoku. Zakulisowe rozmowy i kłótnie wywołały wielkie sensacje, a także duże zainteresowanie ludzi, którzy dotychczas nie śledzili zmagań najszybszych bolidów na świecie. Przyciągnięcie nowej rzeszy fanów było głównym celem twórców produkcji. Efekty widać już gołym okiem. Formuła 1 przeżywa swój kolejny rozkwit poprzez otwarcie się na nową grupę kibiców. Stąd też w odcinkach dostajemy dużo banalnych i mało interesujących informacji (np. transfery czy też zasady obowiązujące podczas wyścigu). Z perspektywy „starego fana” może być to lekko irytujące, jednak nie utrudnia to odbioru serialu i można się do tego szybko przyzwyczaić.
Sensacja zawsze się „sprzeda”
Mogłoby się wydawać, że gdy serial jest swego rodzaju dokumentem, ciężko o przeistaczanie prawdy. Niestety, ale „Jazda o życie” bardzo często przedstawia zdarzenia, które są nieprawdziwe. Drugi rok z rzędu „ofiarami” Netfliksa zostali kierowcy zespołu McLaren. Drugi odcinek opowiada o rywalizacji Lando Norrisa z Danielem Ricciardo. Serial pokazuje „konflikt” między kierowcami, którego w rzeczywistości nigdy nie było. Do całego zamieszania odniósł się nawet sam Lando, który wyjaśnił, że w jednej ze scen doszło do manipulacji jego komunikatem radiowym. Kolejnym błędem był „wygrany” przez Maxa Verstappena sprint kwalifikacyjny na torze Monza. W rzeczywistości zwycięzcą był Valtteri Bottas, a Holender zajął wtedy drugie miejsce.
Dosyć zabawnie przedstawiony został także Nikita Mazepin w czwartym odcinku serialu, który opowiada o problemach rosyjskiego kierowcy. Po słabym początku sezonu Rosjanin może przełamać się podczas swojego domowego Grand Prix. Gdy zaczyna padać deszcz Mazepin zjeżdża jako pierwszy zmienić opony na tzw. przejściówki. Oglądając serial, mamy wrażenie, że Nikita dzięki dobrej decyzji zaczyna odrabiać straty i zaczyna jechać po zwycięstwo. Niestety, ale „brawurowe” wyprzedzanie to tak naprawdę mijanie kierowców, którzy już wcześniej zdublowali Rosjanina. Naginanie rzeczywistości, a także wywoływanie sensacji to jeden z największych problemów „Jazdy o życie”. Między innymi z tego powodu udziału w serialu odmówił obecny mistrz świata Max Verstappen.
Piękna walka o mistrzostwo
Twórców trzeba natomiast pochwalić za dwa ostatnie odcinki, które w kapitalny sposób ukazują wyścigi decydujące o tym kto zostanie nowym mistrzem świata. Nie ma tam miejsca na żadne nieprawdziwe zdarzenia. Dostajemy za to dużo zakulisowych rozmów z garażu Red Bulla i Mercedesa, które pokazują jak wiele pracy i nerwów pochłania ten sport. Pochwalić należy też realizację serialu i całą oprawę graficzną, która stoi na najwyższym światowym poziomie. Doskonale spisali się także operatorzy i dźwiękowcy, dzięki którym zawdzięczamy wszystkie „podsłuchane” rozmowy.
Dobra realizacja nie ratuje serialu
Niestety, ale „Jazdy o życie” nie można oceniać pozytywnie. Mimo dobrej produkcji wszystko psuje manipulacja, przeistaczanie prawdy, a także nadmierne wywoływanie sensacji. Musimy, jednak pamiętać, że serial ma na celu wzbudzić zainteresowanie F1 i właśnie taka forma chyba najbardziej temu odpowiada. Mimo to gdyby wyglądał on tak jak dwa ostatnie odcinki czwartego sezonu, można byłoby mówić o kolejnym topowym dziele Netfliksa.