18/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

O wyrywaniu się ze schematów – recenzja „Najgorszy Człowiek na Świecie”

6 min read

fot. Facebook.com/m2filmspl

Czy stabilizacja oznacza spełnienie? Czy każdy musi chcieć założyć rodzinę? Czy tylko miłość może dać w życiu szczęście? Te oraz inne pytania za pośrednictwem filmu „Najgorszy Człowiek na Świecie” zostają zadane widzowi przez reżysera Joachima Triera, który za tę historię otrzymał dwie nominację do tegorocznych Oscarów. To jest seans, który od samego początku oznajmia, że pod przykrywką humoru i ironii pozostawi za sobą masę refleksji ciągnących się za widzem w drodze z kina do domu, niczym papierosowy dym wciągany wzajemnie przez bohaterów w jednej ze scen.

30 LAT MINĘŁO, JAK JEDEN…

Film opowiada o życiu, zbliżającej się do trzydziestki Julie, która wraz z nadchodzącą trójką z przodu zaczyna zastanawiać się i kwestionować swoje plany i perspektywy na przyszłość. Będąc pilną uczennicą, wybrała studia medyczne, bo przecież dające masę perspektyw. Jak się z czasem okazało, w ogóle jej nieinteresujących. Po pewnym czasie postanawia zarabiać z tego, co zawsze było jej bliskie, a dalekie od wcześniej uczonych się nauk ścisłych — fotografii oraz pisania. Jest w związku, ze starszym o paręnaście lat Akselem. Zdolnym i uznanym rysownikiem, z którym z początku wydaję się szczęśliwa. Jednak zróżnicowana hierarchia wartości i to, w jakim punkcie swojego życia stoją, oddala ją od poczucia, że to relacja, póki śmierć ich nie rozłączy.

I tak wracając samotnie z bankietu artystycznego, na którym jej chłopak był gwiazdą, wkrada się na cudze wesele, odbywające się w jakimś przyulicznym mieszkaniu. Znużona rozmowami o dzieciach i konfrontacjami swojej wiedzy jako lekarki z bezgranicznie oddanymi swoim dzieciom matkami zauważa faceta, który tak jak ona wydaje się słabo odnajdywać w tym gronie. Ich znajomość nie zaczyna się od: „Jak się nazywasz?” i „Skąd znasz parę młodą?”. To wydaje się tu zbędne, bo chemia i zrozumienie tak błyskawicznie pojawia się między bohaterami, że od początku wchodzą na tematy, zwykle poruszane, przynajmniej z dobrą koleżanką czy przyjacielem. Oboje są w związkach, oboje zdają sobie z tego sprawę, jednak czują, że to, co ich łączy jest niezwykłe, a wspólne oddawanie moczu w ubikacji tylko to umocniło. Mimo to nie wymieniają się nazwiskami, bo to skłoniłoby ich do znalezienia siebie na Facebooku, a wiadomo, że stąd już prosta droga do ciągłego śledzenia nowo wstawionych postów, gdybania, czy polubienie zdjęcia z wakacji to za dużo, i wiecznych prób nawiązywania kontaktu wpisując i kasując wiadomości w konwersacji.

Jednak Julie nie przestaje myśleć o Eivindzie i w abstrakcyjnej scenie, gdy uświadamia sobie, że to, co do niego czuje, jest zbyt silne, czas staje w miejscu, wszystko zamarza, a ona przebiega miasto, by odnaleźć ukochanego. Zrywa z Akselem, który akceptuje jej decyzję, ale uważa, że Julie będzie jej żałować, bo przecież wie, że nie dozna tej samej więzi i zrozumienia przy żadnym innym mężczyźnie. Pyta się jej: Czy wiesz, co niszczysz? Na co ona odpowiada, że tak, oczywiście. Zdaje sobie sprawę, że jej, były już, chłopak może mieć rację, ale to ona sama chcę się przekonać, czy podążanie za głosem serca, zamiast pozostawanie w relacji ze względu na rozsądek będzie dla niej lepsze.

RELACJE NA WAGĘ ZŁOTA

Ten seans to wgląd w relacje, jakie prowadzimy na co dzień. Rodzina, rodzina bliskich, przyjaciele, znajomi i obcy. Każda z nich ma znaczenie i odbija się w nas jak tafla wody. W przypadku głównej bohaterki, granej przez znakomitą Renate Reinsve, która za tę rolę otrzymała Złotą Palmę w Cannes, mamy córkę rozwiedzionych rodziców, niepałających do siebie zbytnią sympatią. Ojciec nie angażuje się w relację z córką, a swoją uwagę poświęca nowej rodzinie. Nie przyjeżdża na jej urodziny, wciskając Julie którąś z kolei wymówkę, by ta sama pofatygowała się odwiedzić tatę. Kobieta nie chce dać tego po sobie poznać, jednak widz przekonuje się, że to, jak wygląda jej kontakt z rodzicem, ma przełożenie, na to, jakich dobiera partnerów czy czego oczekuje od relacji, co wypomina jej sam Aksel.

W obrazie nie widzimy wokół Julie żadnych przyjaciółek czy przyjaciół. Ludzie, z którymi spędza czas to zazwyczaj znajomi jej chłopaków, a nie jej sami. Ci, którzy są nam przedstawieni to swoje przeciwieństwa. Aksel jest utalentowanym facetem, który swoje już przeżył i myśli o zakładaniu rodziny, ale wie, że ten scenariusz może spełnić się tylko z Julie u boku. Natomiast ona sama nie wie, czy bycie matką to rola, w której chcę się spełniać. Po drugiej stronie mamy niechcącego mieć dzieci Eivinda, któremu przyjemność sprawia prostota życia codziennego bez dużych ambicji i celów. Łączy ich jednak jedno, poczucie stabilizacji, które zacieśniają na pewnym etapie relacji, zdające się bohaterkę przytłaczać. Bo nie chce się zatrzymywać, a czuje, że do tego będzie się to sprowadzać. Ona chcę szukać, poznawać i doświadczać, bo sama nie wie do końca, jaką drogę w życiu obrać, chociaż wszystko i wszyscy uznaliby, że w tym wieku już powinna. Ten zastój doprowadza ją do frustracji, która odbija się na jej relacjach, doprowadzając ostatecznie do ich rozpadów.

KAŻDE POKOLENIE MA WŁASNY CZAS

Ten film to zabawa konwencjami. Mieszanka różnych form, zamknięta w klamrach niczym książka z podziałem na prolog, epilog i dwanaście rozdziałów pomiędzy. Widzowi podaje się dużo ironii i bezpośredniości przedstawionej za pomocą konstruktu skeczy. „Najgorszy Człowiek na Świecie” to synonim słowa dosłowność i brak cenzury. Ta bezpośredniość jest hołdem oddanym pokoleniu głównych bohaterów, które stara się zlikwidować koncept taboo. Przez taki format, mimo iż widz może nie być do owego przyzwyczajony, trafia on bardziej, w szczególności, jeśli z tego pokolenia samemu się wywodzi. Bo choć można się nie przyznać, zaczerwienić w i tak zaciemnionej sali kinowej, czy niekontrolowanie przetrzeć oczy ze zdumienia, to zapoznaje nas on lepiej ze zmaganiami bohaterów. Przy tym duży nacisk ruchu kamery kładzie się na mimikę i gestykulacje bohaterów. Ekspresja ma zastępować słowa, które czasem, tak jak w prawdziwym życiu, stają się zbędne.

A za kadrem podąża dźwięk. Wyrazista i stosunkowo długa ścieżka dźwiękowa, oddająca klimat poszczególnych rozdziałów i znajdujących się w nich scen. Każdą z piosenek, mimo zróżnicowania gatunków, począwszy od rocka, na soulu kończąc, łączy wybrzmiewanie w nich konkretnego, pojedynczego instrumentu. Klawiszy, perkusji, czy gitary. Przez takie skondensowanie w utworach, również sam obraz lepiej na nas oddziałuje. Staje się bardziej zwarty i charakterystyczny, tak jakby każda scena miała być tą przełomową i najbardziej kluczową.

Mimo skategoryzowania tego filmu jako komedia romantyczna trzeba być świadomym, że nie stoi on nigdzie blisko swoich gatunkowych kolegów, których w okresie walentynkowym jest w kinach na pęczki. Nie jest słodki ani pudrowy. Określiłabym go raczej jako zaskakująco kwaśny. To nie jest prosty, przyjemny i lekki seans, chociaż wiele w nim uśmiechów i żartów. Nie jest o miłości, chociaż w nim występuje pod paroma postaciami. Ta historia to przeciwieństwo szufladkowania, wpisywania się w schematy, dostosowywania swoich potrzeb i pragnień do tych, które są powszechne kulturowo czy społecznie. To opowieść o tych „młodych mających dzisiaj inaczej”, jak słyszymy w jednej z wypowiedzi w filmie. Dla których nigdy nie jest za późno na to, by móc odnaleźć siebie, by móc zrozumieć to kim się jest, a kim chcę się być. O tych, którzy wiedzą, że komunikacja jest kluczowa, ale i tak niepotrafiących wszystkiego, co przeżywają wytłumaczyć czy wyjaśnić. O tych, którzy wiedzą, jak ważna jest możliwość wyboru, samodzielnego podejmowania decyzji,  bo, kalkując z angielskiego, „pod koniec dnia” mają tylko siebie. I to oni sami przekonają się, gdzie ich te wybory zaprowadzą. Czy za to można nazwać kogoś najgorszym człowiekiem? Pewnie można, ale jeśli działanie w zgodzie ze sobą sprawia, że jest się najgorszym, to boję się spytać co sprawia zatem, że jest się najlepszym…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewięć + 16 =