Suzuki Puchar Polski 2022: Świetne mecze, (nie)dużo kibiców i bilet w jedną stronę!
19 min readTo były świetne i pełne wrażeń 4 dni w Lublinie! Emocjonujące mecze, dogrywki, fantastyczne akcje i powroty. Jednak byliśmy też świadkami niezbyt udanych konkursów wsadów i trójek oraz bilet w jedną stronę. Ponadto (poza finałem) frekwencja na trybunach nieco rozczarowała. Czas na podsumowanie Suzuki Pucharu Polski 2022!
Głębia składu i pomysłowość trenera zaważyła o końcowym sukcesie Stali
W turnieju rozgrywanym w Lublinie zwyciężył zespół Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski. Ostrowianie w niedzielnym finale pokonali gospodarzy turnieju – Polski Cukier Pszczółkę Start Lublin 83:76. Trzeba przyznać, że ta wygrana jest w pełni zasłużona. O ile w ćwierćfinale z Twardymi Piernikami Toruń (84:78) „Stalówka” zagrała trochę poniżej oczekiwań i wyglądała tak, jakby chciała wygrać to starcie najmniejszym nakładem sił, to w dwóch kolejnych rywalizacjach (Śląsk i Pszczółka) pokazała się z bardzo dobrej strony. Moim zdaniem były trzy główne powody tego końcowego triumfu ostrowian:
1. Głębia składu
Aktualnie żadna drużyna występująca na co dzień w Energa Basket Lidze nie ma większej głębi składu niż Stal. Zespół trenera Igora Milicicia ma w swojej kadrze co najmniej 10 solidnych, doświadczonych i ogranych zawodników. Zresztą 11. i 12. zawodnik w rotacji ostrowian, czyli Igor Wadowski i Michał Pluta też moim zdaniem dostawaliby sporą ilość minut w kilku innych zespołach naszej ligi. Dzięki mocnej, solidnej i równej kadrze Milicić ma możliwość wcielania w życie wielu swoich intrygujących pomysłów taktycznych. Ponadto pomaga to też w sytuacji, kiedy zespół jest w tarapatach albo główne gwiazdy, liderzy drużyny mają słabszy dzień. Można podać tu kilka przykładów, które było widać w Lublinie. W półfinale niezbyt dobrze spisywał się główny strzelec Stali – Jakub Garbacz. Wtedy odpowiedzialność za zdobywanie punktów wzięli na siebie James Florence (28) i James Palmer jr. (23).
To samo było widać w finale – Stal niezbyt dobrze rozpoczęła mecz i w 2. kwarcie. Przegrywała już 10:25. Jednak odpowiedzialność za wynik wziął Florence (notabene kapitan drużyny), który w samej drugiej części gry zdobył 14 punktów i nie pozwolił lublinianom na zbudowanie większej przewagi. Stal to dobry przykład na to, że każdy zawodnik w rotacji jest bardzo cenny dla zespołu – w finałowej potyczce na boisko w połowie trzeciej kwarty wszedł Jarosław Mokros. Zagrał około 10 minut (więcej niż w dwóch pozostałych meczach łącznie), zdobył 3 punkty, a Stalówka z nim na parkiecie była lepsza od rywali aż o 19 punktów (najlepszy wynik w zespole). Mokros dał dobrą zmianę i pomógł w walce na pozycjach podkoszowych. W trzeciej kwarcie w finale sygnał do ataku dali też swoimi rzutami Garbacz i Denzel Andersson (akcja 3+1, po której Stal wyszła na prowadzenie w 3. kwarcie). Każdy z 10 zawodników Stali wniósł coś dobrego do gry podczas całego turnieju. W ćwierćfinale aż 9 koszykarzy skończyło mecz z punktami na koncie. Nie ma innej ekipy w Polsce z tak równą i solidną kadrą.
2. Ciekawe pomysły taktyczne Milicicia
Każdy, kto choć trochę obserwuje Energa Basket Ligę, wie, jak dobrym trenerem jest Igor Milicić. Chorwat nie raz zaskakiwał już rywali swoimi pomysłami taktycznymi. W maju 2018 roku w piątym meczu półfinału z Zastalem postawił na obronę na całym boisku („We wanna steals”) dającą przechwyty w ostatnich minutach meczu, dzięki czemu Anwil nadrobił 18 punktów straty i wszedł do wielkiego finału! Rok temu zaskoczył w półfinale Legię Warszawa dobrą i agresywną obroną strefową. W finale z kolei znalazł receptę na powstrzymanie najlepszych podkoszowych w lidze, grających w Zastalu – parę Rolands Freimanis – Geoffrey Groselle. W tym roku podczas Suzuki Pucharu Polski skupił się na wyłączaniu z gry rozgrywających rywali.
Taktyka Chorwata polegała na odcinaniu ich od podań, gdzie tylko się uda, nieustannej i agresywnej obronie na całym parkiecie. Ponadto dochodziły też do tego liczne podwojenia przy liniach bocznych oraz wysoka obrona akcji pick&roll przez wysokich graczy Stali (hard show). Szczególnie było to dobrze widać w półfinale ze Śląskiem Wrocław. Stalówka wówczas świetnie wyłączyła z gry Travisa Trice’a, który dzień wcześniej w meczu z drużyną ze Słupska oczarował wszystkich kibiców, zdobywając 28 punktów i 9 asyst. Jednak zawodnicy Stali niemiłosiernie męczyli go na rozegraniu w obronie, co doprowadziło do tego, że Trice zagrał na słabej skuteczności z gry, a Śląsk nie miał szans na pokonanie Stali. Wielkie wyrazy uznania należą się za pracę wykonaną w obronie Treyowi Dreschelowi podczas całego tegorocznego Pucharu Polski. Amerykanin może nie był jednym z liderów Stali w ataku, ale na pewno był jednym z kluczowych w obronie. To on najczęściej wykonywał pracę związaną z agresywnym kryciem rozgrywających rywali. Bardzo często nie widać takich rzeczy w statystykach indywidualnych zawodnika. Dreschel miał może mniej rzutów, swoich akcji w ataku, ale w obronie był świetny. Efekt? Zobaczcie sami:
Stal Ostrów Wlkp. przeciwko rozgrywającym w trzech meczach turnieju:
Roko Rogić – 4 punkty (1/7), 8 asyst
Travis Trice – 10 punktów (2/7), 9 asyst
Mike Scott – 11 punktów (4/13), 7 asystW sumie – 25 punktów (7/27), 24 asysty.
Myślę, że Igor Milicić jest zadowolony. #plkpl
— Łukasz Cegliński (@cegieu) February 20, 2022
Najlepsza wersja Startu w tym sezonie! W finale czegoś jednak zabrakło..
Neutralny kibic, który spojrzy na ligową tabelę (Start zajmuje jedno z ostatnich miejsc, bilans 4-15) i zobaczy, że Start w silnie obsadzonym Suzuki Pucharze Polski zagrał w finale zada pytanie: Co? Co się stało? Ale jak to? Nie dziwi mnie taka reakcja. Gospodarze turnieju zaskoczyli wielu koszykarskich obserwatorów i fanów swoją grą w tym turnieju. Przed tymi rozgrywkami mało kto im dawał szansę na awans do półfinału. Mówiono, że Zastal pokona ich bez problemu. Jednak oni skończyli zmagania w wielkim finale, przegrywając z mistrzem Polski po naprawdę dobrym spotkaniu w ich wykonaniu.
Czwartkowy ćwierćfinałowy mecz z Zastalem był dla lublinian pierwszym starciem od 28 dni! Przez 4 ostatnie tygodnie pauzowali oni z powodu koronawirusa, który znacząco odbił się na zespole. Sami zawodnicy przyznawali później w wywiadach (m.in. Mateusz Dziemba), że powrót do treningów był dla nich bardzo trudny, że musieli mieć częstsze przerwy podczas jednostek treningowych niż zazwyczaj. Wydaje się jednak, że dla Startu przerwa przyszła w najlepszym możliwym momencie. Trenerowi Tane Spasewowi w końcu pozwoliła ona popracować w optymalnym składzie. W trakcie tego sezonu w składzie Pszczółki doszło do sporej liczby zmian personalnych w składzie. Na pięciu zagranicznych graczy podpisanych przed startem rozgrywek ostał się już tylko jeden – amerykański center Jimmy Taylor. Z pewnością takie ciągłe roszady nie pomagały poprawić gry zespołu, jak co chwila był jakiś ważny ligowy mecz do rozegrania i było trzeba się skupić na konkretnym rywalu. Łatwiej coś zmienić, jeśli ma się przerwę od gry oraz czas na spokojną pracę z drużyną na kilku treningach. Chociaż problemy zdrowotne z pewnością nie ułatwiały w tym sprawy.
Podczas turnieju zobaczyliśmy zupełnie inną wersję Startu niż w lidze. Lublinianie podczas Pucharu Polski byli zespołem mającym pomysł na grę, walczącym do końca, zdeterminowanym i z dobrze przygotowaną obroną. Pokonanie czołowych drużyn ligi – Zastalu i Kinga nie wzięło się znikąd. Zielonogórzanie zostali zatrzymani na zaledwie 20-procentowej skuteczności w rzutach z dystansu (4/20). Z kolei w starciu z Kingiem obrona lublinian świetnie zneutralizowała poczynania Jakuba Schenka i Filipa Matczaka, czyli podstawowych zawodników obwodowych Kinga. Duet, który dwa dni wcześniej rzucił w rywalizacji z Anwilem Włocławek 39 punktów, przez graczy Startu został zatrzymany na 15 „oczkach”. Kingowi gra w ataku przeciwko obronie Pszczółki szła bardzo opornie, a zwłaszcza w drugiej połowie, gdzie szczecinianie rozgrywali swoje akcje bardzo długo i często kończyły się one wymuszonymi rzutami. Gospodarze pokazali też podczas turnieju, że potrafią grać cierpliwie i spokojnie w ataku. W finale ze Stalą świetnie zaczęli rywalizację (prowadzili 25:10) grając długie akcje ze sporą ilością podań w pierwszej połowie, które kończyły się celnymi rzutami z dystansu. Stal wówczas grała zbyt indywidualnie i obijała obręcz niecelnymi próbami za 3 punkty. Później niestety zawodnikom Spaseva spadła skuteczność, a mistrzowie Polski zaczęli trafiać zza linii 6,75 metra. W decydującym starciu Pszczółce zabrakło pomysłu na grę w ataku przez całe starcie. Mimo wszystko byli w grze o trofeum do samego końca, a w całym turnieju spisali się bardzo przyzwoicie.
Tak grający Start nie ma prawa spaść z ligi. Tylko pytanie, czy w marcu będą oni w stanie utrzymać taką dyspozycję? Czy rozgrywający Michelyn Scott będzie dalej osiągał zdobycze na poziomie prawie 20 punktów i 7 asyst na mecz, jak podczas tego turnieju? To, że lublinianie zagrali w finale, to duża zasługa Scotta, który zagrał swoje najlepsze mecze w tym sezonie. Przypominał też tego gracza, który wygrał Puchar Polski w 2019 roku, kiedy to grał w barwach… Stali Ostrów Wielkopolski. Wtedy uratował kilka posad w klubie, bo atmosfera w drużynie nie była zbyt dobra. Scott według mnie był jednym z najlepszych graczy tegorocznego Suzuki Pucharu Polski w Lublinie. Obyśmy częściej oglądali tak dobre występy tego zawodnika.
Anwil się skompromitował, Zastal nie dojechał na turniej
Anwil Włocławek w ćwierćfinale z Kingiem Szczecin grał świetnie. Tylko że w 1. połowie. Włocławianie wykorzystywali przewagi pod koszem, byli zdecydowanie lepsi na desce. Skuteczni w ataku byli Jonah Mathews czy Kyndall Dykes. Obrona też funkcjonowała całkiem dobrze. Skutkowało to aż 26-punktowym prowadzeniem pod koniec pierwszej połowy rywalizacji (58:32)! Jednak druga połowa to istna tragedia w wykonaniu Anwilu i pokazanie charakteru i woli walki do końca przez graczy Kinga. Doszło do dogrywki, w której szczecinianie okazali się lepsi i wygrali 98:94. Zbyt luźne podejście do drugiej połowy i indywidualizm w grze zawodników pogrążyły zespół z Włocławka. Czwartkowa porażka była czwartą z rzędu Anwilu, licząc wszystkie rozgrywki. Kryzys, zadyszka? Niewykluczone.
Z kolei Enea Zastal BC Zielona Góra dostał w ćwierćfinale teoretycznie najłatwiejszego rywala z możliwych. Start Lublin w lidze aktualnie zajmuje jedną z ostatnich pozycji w tabeli z bilansem 4-15. Podopieczni trenera Spaseva mieli też długą przerwę od gry – w czwartek po raz pierwszy od 28 dni! Nie przeszkodziło im to jednak w pokonaniu Zastalu po dogrywce 82:81 po dobitce równo z końcową syreną Jimmiego Taylora. Zielonogórzanie w ćwierćfinale zagrali słabe zawody. Wyglądali podczas tego meczu jakby albo nie „dojechali” na to starcie, albo po prostu zlekceważyli przeciwnika. Mimo wszystko byli bardzo blisko wygranej. Pomyśleć co by się wydarzyło, gdyby Zastal zagrał na swoim optymalnym poziomie możliwości?
Zawodnicy Pszczółki grali z większą energią, determinacją i zaangażowaniem w czwartkowy wieczór niż zielonogórzanie. Ponadto Zastal miał też słabą skuteczność w rzutach za 3 punkty – trafili tylko 4 z 20 takich prób! Jedynym zawodnikiem, którego można było realnie pochwalić za występ był center Dragan Apić, autor 25 punktów (8/14 z gry) i 13 zbiórek. Jednak brakowało drugiego zawodnika, który mógłby wziąć na siebie odpowiedzialność za zdobywanie punktów i pociągnąć grę zespołu w trudnych momentach. Na słabej skuteczności grali liderzy zespołu, czyli Jarosław Zyskowski jr., Nemanja Nenadić czy Devoe Joseph. W ostatecznym rozrachunku turniej w Lublinie dla obrońców trofeum zakończył się zaledwie na etapie ćwierćfinału. Nie takiego obrotu sprawy spodziewali się zapewne w klubie i sami kibice drużyny z województwa lubuskiego. Zastal rozczarował na całej linii na Lubelszczyźnie.
Słaby poziom konkursów. Czy warto to organizować podczas Pucharu Polski?
Od kilku lat ligowi działacze i PZKOSZ dzielnie walczą o zbudowanie prestiżu i odpowiednio wysokiego poziomu rozgrywek ligowych, jak i Pucharu Polski. Wzorem wydarzeń, które są organizowane podczas Weekendu Gwiazd w NBA, zdecydowano się (po raz kolejny) podczas Suzuki Pucharu Polski na rozegranie dwóch konkursów: wsadów i trójek. Oba jednak bardzo rozczarowały poziomem atrakcyjności.
Najpierw podczas przerwy między sobotnimi półfinałami oglądaliśmy konkurs wsadów. Zestaw Josh Sharma (Trefl Sopot), Wojciech Tomaszewski (Asseco Arka Gdynia), James Eads II (Twarde Pierniki Toruń) i Ahmed Hill (Hydrotruck) zwiastował nam to, że możemy mieć do czynienia z rywalizacją na dobrym poziomie. Jednak tak się zdecydowanie nie stało. Oglądając ten konkurs, miałem wrażenie, że jedynie Sharmie realnie chciało się walczyć o jak najlepszy wynik. Reszta wyglądała po części tak, jakby swoje próby robiła od niechcenia. Wsady zawodnika Trefla Sopot wyglądały najefektowniej. Mimo wszystko przegrał z Eadsem II, który nie robił spektakularnych prób, ale był za to regularny. Z kolei Sharma finałowy wsad wykonał dopiero za czwartym razem (a były tylko trzy próby). W związku z czym dostał mniejszą ilość punktów za swój wsad i w ostatecznym rozrachunku przegrał o dwa „oczka” z Eadsem. Z kolei Hill miał ciekawe pomysły, ale gorzej było z ich realizacją (dwie nieudane próby w finale). Natomiast Tomaszewski zaczął od zrobienia obrotu o 360 stopni w powietrzu, ale później też szału nie było w jego wykonaniu i w efekcie nie dostał się nawet do finału. Ogólnie — konkurs do zapomnienia.
Podczas konkursu wsadów najciekawiej patrzyło się jednak na oceny jury. Osobami oceniającymi byli m.in. Przemysław Zamojski czy Łukasz Koszarek. Okej, są to koszykarze, którzy mają obycie z tematem i mają wiedzę jak mniej więcej powinno oceniać się dane próby. Jednak jakie pojęcie o tym mogą mieć osoby w postaci Pani wiceprezydent Lublina, która nie raz wystawiając notę, sprawdzała, co dał Koszarek? To tyczy się też pozostałych dwóch osób, które związane były odpowiednio z bankiem Pekao i Suzuki. Jakie mają one doświadczenie związane ze wsadami do kosza? Uzupełnienie nimi składu jury było bardziej ukłonem ligi i organizatorów turnieju w stronę sponsorów niż podniesieniem rangi rywalizacji. Tylko po co coś takiego? Po co nam konkurs, który mało komu sprawia frajdę? Warto się zastanowić przed przyszłoroczną edycją pucharu (która notabene też ma być w Lublinie), czy nie warto odpuścić sobie taki pomysł. Jedynie wydłużał on oczekiwanie na drugie półfinałowe starcie pomiędzy Stalą a Śląskiem Wrocław.
Konkurs rzutów za 3 punkty też rozczarował. Wygrał go Luke Petrasek z Anwilu Włocławek, który w pierwszej rundzie miał 16, a w finale 17 punktów (na 30 możliwych). Taki wynik w konkursie w NBA (wiem, dziwne porównanie) dawałby jedno z ostatnich miejsc. W Polsce daje zwycięstwo. Drugie miejsce zajęli Beau Beech z Czarnych Słupsk i Andrzej Pluta z Astorii Bydgoszcz z 11 punktami na koncie w finale. Reszta (trójka zawodników — Zamojski, Samsonowicz, Wilson) — nie zdobyła nawet 10 „oczek” w pierwszej rundzie! Na 25 oddanych rzutów najlepszym wpadało do kosza około 13-14 z nich, a przeważnie było to około 7-8 rzutów. Niezbyt dobry wynik. Może zjadła ich trema bądź presja? Bo na rozgrzewce (zwłaszcza Zamojskiemu) wpadało praktycznie wszystko.
Jak nie zgadzacie się z moją opinią, to możecie sobie wyrobić swoją oglądając oba te konkursy na Youtubie Energa Basket Ligi. Tutaj możecie zobaczyć pasjonujący konkurs wsadów:
Fantastyczny turniej! Szkoda tylko, że mało kto widział go na żywo
Podsumowując — koszykarski poziom tegorocznego turnieju stał na bardzo wysokim poziomie. Cieszy to, że z roku na rok jest on coraz wyższy i same rozgrywki Pucharu Polski stają się przez to atrakcyjniejsze. Przez cztery dni nie oglądaliśmy meczów w jedną stronę, z wyraźną dominacją jednego zespołu a najwyższa różnica w ostatecznym wyniku wyniosła 11 punktów (ćwierćfinał Czarni — Śląsk). Na siedem spotkań, aż dwa z nich zakończyły się dogrywkami. W wielu meczach mieliśmy wyrównaną walkę do samego końca. Poza tym mogliśmy też obejrzeć wiele efektownych akcji, zaskakujących powrotów z dalekiej podróży (odrobienie 26 punktów straty przez King w ćwierćfinale). Wyrównana i ciekawa dla oka rywalizacja najlepszych drużyn w kraju na najwyższym poziomie. Oby tak dalej!
Ponadto też cały turniej był świetnie opakowany w telewizji. Stacja Polsat poza przerzucaniem transmisji z kanału do kanału pokazała rozgrywki Pucharu Polski w bardzo ciekawy sposób. Trenerzy byli na podsłuchu przez cały mecz, dodatkowo dochodziły do tego krótkie wywiady ze szkoleniowcami po 1. i 3. kwarcie spotkania (wzorem z NBA) czy rozmowa na żywo z zawodnikami w trakcie ich rozgrzewki przed meczem. Dodatkowo bardzo pozytywnie przez widzów zostało odebrane studio przed i pomeczowe przed półfinałami i finałem, które prowadziła Agnieszka Łapacz, a gościli w nim ciekawi goście (m.in. Rafał Juć, Łukasz Wiśniewski czy Łukasz Koszarek). Myślę, że warto, aby częściej tak transmitować mecze ligowe w TV, a zwłaszcza podczas serii finałowej w fazie play-off.
Warto pochwalić też ceny biletów. Ceny na poziomie 15 zł (ulgowy) i 20 zł (normalny) za dwa mecze ćwierćfinałowe oraz 20 zł (ulgowy) i 30 zł (normalny) za dwa starcia półfinałowe to naprawdę rozsądne ceny za możliwość oglądania koszykówki na żywo. Średnio 7,5 i 10 złotych za mecz. Tanio. Może 20 i 30 zł za jeden mecz finałowy to była niezbyt korzystna i zachęcająca do przyjścia na mecz oferta (zwłaszcza za normalny bilet), ale mimo wszystko warto za to organizatorów pochwalić, gdyż w innych dyscyplinach przy okazji rozgrywek pucharowych często one są po prostu wyższe.
Jednak są też pewne minusy. Bo chociaż w Lublinie są mili i pomocni ludzie, to jednak nie są zbytnio wielkimi fanami koszykówki. Na trybunach w Hali Globus podczas 4 dni zasiadło ich bardzo mało. Hala mogąca pomieścić około 4 tysiące kibiców była przeważnie wypełniona zaledwie w 12,5% (średnia frekwencja była na poziomie 550-600 kibiców). Dwa mecze, gdzie fanów było więcej, to pierwszy półfinał z udziałem Startu i sam finał, na którym było ok. 1,5 tysiąca kibiców. Też grali w nim gospodarze.
Może gra Startu zachęci miejscowych kibiców do przychodzenia na ligowe mecze i wpłynie na popularyzację koszykówki w tym mieście? Może taki cel był tego turnieju, aby rozegrać go w Lublinie? Tylko, żeby mieć frekwencję na trybunach, trzeba mieć też wyniki, których Start dotychczas nie miał w tym sezonie. A co by się z kolei stało, gdyby Start nie pokonał Kinga w sobotę? Poziom zapełnienia trybun podczas finału mógłby być taki, jak podczas reszty spotkań. No i choć Lublin to ładne i klimatyczne miasto, to jednak koszykówka nie jest w nim na pierwszym miejscu. Trybuny zapełnią się do ostatniego miejsca na meczu żużlowego Motoru (sport nr 1 w Lublinie), sporo fanów chodzi też na mecze drugoligowego piłkarskiego Motoru. Basket jednak nie jest tu popularny, a inne kluby i fani musieli pokonać sporo kilometrów, aby tu dojechać (drużyna, która miała najmniej do pokonania — ok. 330 km). Niektórzy z powodu odległości zrezygnowali z przyjazdu na rozgrywki pucharowe, bo nie było to dla nich zbyt ekonomiczne. W związku z tym, czy nie warto rozważyć zmiany lokalizacji turnieju? Jestem przekonany, że nawet na meczu w czwartek o 18:00 większa ilość kibiców na trybunach byłaby m.in. we Włocławku, Toruniu, Ostrowie Wielkopolskim czy Słupsku. Są to też miejsca, gdzie łatwiej jest dojechać, a zainteresowanie koszykówką jest tam na dużo wyższym poziomie niż w stolicy województwa lubelskiego.
Minusem były też konkursy w sobotę, o których pisałem już wcześniej. Jednak jest jedna kwestia, która wymagałaby pewnej zmiany. W trzecim dniu turnieju (sobota) mieliśmy do oglądania dwa półfinały oraz konkursy. Sporo czasu spędzanego na hali (prawie 7 godzin!). Mimo wszystko, niestety nie dało się wyjść przewietrzyć, albo zjeść coś pomiędzy meczami, gdyż bilet wstępu „był tylko w jedną stronę”. Jak raz wyszedłeś z hali, to już nie mogłeś do niej wrócić z pomocą tego samego biletu, gdyż podlegał on tylko jednemu skanowaniu. Czyli jak kogoś interesowały tylko mecze, a konkursy nie, to i tak musiał je oglądać, gdyż jeśliby wyszedł, to drugiego starcia już by nie zobaczył. Ponadto zabrakło możliwości kupienia kawy lub herbaty podczas spotkania. W sytuacji, gdy nie można wyjść jej kupić gdzie indziej, a na hali spędza się siedem godzin, to nie jest najlepsze rozwiązanie. Tak samo zresztą z jedzeniem — było można kupić popcorn (swoją drogą za dobrą cenę – 8 złotych za pudełko) i chipsy, ale o zjedzeniu czegoś ciepłego nie mogło być mowy.
Sam turniej był jednak świetny i mam nadzieję, że za rok będziemy oglądać rywalizację na jeszcze wyższym poziomie. Tymczasem nie mogę się już doczekać decydujących meczów w fazie zasadniczej ligi oraz samych play-offów. Energa Basket Liga w tym sezonie jest tak bardzo wyrównana, że łatwiej wygrać szóstkę w totolotka, niż przewidzieć, kto zdobędzie tytuł mistrza Polski w tym roku. Pokazał to zresztą Puchar Polski, gdzie Start będący w lidze w dolnych rejonach tabeli, dotarł do finału.
Wyniki Suzuki Puchar Polski 2022 w Lublinie:
- 17.02.2022 r., 18:00, Anwil Włocławek — King Szczecin 94:98 po dogrywce (25:15, 33:20, 18:26, 10:25, d. 8:12)
(Najlepiej punktujący zawodnicy: Jonah Mathews 25 (2×3), James Bell 15 (3×3), Kyndall Dykes 15 – Jakub Schenk 21 (3×3), Filip Matczak 17 (3×3), Stacy Davis 15)
- 17.02.2022 r., 20:30, Polski Cukier Pszczółka Start Lublin — Enea Zastal BC Zielona Góra 82:81 po dogrywce (18:16, 16:15, 21:18, 16:22, d. 11:10)
(Michaelyn Scott 21 (3×3), Cleveland Melvin 18 (3×3), Jimmy Taylor 17 – Dragan Apić 25, Devoe Joseph 13 (3×3), Nemanja Nenadić 11)
- 18.02.2022 r., 18:00, Twarde Pierniki Toruń — Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski 78:84 (9:21, 23:21, 20:21, 26:21)
(Bartosz Diduszko 18 (3×3), Daniel Amigo 17, Aaron Cel 13 (1×3) – Kobi Simmons 18 (1×3), Jakub Garbacz 16 (4×3), Trey Dreschel 10 (1×3))
- 18.02.2022 r., 20:30, Grupa Sierleccy Czarni Słupsk — WKS Śląsk Wrocław 77:88 (23:28, 19:18, 20:23, 15:19)
(Marek Klassen 15 (3×3), Anthony Lewis 14 (2×3), Billy Garrett 14 (2×3) – Travis Trice 28 (2×3), Kerem Kanter 12, Aleksander Dziewa 12)
- 19.02.2022 r.,15:00, King Szczecin — Polski Cukier Pszczółka Start Lublin 70:77 (19:25, 14:12, 14:16, 23:24)
(Stacy Davis 18 (1×3), Cyril Langveine 16, Jakub Schenk 9 (3×3), Paweł Kikowski 9 (3×3) – Michaelyn Scott 28 (2×3), Mateusz Dziemba 13, Damian Jeszke 10 (2×3))
- 19.02.2022 r.,19:00, Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski — WKS Śląsk Wrocław 94:87 (23:24, 31:24, 22:24, 18:15)
(James Florence 28 (7×3), James Palmer jr. 23 (2×3), Damian Kulig 11 (2×3) – Aleksander Dziewa 23 (1×3), Jakub Karolak 19 (4×3), D’mitrik Trice 16 (3×3))
- 20.02.2022 r., 18:00, Polski Cukier Pszczółka Start Lublin – Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski 76:83 (20:10, 21:24, 14:28, 21:21)
(Mateusz Kostrzewski 20, Elijah Wilson 18 (4×3), Michelyn Scott 11 (3×3) – Jakub Garbacz 20 (4×3), James Florence 19 (4×3), James Palmer jr. 12 (1×3))
MVP turnieju: Jakub Garbacz (Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski)
Najlepsza piątka turnieju (wg mojej opinii):
- Rozgrywający: Michelyn Scott (Polski Cukier Pszczółka Start Lublin)
- Rzucający obrońca: James Florence (Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski)
- Niski skrzydłowy: Jakub Garbacz (Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski)
- Silny skrzydłowy: Aleksander Dziewa (WKS Śląsk Wrocław)
- Center: Jimmy Taylor (Polski Cukier Pszczółka Start Lublin)
Zawodnicy, których gra była warta uwagi podczas tego turnieju: Mateusz Dziemba (Polski Cukier Pszczółka Start Lublin), Trey Dreschel (Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski), Travis Trice (WKS Śląsk Wrocław)
- Aerowatch Konkurs Rzutów za 3 punkty: Luke Petrasek (Anwil Włocławek) – 17+16 punktów
- Pekao Konkurs Wsadów: James Eads II (Twarde Pierniki Toruń) – 40+47 (eliminacje), 45+50 (runda finałowa)
Prosto z Lublina podsumowanie turnieju Suzuki Pucharu Polski przygotował Kacper Czuba
Zdjęcia z tekstu zostały usunięte z przyczyn niezależnych od autora publikacji.