„Król Trójmiasta” na ekranie – recenzja „Jak pokochałam gangstera?”
6 min readOd 5 stycznia na platformie streamingowej Netflix możemy obejrzeć film pt.: „Jak pokochałam gangstera?”, który jest sequelem jednego z najpopularniejszych polskich filmów 2020 roku – „Jak zostałem gangsterem?”
Za obie produkcje odpowiedzialny jest Maciej Kawulski, który tym razem zabiera nas (do nas) do Trójmiasta z lat 80., gdzie choć trochę bryza zawiewała zachodem. Zachodem, który dla głównego bohatera, był od małego celem.
„INSPIROWANE PRAWDZIWYMI ZDARZENIAMI…”
Tym bohaterem nie jest wymyślona w całości przez scenarzystę postać, a człowiek znany z imienia i nazwiska, ba, którego nazwisko nie schodziło z ust wielu na Pomorzu, jak i w całej Polsce. „Ojciec chrzestny polskiej mafii”, bo tak o nim pisano, stał się głównym wątkiem w opowieści o… O czym? No właśnie…
Na początku filmu przez lekko ponad 2 sekundy wraz z końcem słynnego Netfliksowego loga, na ekranie pojawia się napis:
„Film inspirowany życiem Nikodema Skotarczaka ps. <<Nikoś>>
Postacie, zdarzenia oraz dialogi inspirowane są prawdziwymi wydarzeniami i osobami, ale nie mają charakteru dokumentalnego, lecz stanowią fikcję literacką. Część osób oraz wydarzeń występujących w życiu Nikodema Skotarczaka zostało pominiętych ze względu na wizję artystyczną twórców, dlatego też przedstawionej historii nie można traktować jako biografii lub dokumentu”.
Przez tę chwilę może i nie zdąży się przeczytać całości, nie zatrzymując przy tym filmu, ale sami autorzy zaznaczają, że nie jest to film biograficzny czy dokumentalny, więc w takich kategoriach, nie można go oceniać. Uznaje się za sensację. I to dobre określenie, bo opowiada historię o człowieku, który tę sensację wzbudzał, na własne życzenie. Jak mówi sam tytuł, mamy tutaj żeńską narrację. Pierwsza scena odgrywa się w czasach nam współczesnych. Odgrywa, bo wisi nad nią pewna teatralność. Starsza kobieta, nieprzedstawiona z góry widzowi, w tej roli Krystyna Janda, spotyka się w jednej z sopockich restauracji z młodym dziennikarzem. Najprawdopodobniej robi on reportaż o życiu Nikodema Skotarczaka i chciałby, od bliskiego jemu źródła, dowiedzieć się więcej o gangsterze.
POWIAŁO TRÓJMIASTEM
I tak za pomocą retrospekcji, zaczyna się opowieść o przebiegłym dzieciaku, który nie zawracał sobie głowy szkołą, tylko obserwacją schyłku świata, jakim był dla niego rodzimy Gdańsk. „Wy chodźcie do szkoły, a ja będę na was zarabiał”, tak powiedział młody Nikoś do swojego rodzeństwa siedzącego na murku, naprzeciwko, stoczniowych żurawi. One nie są jedynym symbolem Trójmiasta w filmie. Mamy wątek Lechii Gdańsk i tego jak wraz z historią głównego bohatera pisała się złota era klubu piłkarskiego. Przewijają się znane nazwy takie jak Maxim, prestiżowego gdyńskiego lokalu, do którego zjeżdżała się cała śmietanka towarzyska Polski, będąca w stanie wydać, chociażby na herbatę, w przeliczeniu na dzisiejszą wartość: ponad 20 złotych. W którym „znów cię widział ktoś” – jak śpiewał Lady Pank. Mamy piękne panoramy bałtyckiego wybrzeża, nocne, nielegalne wydobycia bursztynu, Festiwal Polskich Filmów Fabularnych czy krótki dialog między „słoikiem” a głównym bohaterem o istocie Lecha Wałęsy w zmianach ustrojowych kraju.
W życiu Nikodema przewija się wiele różnych postaci. Jego najlepszym przyjacielem jest Komo, grany przez Antoniego Królikowskiego, który razem z nim wkracza do świata cinkciarzy i nielegalnego importu samochodów z Niemiec. Mimo upływu lat, paru odsiadkach w więzieniu, pościgach milicyjnych czy małżeństwach, ta dwójka zawsze zostaje, by grać u swojego boku, nawet na boisku.
POKOCHAŁAM, ALE NIC NIE POWIEDZIAŁAM
„Jak pokochałam gangstera?” – to pytanie mogą zadawać sobie wszystkie damskie postacie, które wystąpiły w tym filmie, bo nie ma takiej, której Nikoś by nie oczarował. Choć tytuł sugeruję nam nacisk na damską perspektywę, kobiety w tym filmie, oprócz narratorki, mają stosunkowo mało do powiedzenia. Ich wątki nie są prowadzone podmiotowo, tylko jedynie jako epizodyczne elementy dłużącej się fabuły, wstawiane w przerwie między „ważnymi” gangsterskimi momentami. Mamy dziewczyny, żony, matki jego dzieci. Jest jednak jedna, która nie staje się „tytułem” w jego życiu, a wydaję się niezwykle ważną dla niego kobietą. „Czarna”, bo tak ją nazywa, w tej roli fenomenalna Agnieszka Grochowska, jest dla niego przystanią podczas morskich sztormów, zakotwiczoną w mieszkaniu Nikosia z widokiem na stocznię. Ona potrzebowała poczucia stabilności, on oddechu. I jak Nikoś, zawsze mógł na nią liczyć, tak ona bardziej zaspokajała się pozorami. Jakby żyła nadzieją, że pewnego dnia to całe grzeczne czekanie, w cieniu się opłaci, a główny bohater przyjdzie do niej z propozycją wyjazdu w siną w dal, by w spokoju razem się zestarzeć. Tyle że nasz bohater nie chciał stałego spokoju, potrzebował tylko momentów na uspokojenie. I mimo konfliktu interesów, choć prawie wszystko i wszyscy wokół niego zmieniali się jak rękawiczki, ona zostawała i była przy nim od początku aż do…
NIKODEM CZY NIKOŚ
Ten film jak fala zalewa nas mieszanką wybuchową uczuć. Wybuchową, bo uczucia te są skrajne i reaktywne – z jednej strony mamy Nikodema, który na oszustwie i kradzieży dorobił się tronu i został „królem Trójmiasta”, a z drugiej strony mamy Nikosia, chłopaka, który, tłumi w sobie emocje, a reżyser życia, na pewno mu w tym nie pomaga. Chłopaka nielubiącego, gdy mu się rozkazuje, chodzącego swoimi ścieżkami lub bardziej, uciekającego swoimi oknami, ale też człowieka, którego niszczą własne, chore ambicje, a co za tym idzie, niszczy wszystko to, o co tyle walczył. Dzięki świetnemu Tomaszowi Włoskowi, ten bohater otrzymuję głębię, która wypełnia luki w scenariuszu. Oglądamy złożoną postać, która ma parę oblicz, i żadne z nich nie jest umniejszane. Widz może w jednej minucie cieszyć się z jego sukcesów, które moralnie są złe, smucić się przez to, że dogania go sprawiedliwość i współczuć, że opowieść o nim kończy się w taki sposób. Przez co ukazana historia to taki rycerski epos w edycji gangsterskiej. Pokazuje siłę i chęci, motywację, pieniądze i sławę, a to, co złe się przypudruje.
Na uznanie zasługuję też rola drugoplanowego Silvio granego przez Sebastiana Fabjańskiego. Nowego ucznia Nikosia, który dostrzega w nim mistrza, „capo”. To on wprowadza go do świata narkotyków, które stają się przyczynkiem końca świetności ojca trójmiejskiej mafii. Fabijański gra tu stale nafaszerowanego kokainą chłopaka, nieznającego życia bez niej. Wrażliwego i przytłoczonego krążącymi wokół niego emocjami, który chce być kimś, ale brakuje mu predyspozycji, więc zaczepia się o Nikodema.
Produkcja trwa 3 godziny, przez co może się dłużyć, bo nie każda minuta porwie widza tak, jak morze przybrzeżny piasek. Pewne fragmenty, spokojnie można byłoby wyciąć, a nie zmieniłyby one fabularnie wiele. Mimo iż nie jest to film biograficzny, pewna wiedza związana z Nikodem Skotarczakiem na pewno pomogłaby w zrozumieniu przepływu wydarzeń i informacji w nim zawartych. Choć głównym narratorem ma być tajemnicza pani w okularach i kapeluszu, to w retrospekcjach, równie często pojawiają się sceny, gdzie postacie opisują wątki Nikosia, zwracając się bezpośrednio do widza. W scenach często goszczą też piosenki, które mają obramowywać pokazywany wątek, w patetyczny, doniosły wręcz sposób. Jedną z nich, wywołującą ciarki na skórze, jest „Iron Sky”, brytyjskiego artysty Paula Nutinego z albumu „Caustic Love”. Uznana przez The Guardian czy The Independent, mówiąca o współczesnym zagubieniu społecznym, o której Zane Lowe napisał: „Ta piosenka będzie z nami przez dekady. Jeśli jesteś kompozytorem, będziesz marzył o napisaniu czegoś takiego.” Przez ich liczbę, moglibyśmy podzielić film na mniejsze segmenty teledyskopodobne, obfitujące w piękne, ciemne, chłodne kadry, w których widać zabawę formą i kontrastem.
Ten film nie opowiada prawdziwej historii, ale za taką może być odbierany. Krzywdząco dla widza, któremu przedstawia się środowisko gangsterskie w gloryfikowanej i dosłodzonej, niczym herbata z Maxima formie. Skupiając się jednak na wizji autorów, mieszającej „oparte na faktach” z fikcją artystyczną, mamy opowieść o człowieku, który stał się legendą swojego środowiska, jak i całej Polski. Był znany, nie z tego, że był znany, tylko z tego, że był sobą. Mieszanką zachłyśniętego zachodem chłopaka, z człowiekiem, który chciał być kimś, i tym kimś został, działając według swojego motta: „Lepiej jest przeżyć rok życiem tygrysa, niż dwadzieścia lat życiem żółwia”.