Gdyńscy licealiści pamiętają o ofiarach grudnia 70′
9 min read17 grudnia obchodziliśmy 51 rocznicę tragicznego Czarnego Czwartku. Wydarzenie to na zawsze zapisało się w historii Gdyni i pozostawiło po sobie głębokie blizny w pamięci mieszkańców. Niektórym cały czas bardzo trudno je zaleczyć. Jak co roku przejeżdżając ulicą Janka Wiśniewskiego, nieopodal wiaduktu, w okolicach którego rozegrały się makabryczne wydarzenia, zobaczyć możemy pasy tlących się jasnym światłem biało-czerwonych zniczy. Jest to niezwykły widok. Nasuwa się jednak pytanie: kto stoi za coroczną akcją układania zniczy ku pamięci poległych? Udało nam się dotrzeć do osób odpowiedzialnych za koordynację i przeprowadzenie akcji. Odpowiedź na nurtujące pytanie znajdziecie w dalszej części artykułu.
Jest zimno. Nieprzesadnie co prawda, ale bez szalika czy rękawiczek da się odczuć nieprzyjemne smagnięcia przenikliwego, grudniowego wiatru. Powietrze jest rześkie i świeże. To niespotykane o tej porze roku, szczególnie przy jednej z bardziej ruchliwych gdyńskich arterii. Jest wcześnie rano, okolice godziny czwartej. Wiszącą w powietrzu ciszę, co jakiś czas przecina tylko śmiały warkot kierującego się do portu tira. Znajdujemy się na wiadukcie przy ulicy Janka Wiśniewskiego w Gdyni. To tutaj przeszło pół wieku temu rozegrały się dramatyczne sceny z udziałem kierujących się do pracy stoczniowców, do których ogień otworzyło czekające na nich wojsko. Ten stary, zmęczony rdzą wiadukt jest jednym ze świadków strasznego dramatu. Dramatu, w którym życie straciło 10 osób. Każda ze swoją historią, życiem, rodziną, planami. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, są to dla nas bohaterowie. Ludzie, którzy ofiarowali swe życia w imieniu wolności, którą dzisiaj wszyscy możemy się cieszyć. Poświęcili to, co najcenniejsze w imię wspólnej idei lepszego życia dla ogółu społeczeństwa. Nie należy jednak zapominać, że byli to przede wszystkim zwykli ludzie. Jak co dzień kierowali się do pracy, by zarabiać na utrzymanie swoje i swoich bliskich. Czyhająca za węgłem śmierć była ostatnią rzeczą, której spodziewali się na swojej drodze. Takie przemyślenia przywiewa do głowy cierpki grudniowy wiatr, wirujący między metalowymi belkami wiaduktu. Brzmi to trochę tak, jak gdyby wiadukt starał się z całych sił zapłakać nad losem poległych. Wiatr powoli przestaje wyć. Stalowy świadek wydarzeń grudnia 70’ milknie. Znowu robi się spokojnie. Wydawać by się mogło, że to już koniec, że zaraz wzejdzie słońce i miasto, niewzruszone, zapominając o krwi roku siedemdziesiątego ruszy zaraz swym normalnym, codziennym rytmem życia. Dzieje się jednak coś zgoła innego. Niedługo przed godziną 5 rano nieopodal wiaduktu zbiera się mała grupka ludzi. Stoją pod metalową kładką, tuż obok przystanku SKM, na którym wysiadali stoczniowcy dokładnie 51 lat temu. W mgnieniu oka grupka jest zasilana nowymi szeregami członków i po krótkim czasie przed moimi zdumionymi oczami mam rzeszę 40, bądź 50 nawet osób. Są to uczniowie i nauczyciele z II Liceum Ogólnokształcącego w Gdyni. Wtem, do pełnowymiarowego już zgromadzenia ludzi podjeżdżają samochody. Kilkoro członków grupy podchodzi pospiesznie do pojazdów i z ich bagażników wyciąga dziesiątki zniczy w barwach bieli i czerwieni. Jak się dowiadujemy, zniczy jest około 200. Uczniowie dzielą się na małe, kilkuosobowe grupki i w towarzystwie nauczycieli ruszają z zapalonymi zniczami całą długością ulicy Wiśniewskiego. Wszystko odbywa się w sposób zorganizowany i niesamowicie sprawny. Po niespełna 20 minutach, na długości całego chodnika, począwszy od pomnika ofiar grudniowych, aż po wiadukt, tlą się ułożone naprzemiennie białe i czerwone lampki. Znicze z całą swoją mocą rozświetlają meandry chodników. Ulice rozjaśniają się ich blaskiem. Znowu zaczyna wiać, w powietrzu da się wyczuć lekką woń palonej steryny. Pamięć o ofiarach tragicznego grudnia 1970 roku przetrwała właśnie kolejny rok.
Młodzież pamięta
Dlaczego tak młodzi ludzie, którzy o tragicznym „Czarnym Czwartku” słyszeli z opowiadań rodziców bądź lekcji historii tak licznie stawili się 17 grudnia na ulicy Wiśniewskiego? Przecież wydarzenia te rozgrywały się daleko przed ich urodzeniem. Co kierowało nimi przy podejmowaniu decyzji, że o godzinie 5 rano, zamiast spać, znaleźli się właśnie tutaj i rozstawili znicze wzdłuż ulicy? Na to pytanie odpowiadali w następujący sposób:
– Chcemy uczcić pamięć ofiar wydarzeń grudniowych. Wszyscy na historii omawialiśmy ten temat. W jakiś sposób bardzo mnie poruszył. Chciałam wziąć udział w uroczystościach i przyczynić się do kultywowania pamięci. Myślę, że to również ważne dlatego, że między innymi uczniowie naszej szkoły byli ofiarami, co jest trochę przerażające. To my moglibyśmy być tak naprawdę na ich miejscach. Mamy szczęście, że urodziliśmy się w czasach, w których się urodziliśmy. Chcemy oddać im pamięć. Nawet jeżeli to ma być tylko ten symboliczny znicz, to myślę, że jest to warte wstawania o 4 rano. – mówiła licealistka z II LO.
– Najważniejsza jest pamięć. Ważne jest, żeby ludzie nie zapomnieli o tych, którzy tutaj zginęli. Chcielibyśmy też złożyć hołd poległym. Jestem tu po raz pierwszy, ale na pewno pojawię się tutaj również za rok o ile będzie to możliwe. – powiedział licealista z tej samej szkoły.
To samo pytanie zostało również zadane obecnym na miejscu nauczycielom:
– Jako nauczyciel myślę, że jest to mój obowiązek. Jestem przecież Polakiem i pamiętam tę historię. Mój ojciec szedł do pracy dokładnie w momencie tych wydarzeń. Historia ta jest mi bliska z opowieści rodziców. – powiedział nauczyciel z II LO.
– Kierowała mną pamięć o wydarzeniach, które działy się w grudniu 1970 roku. Pamięć o ludziach, którzy tutaj zginęli. To tak naprawdę nie powinno się wydarzyć. Jestem tu z uczniami chyba szósty albo siódmy raz z rzędu. – dodała obecna na miejscu nauczycielka z tego samego liceum.
Pamięć o poległych jako szkolna tradycja
O szczegóły i genezę tradycji zapalania zniczy przez uczniów II Liceum w Gdyni zapytaliśmy w wywiadzie Panią Dyrektor Liceum – Elżbietę Zarębę.
Skąd wzięła się ta tradycja, jak długo szkoła ją kultywuje?
Nasza szkoła bierze w tym udział już 15 rok. Wcześniej była to inicjatywa szkół niedaleko Szkoły Morskiej w Gdyni: Technikum Gastronomicznego, Liceum Technicznego czy Zespołu Szkół Usługowych.
Czyli tych szkół najbliżej miejsca wydarzeń grudniowych?
Tak. Kiedy byłam tam dyrektorem zapoczątkowaliśmy również obchody rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w formie montażu słowno-muzycznego. W Gdyni istnieje pewna zasada: IX Liceum sprawuje patronat nad Dniem Sybiraka – 17 września (tam też są występy, część słowno-muzyczna). W VI Liceum z kolei, zawsze upamiętniany jest Dzień Rodzin Katyńskich. Naturalną koleją rzeczy stało się to, że nasze, czyli II Liceum, objęło patronat nad wydarzeniami grudniowymi. I to jest patronat nie tylko nad rocznicą grudnia 70’, ale też, jak wspomniałam, nad obchodami rocznicy stanu wojennego.
Jak właściwie doszło do tego, że II Liceum objęło patronat nad tymi wydarzeniami?
Bardzo mocnym akcentem było przejęcie od stoczniowców drzwi (na których niesione były zwłoki poległego stoczniowca – Zbyszka Godlewskiego – przyp. red), przechowywanych w kościele najświętszego Serca Pana Jezusa. Kiedy gdyńska stocznia została zamknięta, stało się naturalną rzeczą, chociażby z troski samych stoczniowców, żeby przekazać komuś ten patronat. Jako liceum zawsze braliśmy udział w uroczystościach, spotkaniach z Prezydentem Kaczyńskim, Prezydentem Komorowskim, ze stoczniowcami. To była właśnie propozycja samych stoczniowców, żeby uczniowie „przejęli” te drzwi. To było w 40 rocznicę, czyli 11 lat temu. Odbyło się uroczyste przekazanie w kościele, gdzie stoczniowcy przekazali opiekę nad tymi wydarzeniami młodzieży. Co 5 lat drzwi są niesione w popołudniowym pochodzie 17 grudnia. W 45 rocznicę, w pochodzie były już niesione przez uczniów. W samym pochodzie nie brali jednak udziału tylko uczniowie z naszej szkoły. Udało nam się zaangażować też inne licea, przyjechali na przykład uczniowie z Krakowa. Wtedy faktycznie czuć było siłę tego wydarzenia. Zostaje to w pamięci. Dużo mieszkańców wychodziło na ulice i patrzyło, naprawdę robiło to wrażenie. Dzięki tej inicjatywie coraz więcej młodzieży wie o tych wydarzeniach. Ta tradycja jest niesamowicie istotna i ważna. Chodzi tu też o naszego ucznia – Janusza Żebrowskiego, który podczas tych wydarzeń stracił życie. W tym roku uczniowie podsunęli mi pomysł, żeby w szkole wystawić tablicę pamiątkową poświęconą ofiarom grudniowym. Uważam, że to jest bardzo dobry pomysł. Powoli myślimy już nawet nad tym gdzie mogłaby się ona znaleźć. Nie ukrywam, że ta inicjatywa jest dla nas bardzo istotna.
Chciałbym zapytać, co myśli Pani o zaangażowaniu młodzieży w akcję układania zniczy? Teraz bardzo popularna stała się opinia, że młodzież woli skupiać się na swoim życiu tu i teraz, podchodząc do przeszłości z dużym dystansem, czasem nawet ignorancją. Co pani o tym sądzi?
Jak tylko sięgnę pamięcią, zawsze mówiło się, że młodzież tego czy tamtego nie robi. To jest pewnego rodzaju standard. Jeżeli uczeń ma świadomość, jeżeli wiedza jest mu naprawdę przekazywana, wie czemu to wszystko służy. Dobrze, jeżeli jest to pozbawione jakiegokolwiek wymiaru politycznego, tylko wyjaśnia się młodzieży, że Ci ludzie oddali życie, czyli to, co mieli najcenniejsze. Jeżeli uczeń wie, że to jest wartość nadrzędna i że pamięć o tych wydarzeniach pozwala nam żyć w wolnej ojczyźnie – sam znajdzie w sobie zaangażowanie. Spotykam się ze zdziwieniem ludzi jako reakcją na to, że te znicze są przez nas zapalane. Jeżeli ktoś jedzie autobusem, może zastanowi się kto to zrobił. To, że właśnie my się tym zajmujemy daje nam niesamowitą satysfakcję. Nigdy nie zdarzyło się nam, żeby nasi uczniowie zapytani przez radio czy telewizję w trakcie układania zniczy o powód ich obecności tutaj, nie wiedzieli czemu tu są.
Czy na przestrzeni tych 15 lat udziału szkoły w obchodach wydarzeń grudniowych widzi Pani jakąś różnicę w zaangażowaniu uczniów?
To wszystko zależy. Szczerze mówiąc bardzo chętnie angażują się klasy pierwsze. Chcą zobaczyć jak to wygląda, są ciekawe. A starsze roczniki przychodzą już z pełną świadomością dlaczego tu są. Widać tę różnicę i miło popatrzeć na zdziwienie młodszych klas, że przez lata robili to ich starsi koledzy, a teraz oni mogą być tego częścią. W zeszłym roku był dla nas naprawdę trudny czas. Ze względu na panujące wtedy obostrzenia o pomoc ze zniczami mogłam poprosić tylko osoby pełnoletnie. Powiem tak: byłam naprawdę dumna z nauczycieli. Przyszło ich bardzo dużo. Stoczniowcy byli przekonani, że przez obostrzenia zostaną z układaniem zniczy sami, jednak dzięki wsparciu nauczycieli szybko uporaliśmy się z całą akcją.
Pani Dyrektor, teraz chciałbym poruszyć kwestie techniczne. Ile zniczy udaje się zapalić co roku?
Na początku zapalaliśmy bardzo małe znicze. Było ich około 400 lub 500. Były bez przykrywek, szybko gasły. Wtedy stoczniowcy zadecydowali, że jakość powinna być ważniejsza niż ilość. Zaczęliśmy kupować większe znicze, z przykrywkami, przez to było ich trochę mniej. Są kupowane w całości przez stoczniowców, przez zarząd regionu Gdynia. Jest to dla nich bardzo istotne i ważne. Widać, że zależy im na tej tradycji, przeżywają to. Widać, że mają poczucie nierozliczenia z tymi wydarzeniami. Bo faktycznie – to nigdy nie zostało rozliczone. Władze się zmieniają, a rozliczeń nie ma.