Trójmiejska scena alternatywna #1 Żurawie – wywiad
4 min read
Scena niezależna w Trójmieście utrzymuje się na fali, serwując słuchaczom coraz to ciekawsze brzmienia. W obszarze rocka zawrzało gdy, obok dobrze znanych formacji, wyrósł nowy narybek, który daje się ponieść eksperymentom. Eksploracja w zakresie post-punku, noise rocka i innych tworzy mieszankę wybuchową – ku uciesze słuchaczy. Zespół Żurawie w tym roku wydał płytę Poza zasięgiem, poszerzając dorobek o album łączony z Zespołem Sztylety. W ramach trasy promującej zawitali do oliwskiej Paszczy Lwa ostatniego dnia lipca.
Ignacy Macikowski, Michał Juniewicz, Mateusz Bartoszek, czyli zespół Żurawie. Na trójmiejskiej scenie niezależnej zaistnieliście stosunkowo niedawno, ale zaraz obok Kiev Office znajdujecie się dość wysoko. Jak to wygląda z waszej perspektywy?
Aktualnie? Zostaliśmy przyjęci jako część trójmiejskiej sceny alternatywnej i bardzo nas to cieszy. Jest wysoko, ale to jeszcze nie ten poziom, bo nie gramy na festiwalu Soundrive, troszkę niżej. Mamy nadzieję, że może za rok.
Co do festiwalu, nagraliście split album z Zespołem Sztylety, który na Soundrive się pojawi. Ciężko jednoznacznie ocenić wydawnictwo, jest pełne kontrastów, co stanowi zaletę. Wasz styl był surowy i autentyczny. Pytając z pozycji fanki: wolicie swoje brzmienie live, czy studyjne?
Na pewno, jeśli chodzi o płyty, lubimy posiedzieć w domu i pogrzebać, nie myślimy, jak to będzie brzmiało ostatecznie na żywo. To też nie tak, że odkładamy granie live na czarną godzinę jako ostateczność. Jako zespół staramy się, aby każdy występ na żywo był na tyle autentyczny, na ile się da. Oczywiście, nie wszystko jest wykonalne, na przykład nie każdy instrument z kawałka pojawia się na koncercie. Staramy się to zbalansować, dzisiaj całkiem ładnie nam to wyszło, mimo że graliśmy we trójkę. Pisząc piosenki, chcemy umieścić wszystkie pomysły, które widzimy i będą się dopełniać, pasować do reszty. Na żywo dajemy się jednak trochę ponieść.
No właśnie! Wizerunkowo i muzycznie na żywo wypadło to fenomenalnie. Mamy mały, ciasny pub, wszyscy spoceni, a wy wychodzicie na scenę z energią, która pozwala zapomnieć o warunkach w środku. Co do kreacji artystycznej: skąd czerpaliście inspirację do tak surowego, niewymuszonego stylu?
Gdzieś tam z wnętrza siebie w zasadzie, nie myślimy o tym dużo. Mateusz słucha okropnej muzyki [śmiech] To znaczy… bardzo intensywnej, reszta też lubi ciężką. To, że gramy coś, co oscyluje wokół lżejszych klimatów, jest ciekawym przypadkiem, bo mamy zapędy na mocniejsze brzmienie i gdzieś się ono pojawia, wiadomo, ale jednak go mniej.
Co do ciężkiego brzmienia i waszych zapędów do niego, to na pewno jest obecne w Balkonach z waszej najnowszej płyty. Przestrzegaliście słuchaczy przed meltdownem – przeciążeniem somatycznym i uderzeniem w zmysły. Fakt, utwór miał niesamowitą energię, pozornie za dużo wszystkiego, jednak to bardziej wrażenie uporządkowanego chaosu. Skąd pomysł na takie połączenie – noise, syntezatory, domieszka punku?
Dobra, zabrzmi to cheesy, sztampowo do bólu, ale w momencie gdy tworząc zespół, jednocześnie się przyjaźnimy i wrzucamy do jednej piosenki wszystkie nasze pomysły, ostatecznie wychodzi to bardzo spójnie. Wydaje się głupie, ale działa.
Czyli ta więź jest bardzo pomocna, kiedy przyjaźnicie się poza zespołem?
Tak, to prawda. Nie chcemy słodzić, ale w zasadzie trudno sobie wyobrazić, że któregoś z nas miałoby nie być w Żurawiach. Nie potrzebowaliśmy też czwartej osoby do gry na basie z braku pewności, czy się wpasuje. Tworzyliśmy od paru lat, z wieloma muzykami, jednak ta trójka wypada najlepiej.
Właśnie, zastanawiała mnie kwestia basisty. W procesie nagrywania łatwo ominąć brak stałej linii rytmicznej, a jak wpadliście na rozwiązanie podczas koncertów?
Gdy zaczęliśmy nagrywać kawałki, był motyw: „tutaj przydałby się bas, jest zbyt pusto, nagrajmy go”. Później przyszła myśl, że da się zagrać to na żywo w trzy osoby, wystarczy się pozamieniać w odpowiednim momencie, będzie szum, przestój, ale jest to do zrobienia.
Faktycznie, to był tak dobry patent, że aż sama nie wyszłam z podziwu. Teraz uwaga, klasyczne pytanie: reprezentujecie Koty Records, nazywacie się Żurawie, prawie zwierzyniec. Ale czy nazwa to bardziej ornitologia, czy industrializm?
Oczywiście, że industrializm, marinizm, postmodernizm. Trójmiejska identyfikacja, chodzi o żurawie obecne i w Gdyni, i w Stoczni Gdańskiej.
Pytanie na koniec: jakie macie dalsze plany rozwoju? Przy takim nagromadzeniu gatunków w waszej twórczości idziecie utartym szlakiem, czy próbujecie nowego?
Będziemy jamować przez 40 minut na zapętleniu [śmiech]. Tak na poważnie, to myślimy o zrobieniu czegoś z formułą piosenek, odejściu od schematu zwrotka-refren-zwrotka, pogrzebaniu w strukturze. Wszystko w fazie testów. Pozwalamy sobie na totalną swobodę i nie planujemy dokładnie, co wyjdzie spod naszych rąk.
Myślę, że rezultat będzie warty oczekiwań. Bardzo dziękuję za wywiad!
Najnowszy album Żurawi jest dostępny na: