„No Need To Die” – trójmiejski album pełen zaskoczeń

Jak zawrzeć milion różnych brzmień i stylów? Alfah Femmes wie, co trzeba zrobić. Wystarczy posłuchać „No Need To Die”, a wszystko stanie się jasne.

Ale najpierw należy wspomnieć nieco o historii zespołu. Powstał latem 2018 roku pod nazwą Alfah Females. Jesienią tego samego roku powstał mini album (EP), składający się z czterech utworów. Wówczas na grupę tworzyło czterech muzyków, dlatego poszczególne utwory zostały napisane w różnych stylistykach. Nieoczekiwaną konsekwencją wydania EPki była pozytywna reakcja lokalnego środowiska muzycznego, co spowodowało udział w wielu festiwalach i koncertach, a także nominację do nagrody Pomorskie Sztormy 2018 w kategorii „Odkrycie Roku w Kulturze”. Gdy zespół określił kierunek muzyczny, w którym będzie podążał, oraz zyskał nowych członków, postanowiono przemianować nazwę na Alfah Femmes. Jak przyznała liderka zespołu w jednym z wywiadów, Alfah Femmes jest ukłonem w stronę Violent Femmes, australijskiego zespołu Dan Kelly and the Alpha Males, ale jednocześnie prowokacją do próby uczestnictwa we współczesnym dyskursie feministycznym.

Dwie kobiety, czterech mężczyzn, kilka nieprzypadkowo dobranych instrumentów, zamiłowanie do elektroniki i powstaje płyta, której nie można zdefiniować inaczej, niż jedno z najbardziej fascynujących i zawiłych wydawnictw minionego roku. Pełnowymiarowy krążek został wydany 24 października 2020 roku. Bardzo trudno przypisać cały album do jednego gatunku, ponieważ każda piosenka posiada swój indywidualny charakter. W utworach znajdziemy nawiązania między innymi do Kylie Minogue, Duran Duran czy japońskich gier RPG z lat 90. Wraz z wydaniem płyty do świata polskiej muzyki znad morza przypłynęło orzeźwienie.

Album pełen jest przeskoków, ciekawego klimatu i nieoczywistych rozwiązań. Zmiany rytmu, brzmienia, nawiązania do różnych rodzajów muzyki wprowadzają słuchacza w taki stan, że chce się pochłaniać jeszcze więcej takich piosenek. Z jednej strony wszystko brzmi niepowtarzalnie, ale z drugiej można by uznać, że szkoda zachodu na pisanie czegoś takiego. „No Need To Die” serwuje jednak pierwsze rozwiązanie. Synth pop, punk, lo-fi? Oczywiście wszystko jest. Nie tylko to, lecz o wiele więcej.

Główną cechą krążka jest zmienność. Niby w jakimś momencie czujemy, że coś zaraz się wydarzy, jednak nie wiemy co. Gdy przychodzi ta chwila, nasze oczekiwania kompletnie zostają zburzone i pojawia się coś zwariowanego. Tak najogólniej można określić całą płytę. Już samo intro „Don’t Stop” zapowiada, że muzyczna uczta będzie obfitowała w bardzo dobrze wysmakowane utwory. Swobodne podejście do ścieżki dźwiękowej sygnalizuje, że zostaliśmy zaproszeni do przeżycia nieszablonowego i lekko dziwacznego doświadczenia słuchowego. „No Need To Die” warstwą muzyczną budzi skojarzenia związane ze ścieżkami dźwiękowymi starego anime. Wyraźnie słychać tutaj dominację elektroniki i syntezatorów. Wychodzi z tego trochę synth-pop. Oczywiście na korzyść utworu. „Another Go” można zobrazować specyficzną atmosferą opuszczonego miejsca wypoczynkowego nad morzem. Po sezonie wakacyjnym robi się cicho, pracownicy sklepów, barów i restauracji mogą powoli odetchnąć od nawału turystów. W słuch wdziera się lo-fi, lekki indie pop. Gryzące się zupełnie dźwięki rozpoczynające piosenkę świetnie korespondują z całością klimatu. „Scratch and Deploy” to zupełnie zwariowana piosenka. Genialne wstawki trąbki, nadają utworowi ostateczny charakter. Całość brzmi mniej więcej, jak czołówka do sitcomu z przełomu lat 80. i 90. np. „F.R.I.E.N.D.S”, tylko żadnych friends tam nie znajdziemy. Klimatem nawiązuje trochę do piosenki „A Punk” Vampire Weekend. Kolejna piosenka „Nothing From You”, niespokojna atmosfera letniego wieczoru, jakby za chwilę miał spaść deszcz. Melodia powtarzalna cały czas, świdruje, wkręca się w mózg odbiorcy. Solo między dwoma ostatnimi refrenami nadaje ciekawy kształt całości. W ścieżkę wpleciono w pewnym momencie windowsowy error sound. Niby mała rzecz, a jakże potrafi ucieszyć. „Mourning Revisited” trochę mroczna, powolna piosenka. Znajdziemy tam kilka kontrastowych brzmień. Jest to najlżejszy utwór na płycie. Kończąca płytę alternatywna housowa wersja „Don’t Stop” duetu Jazxing pojawia się jako antidotum na „zatrucie” zmiennością stylów i barw. Można uznać ten remix jako bonus dla wytrwałego słuchacza. „Don’t Stop” jest w oryginale intensywnym utworem, jednak Jazxing wydobywają z niego tylko najlepszą muzyczną esencję, zakończoną hipnotycznym motywem syntezatora.

„No Need To Die” to bardzo udana płyta, do której z pewnością warto wracać. Każdy, kto sięgnie po album, przekona się na własną rękę, co kryje się pod wszystkimi elementami piosenek. Posłuchanie płyty grozi zachwytem i nieustanną chęcią powrotu do tych utworów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + szesnaście =