Pokój łzom — o Virginii Woolf, plakatach i hipokryzji

fot. Wikipedia

Ostatnimi czasy polskie kobiety nie mają łatwego życia. Najpierw próba wypowiedzenia konwencji Stambulskiej, potem (teraz), praktycznie całkowity zakaz aborcji. Polki stały się elementem gry politycznej. W końcu jakiś wróg zawsze musi być, a w kobiety przecież tak łatwo jest uderzyć. Przyzwyczaiły się do bycia bitymi, pogardzanymi i niesłyszalnymi. Miały przecież na to całe stulecia. 

„Osobny pokój i możliwość wypłakania się”. Rzeczniczka resortu sprawiedliwości, Pani Agnieszka Borowska zaprezentowała rozwiązanie dla kobiet, które zmuszone będą urodzić ciężko chore dzieci. Pomijam fakt, jak wyzute z empatii są to słowa, w odniesieniu do niezwykle delikatnej materii, której dotyczą. W odniesieniu do wypowiedzi rzeczniczki chciałabym przywołać natomiast postać znakomitej pisarki. Virginia Woolf to wybitna angielska literatka. Napisała ona esej „Własny Pokój” Nawołuje w nim do tego, aby kobiety żyły tak, jak chcą. Pisze, że powinny walczyć, starać się, aby zyskać swój własny, najlepiej zamykany pokój, w którym będą mogły tworzyć, pielęgnować swój umysł. Kobiety w Polsce, owszem, mogą liczyć na własny pokój. Zapewnili im go katoliccy fundamentaliści, politycy, Kościół instytucjonalny, skrajnie prawicowe środowiska. Nie będą jednak w nim tworzyć, odkrywać, rozmyślać nad tym, jak piękne jest życie i ile daje im ono możliwości. Kobiety w Polsce będą w tym pokoju płakać. Płakać nad swoim losem, nad losem ich śmiertelnie chorych dzieci, które będą umierały minuty, godziny, dni po urodzeniu. Bo czym będzie ich życie? Jedną chwilką. Tragiczną i bolesną, pełną cierpienia chwilką. 

Dłuższą chwilę trwa natomiast przejazd autobusem czy samochodem. W większości Polskich miast zawisły plakaty anti-choice. Dziecko w sercu symbolizującym łono kobiety, a obok napisy: jestem zależny, ufam Tobie. Tysiące osób w drodze do pracy czy szkoły codziennie mija te plakaty. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wielki ból muszą przechodzić kobiety, które straciły swoje dzieci. Jak wielki ból muszą przeżywać pary, bezskutecznie starające się o dziecko. Nigdy nie byłam w stanie wyobrazić sobie aż tak skrajnego braku empatii. Zwykłej ludzkiej empatii. Widzę tu także pewną niekonsekwencję. Dlaczego na plakacie — bezpośrednio nawołującym do donoszenia ciąży za wszelką cenę — nie ma dziecka z ciężkimi wadami genetycznymi? Dlaczego nie pokazuje się w telewizji rządowej wizerunków dzieci z zespołem Pataua czy Edwardsa? Dlaczego wszyscy ci, którzy tak zażarcie nawoływali do zaostrzenia prawa aborcyjnego, odwracają dziś wzrok od śmiertelnie chorych dzieci? Zmieniają kanał?

I w końcu, gdzie są politycy partii rządzącej? Nietrudne było przecież obsadzenie „Trybunału Konstytucyjnego” upolitycznionymi, zależnymi od partii sędziami. Łatwe było przypudrowanie kryzysu gospodarczego wynikającego z pandemii. Proste, zbyt proste, okazało się odebranie kobietom prawa wyboru. Trudniejsze okazuje się przyznanie się opinii publicznej do swoich decyzji. Niektórzy politycy zaczynają mówić, że żałują, że nie pomyśleli, nie kazaliby przecież swoim córkom rodzić pomimo nieuleczalnych wad płodu. Mimo to ci sami ludzie odebrali polskim kobietom prawo do aborcji. Hipokryzja? A może coś więcej?

Już od dawna czuć bowiem w Polsce powiew autorytaryzmu. Niesie on ze sobą odór zgnilizny i cynicznej obojętności. Wychodzi ona na wierzch przy pęknięciach kolejnych warstw farby w kolorze dobrej zmiany. 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwadzieścia − 11 =