Trochę odwagi, zdecydowania i potem wszystko toczy się samo
10 min readWyznaje, że pasja to za duże słowo na odbyte przez niego podróże. Jednak z ogromnym zamiłowaniem opowiada o wyprawie do Afryki. Łukasz Czapiewski, uczestnik wyprawy Afromedes, w wywiadzie dla CDN-u ocenia stan polskich dróg na tle afrykańskich bezdroży, mówi o tym, jak to jest, kiedy spędza się święta i sylwestra w Afryce i co by zrobił, gdyby udało się odnaleźć sprzedanego trzy lata wcześniej mercedesa.
Czy podróże to całe Twoje życie, największa pasja?
Pasja to za duże słowo, to poświęcenie ponad wszystko i nie ma niczego innego. Moje podróże to bardziej hobby i sposób na uprzyjemnienie sobie życia, to ciekawość. Nie powiem, że to całe moje życie, ale spora część.
Odszukanie sprzedanego mercedesa to tylko pretekst, czy rzeczywisty cel wyprawy Afromedes?
W 2007 roku, kiedy wróciliśmy z Afryki, wiedzieliśmy, że tam znowu pojedziemy. Cały czas ten plan, który układał się w mojej głowie był taki, żeby ten samochód znaleźć. Problem polegał na tym, że ekipa cały czas się wykruszała i zmieniała. Kiedy doszło do ustalenia ostatecznego składu, okazało się, że jedynym chętnym na odszukanie samochodu byłem ja [śmiech].
Skąd znasz pozostałych uczestników wyprawy?
W większości to osoby ze studiów Ecia – z chłopakiem Julkiem, Miwi i Kubiś. Marek to kolega z Kościerzyny, poznany przypadkiem przy piwie w knajpie, który sam zapytał się, czy mógłby jechać. W ogóle nie spodziewałem się, że ten człowiek naprawdę z nami pojedzie. Kiedy zadzwonił, że się zdecydował, strasznie mnie to ucieszyło, bo im więcej osób, tym bezpieczniej.
Jak wygląda organizacja podróży, jak wybieracie noclegi? Macie jakiś konkretny plan czy wszystko dzieje się spontanicznie?
Wszystko jest spontaniczne, ale zawsze z jakimś założeniem, że gdzieś musimy dojechać. W niektórych krajach jest zakaz jazdy nocą. Mieliśmy przewodnik i wcześniej zgromadzone relacje ludzi co do noclegów. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spali jutro, ale zawsze, przed zachodem słońca, staraliśmy się znaleźć nocleg na dzisiaj. Kiedy robiło się ciemno, zdarzało się, że podchodził do nas policjant i mówił: „Dalej już nie pojedziesz”. To stwarzało też fajne sytuacje. Jeden żandarm zaprosił nas do domu.
Być w wiosce, gdzie biali się nie zatrzymują, a tylko przez nią przejeżdżają, widzieć jak na co dzień ci ludzie żyją, jest rzeczą niezwykłą. Takich przeżyć nie dozna się na wycieczce z biurem podróży. W naszych podróżach atrakcją są te chwile, kiedy możemy zobaczyć jak naprawdę wygląda życie mieszkańców danego kraju. Sama droga, pokonywanie odległości sprawia przyjemność. Uwielbiam prowadzić samochód, patrzeć jak się zmienia krajobraz. To, jak startujesz w Polsce, gdzie jest pełno śniegu, jedziesz przez Europę, przekraczasz Pireneje, gdzie zaczyna się wiosna i czujesz tą powolną zmianę klimatu jest niezwykłe. Kapuściński fajnie o tym napisał. Jeśli przylatujesz samolotem, doznajesz szoku, nie ma czasu na naturalne zmiany krajobrazu, przygotowanie do innego klimatu, kultury. Lądujesz w Polsce i widzisz zupełnie innych ludzi. Spójrz na tych ludzi dookoła. Wszyscy są smutni. W Afryce ludzie są uśmiechnięci, cieszą się życiem. Mimo, że często nie mają łatwego życia, cieszą się z niego. Tam jesteś pozytywny, masz uśmiech na twarzy, bo wszyscy wokoło się uśmiechają. Ta Afryka jest uśmiechnięta. Jest jaka jest, są rozboje, wojny, ale jest pozytywna.
Kapuściński pisał też, że w Afryce autobus odjeżdża dopiero wtedy, kiedy zbiorą się ludzie. To prawda?
Tak. Tam nawet motorynka nie pojedzie, kiedy jest jeden człowiek. Tak samo samochód nie pojedzie pusty, tam wszystko musi być wykorzystane do samego końca. Idziesz na dworzec autobusowy i nie sprawdzasz, kiedy odjeżdża autobus. Chociaż tam autobus to też inne pojęcie, to pick-up, na który wchodzi kilka osób, lub bus, w którym jest dziesięć miejsc, a który zabiera osób trzydzieści. Kiedyś poszliśmy na dworzec, myśląc, że autobusy będą co jakiś czas odjeżdżały. Ale nie. Kiedy pojedzie? Pojedzie jak będzie pełen. Tak jest do dzisiaj.
Skąd pomysł na pierwszą wyprawę? Dlaczego akurat Afryka?
Zaczęło się dużo wcześniej, kiedy pojechaliśmy na stopa do Maroka. Jeżdżąc po Maroku zaczęliśmy poruszać się wypożyczonym samochodem. To jednak auto daje swobodę, dzięki niemu możesz dostać się tam, gdzie chcesz. Stąd się wziął pomysł na wyjazd samochodem. A skąd Afryka? Kiedy pojechałem do Maroka, bardzo mi się tam spodobało, a po przekroczeniu granicy pustyni, pochłonęło mnie w całości. Są ludzie, którzy odwiedzają różne miejsca, chcąc próbować czegoś nowego. Mi się tam bardzo spodobało, choć to bardzo niewdzięczny kawałek świata; w Afryce Zachodniej jest najwięcej chorób, zajmuje najwyższe miejsce na liście najbardziej niebezpiecznych miejsc. Jest to region niewdzięczny, ale bardzo niezwykły.
Czym ta podróż różniła się od poprzedniej wyprawy do Afryki?
Przede wszystkim tym, że była bardziej wygodna. Wcześniej mieliśmy dużo mniejszy budżet. Chodziła nam wtedy o to, żeby jak najniższym kosztem zobaczyć jak najwięcej. Teraz było dużo bardziej swobodnie. Mieliśmy trochę więcej pieniędzy przygotowanych na ten wyjazd. Praktycznie co noc spaliśmy w miejscach do tego przygotowanych; na kempingach, na dachach hoteli. Tym razem zobaczyliśmy więcej; pojechaliśmy do tropików, gdzie wcześniej nie byliśmy, bo zabrakło nam pieniędzy, właśnie dlatego wtedy sprzedaliśmy mercedesa. Różnica polegała też na tym, że teraz wróciliśmy samochodem. Droga powrotna nie była tylko powrotem, ale okazją na to, by spotkało nas więcej przygód.
Łatwo było namówić znajomych?
Zawsze jest tak, że takim pomysłem każdy się zachwyca, ale kiedy przychodzi co do czego to jest ciężko. Dlatego nalegałem, żeby jak najszybciej kupić samochód. Bo kiedy kupisz samochód za wspólne pieniądze i umówisz się, że kiedy rezygnujesz z wyprawy, resztę oddajesz na poczet uczestników wyprawy, nie odzyskujesz swoich pieniędzy, to zobowiązuje ludzi do tego, żeby pojechać. Zrobiliśmy tak za pierwszym razem, zrobiliśmy i teraz. Nie chodzi o to, że ciężko było namówić ludzi, ale po prostu znaleźć kogoś, kto znajdzie czas i chęci .
Czemu akurat mercedes?
Po pierwsze dlatego, że był z nami na pierwszej wyprawie i się sprawdził. Kolejna rzecz to to, że w Mauretanii na dziesięć samochodów dziewięć to mercedesy. Problem części, mechanika, który zna się na tym samochodzie odpada. Możesz zrobić mercedesem 1000 km na jednych kołach nie wysiadając z auta zmęczonym. Jest to samochód stary, niezawodny i niesamowicie wygodny.
Usterki jednak były.
Ale to były drobne rzeczy. Takie, które nie rzutowały na dalszą jazdę. Po przejeździe przez Togo były największe straty, m.in. zbiornik od paliwa był dziurawy. Wszystko przez to, że tamtejsze drogi były gorszej jakości. Mechanicznie, to co miało chodzić i co napędzało samochód cały czas działało, a usterki – że przestała działać elektryczna szyba czy czwarty bieg w wentylatorze – to nie jest nic poważnego. Zrobiliśmy ponad 26 tys. km, to jest spory przebieg, a jednak nic się nie wydarzyło.
Po powrocie z Afryki pewnie nie narzekasz już na polskie drogi?
Nie, nie. W porównaniu do Togo polskie drogi są cudowne. Chociaż Burkina Faso, która jest jednym z najbiedniejszych krajów świata ma drogi lepsze niż my. Bardzo szerokie i równiutkie.
Ile trzeba mieć pieniędzy, żeby wybrać się w taką podróż?
To zależy jak kto chce spędzić taki wyjazd. Można zrobić to tanim kosztem, a można większym. Podróż samochodem jest tą opcją droższą, sam przejazd przez Europę to duży wydatek – 8 tys. km w obie strony i opłaty za autostrady.
Jak znaleźliście kupca mercedesa, którego sprzedaliście w Afryce?
Tak naprawdę sprzedaż samochodu w Afryce jest bardzo prostą rzeczą. Tam ludzie tylko czekają na okazję, kiedy biały będzie sprzedawał auto. Można kupić samochód za 3 tys. zł. a bez problemu sprzedać go w Afryce za 2 tysiące euro. My dwukrotnie znaleźliśmy pośrednika, który otrzymał 5% kwoty sprzedaży i przyprowadzał nam potencjalnych kupców. Teraz było tak, że pierwszy kupiec, który przyszedł, od razu kupił samochód.
Podpisywaliście jakąś umowę?
Tak, ale za każdym razem jest problem w Polsce, żeby wyrejestrować samochód. Pierwszy raz w Urzędzie Komunikacyjnym widzą taką umowę. Pytają ze zdziwieniem: „Co to jest? To nie jest prawdziwa umowa”. Śmieszna sytuacja.
Były jakieś momenty kryzysowe, niebezpieczne?
Trzy lata temu w Nemie, która leży w bardzo niebezpiecznym regionie, o zmroku zorientowaliśmy się, że od dłuższego czasu jadą za nami dwa samochody. Przez wiele kilometrów staraliśmy się im uciec, aż w końcu dojechaliśmy do wioski, która była zalana, gdzie stacjonowały wojska ONZ. Przy nich spędziliśmy całą noc. Po powrocie do Polski dowiedziałem się, że dwa dni po naszym przejeździe przez Nemę, porwano i zabito w tej okolicy turystów francuskich. Wtedy uświadomiłem sobie, jakie to było niebezpieczeństwo. Inna sytuacja – słoń nas gonił. Wydaje się śmieszne, ale to było niebezpieczne. Taki słoń waży kilka ton, nasz samochód raptem dwie. Nie mielibyśmy z nim szans. Patrząc z polskiej perspektywy na Afrykę wydaje się, że jest tam bardzo niebezpiecznie. W rzeczywistości nie jest tak najgorzej. Jeśli porywają kogoś i zabijają to zwykle nie bez powodu. Podczas naszej ostatniej wyprawy znów porwano w Nigrze i zabito w Mali francuskich turystów. Jeden z tych Francuzów zabrał kobietę innemu. To były bardziej rozrachunki. Nie ma co się obawiać. Podróżując, człowiek jest cały czas z boku, cały czas jest widzem. Trzeba oglądać, a nie ingerować w życie tamtejszych ludzi.
W okresie Świąt Bożego Narodzenia byliście w Maroku, w Sylwestra w Mauretanii. Jak spędziliście te dni?
Na południu Maroka spotkaliśmy grupę Polaków, którzy zrobili sobie wycieczkę dookoła Maroka. Oni zaprosili nas na wigilię. Wigilia była niesamowita, to zupełnie coś innego. Z dala od rodziny, kiedy wigilia kojarzy się z uroczystością typowo rodzinną. Sylwestra spędziliśmy w górach, na środku pustyni, skromnie przy winku, gdyż alkohol był tam bardzo drogi i nielegalny.
Mieszkańcy Afryki świętują sylwestra?
W miastach owszem, przyjmują już pewne zachowania europejskie. Afrykańskie miasto jest jednak czymś zupełnie różnym od wsi. Poza miastem każdy inny dzień wygląda tak samo.
Czuliście się zawiedzeni, że nie udało się odnaleźć samochodu?
Ja bardzo [śmiech]. Ucieszyła mnie bardzo sytuacja, kiedy dowiedzieliśmy się, że samochód jest w Gwinei. Jednak reszta uczestników nie chciała tam jechać. Ruszyliśmy do Burkiny Faso. Okazało się jednak, że wiza do Burkiny jest dosyć droga. Była więc nadzieja, że wrócimy do Gwinei i poszukamy mercedesa. Zapłaciliśmy jednak i ruszyliśmy dalej. Byłem zawiedziony. To byłoby niesamowite znaleźć samochód, którego człowiek trzy lata temu sprzedał, a jest to o tyle realne, że auto, który jest w miarę sprawne, jeździ w Afryce do samego końca.
Co byś zrobił, gdyby udało się odnaleźć mercedesa?
Poprosiłbym właściciela o przejażdżkę, zapłacił mu za nią, pocałował maskę, zrobił zdjęcie, pożegnał się i pojechał dalej. Tu bardziej chodzi o symbol niż o to, by jechać i go na przykład odkupić.
Co się czuje po powrocie? Satysfakcję? Żal, że podróż się skończyła?
Na pewno się czuje, że jest się gdzieś indziej. Przez cały wyjazd nauczyłeś się już zupełnie innych zachowań, przystosowałeś do zupełnie innej kultury. Wracasz i wszystko jest inne. Nie przepuszczasz ludzi na pasach, bo w Afryce nikt tego nie robi. W tym momencie blokujesz ruch. Kiedy zatrzymasz się przed przejściem słyszysz mnóstwo klaksonów, wszyscy się wkurzają. Człowiek wraca trochę zagubiony. W Afryce miskę z ryżem i sosem jesz rękoma. Przyjeżdżasz do Polski i nagle okazuje się, że musisz używać pięciu widelców, dwóch noży [śmiech]. Co się jeszcze czuje? Na pewno niesamowitą satysfakcję. Pojechałeś tam, gdzie mało kto był. Ludzie nie wyobrażają sobie, że można to zrobić. Ale to jest proste. Trochę odwagi, zdecydowania i potem wszystko toczy się samo. Nic trudnego.
Jacy ludzie są w Afryce?
W mieście, gdzie życie toczy się szybciej, są nieuprzejmi. Na wiosce, tam gdzie biały dociera rzadko, są niesamowicie uczynni i mimo, że mają niewiele, chętnie by się wszystkim dzieli. Zapraszają do siebie, przyglądają się. Problem jest z kwestią porozumiewania się. Byliśmy głównie w krajach francuskojęzycznych. Kiedy francuski jest taki łamany, można rozmawiać o podstawowych rzeczach, zapytać o drogę. Żeby porozmawiać z ludźmi, zapytać, jak się im tam żyje, jest dużo trudniej. Chcieliśmy jechać do Ghany, która jest anglojęzyczna, co znacznie uatrakcyjniłoby wyjazd, jednak granice wtedy zostały zamknięte. Jeśli zdarzyło się, że ktoś znał angielski to siadaliśmy i mogliśmy rozmawiać parę godzin. W Mopti w porcie siedział gość i czytał książkę, co jest w Afryce niespotykane. Patrzymy na tą książkę, a na tej okładce – „Football War”. „Wojna futbolowa” Kapuścińskiego! Podszedłem do tego chłopaka, zaproponowaliśmy, że będzie naszym przewodnikiem po kraju Dogonów. Spisaliśmy umowę, że w zamian dostanie od nas radio, taki kasetowiec. Z nim spędzaliśmy czas na dachu budynku, pijąc wino w kartonikach.
Jak zaplanować taką podróż, od czego zacząć?
Przede wszystkim od nastawienia. Jadę i już. Tak, żeby to była obietnica złożona sobie. Musisz zachłysnąć się miejscem, zanim do niego pojedziesz. Często jest tak, że wszystko zaczyna się od jakiegoś obrazka. Patrzysz – o, tu chcę jechać! Trzeba znaleźć punkt zaczepienia i obiecać sobie, że się uda.
Więcej o wyprawie Afromedes czytaj tutaj.