„Bad Boy”, czyli ultrasi z racami na szklanym ekranie
4 min readAntoni Królikowski, Andrzej Grabowski, czy Piotr Stramowski. Do tego reprezentanci Polski w piłce nożnej. Patryk Vega wprowadza do kin „Bad Boya” z mocną obsadą aktorską. Historia odkryta z ciemnej strony piłki nożnej. Czy znany reżyser nareszcie zrobił film, po którym krytycy nie będą się śmiali?
Krew i sperma leją się gęsto. Te elementy są obecne przez całe widzenie z filmem Vegi, tak samo, jak przekleństwa. Do tego jednak zdążyliśmy się przyzwyczaić, bo kto prześledzi filmografię tego reżysera, ten wie, co w trawie piszczy. „Bad Boy” jest jednak oryginalny pod pewnym względem. Już od jakiegoś czasu, Vega bierze na kozetkę określoną grupę społeczną. Po uszach dostało się politykom, ale i służba zdrowia miała swój niepochlebny epizod. Tym razem przyszedł czas na środowisko kibicowskie. Chociaż użyłbym szybciej określenia kibolskie.
Punktem zaczepienia całej historii jest obraz trudnego dzieciństwa dwójki rodzeństwa. Wydarzenia z początku filmu rzutują na dalsze losy bohaterów. Piotr (Maciej Stuhr) wiąże się z policją, natomiast Paweł (Antoni Królikowski) ze światkiem przestępczym. Główny wątek rozgrywa się wokół historii drugiego z braci. „Pablo” przejął po ojcu zamiłowanie do klubu Unia Warszawa i funkcjonuje w grupie ultrasów. Ustawki, kradzieże, zastraszanie – tak w skrócie można opisać jego życie. Wszystko zmienia się w momencie, gdy, przez donos, trafia do więzienia. Nie spędza tam wiele czasu, bo w wyjściu z celi pomaga mu Piotr wraz z Olą (Katarzyna Zawadzka). Kompetentna adwokat jest motorem napędowym wątku miłosnego oraz częścią policyjnej intrygi zainicjowanej przez Adama (Andrzej Grabowski) i prokurator Annę (Małgorzata Kożuchowska).
Pablo, po wyjściu z więzienia, zaczyna wdrażać w życie plan, do którego zainspirowała go pewna książka. Nie dość, że zaczyna wdrażać, to wykonuje go krok po kroku w iście psychopatycznym amoku. Znakomicie w tej roli sprawdza się Antoni Królikowski. Zasadniczo do aktorstwa w filmie nie ma się do czego przyczepić. W obsadzie pojawiają się nazwiska aktorów, którzy już dawno pokazali, że nie muszą niczego udowadniać. Mam zresztą wrażenie, że niektórych nudnych lub przerysowanych do bólu postaci nie dało się lepiej odegrać. Najlepszymi przykładami są „Twardy” (Piotr Stramowski), sepleniący szef kibicowskiego gangu, oraz Piotr zobrazowany przez Macieja Stuhra.
Dzieło reżysera m.in. „Last Minute”, czy „Kobiet Mafii”, można pochwalić za ciągłość opowieści. W porównaniu z jego dotychczasową twórczością, w „Bad Boyu” nie ma pociętych serialowo wątków. Niestety plusy (poza aktorstwem) w tym momencie się kończą. Wstawki komediowe w filmie nie przemawiały ani do mnie, ani do moich towarzyszy niedoli, obecnych na sali. Załatwiający swoje potrzeby fizjologiczne „Twardy”, czy żarciki z podstawówki najlepiej obrazują humor w filmie.
Wielu zastanawiało się, jak wypadną w produkcji reprezentanci Polski – Kamil Grosicki i Sławomir Peszko. Przez 30 sekund debiutu aktorskiego obu Panów nie działo się nic, co mogłoby rzutować negatywnie na ich dalszą karierę kinową. Mogą więc spać spokojnie. W przeciwieństwie do tych, którzy chcieliby wybrać się do kina na „Bad Boya” ze względu na elementy piłkarskie. Rozumiem, że zamysłem scenarzystów było pokazanie środowiska kibolskiego. Niestety łączy się ono w pewnym sensie z piłką nożną, więc warto by było ukazać jakieś fragmenty samej gry. No i pokazano… niestety. Zaczynając od tego, że jako stadion Unii, Vega sfilmował naprawdę duży obiekt piłkarski (jedna z polskich aren Euro 2012). Nie byłoby w tym nic złego, gdyby z ujęć meczowych nie rzucała się w oczy infrastruktura rodem z boisk treningowych. Zresztą ich klimat chyba też zbyt mocno udzielił się piłkarzom-aktorom, którzy grali na murawie. Powiedzieć, że akcje na niej wykonywane były mało przekonujące, to nic nie powiedzieć. Donoszący na swoich podopiecznych trener, czy „sprawiedliwość” wymierzana w przerwie meczu na pewną nie dodają realizmu.
„Bad Boy” prawdopodobnie nie pozostanie w naszych myślach na dłużej. Żadnego wielkiego przesłania dla potomnych raczej nie zostawi. Znany w Polsce reżyser zrobił po prostu film po swojemu. Dużo akcji i krwi, które mają zatuszować niedoskonałości. Aktorzy robili, co mogli, aby nie wyszło beznadziejnie. Można uznać, że produkcja wyszła średnio-słabo. Mnie film nie przekonał.