Człowiek zniewolony
4 min readNajnowszy film Steve’a McQueena to ekranizacja prawdziwej historii, napisanej przez życie. „Zniewolony. 12 Years a Slave” to coś więcej niż dane statystyczne. Realizacja i dobra gra aktorska pozwala widzowi wejść w świat pełen bólu.
Solomon Northup (Chiwetel Ejiofor), który spisał swoje wspomnienia, jest punktem wyjścia do ukazania losu czarnoskórych w XIX w. I choć temat niewolnictwa poruszany jest już nie pierwszy raz, film nie ma na celu odkrycia Ameryki. Poznajemy opowieść człowieka wolnego, mieszkającego w Nowym Jorku. Jednak przez swój kolor skóry zostaje on pozbawiony praw. Porwanie to zaledwie początek jego 12 letniej wędrówki z rąk do rąk. Bycie czyjąś własnością, uprzedmiotowienie ludzkiego życia – to rzeczywistość, z którą mierzy się bohater. Ciągła walka i nadzieja to cechy charakteryzujące jego postać. Czy zwycięży? Czy warto „męczyć się” tą historią? Tak, bo „Zniewolony” to nie tylko biografia czy przedstawienie ludzkiego cierpienia. To film o życiu.
Niepodważalnym na to dowodem jest scena, w której Solomon znajduje się na pokładzie statku. Wypowiada wtedy „Nie chcę ocaleć, chcę żyć!”. Te właśnie słowa mają funkcję memento całego dzieła. Wola przetrwania, niekończąca się nadzieja człowieka nadadzą sensu wszystkim jego czynom. Fakt, że był wolny sprawia, że widzi cel w swojej walce. Cel, którego zabraknie innym, urodzonym już w niewoli. Jedną z takich osób jest Patsey (Lupita Nyongo’o). Właśnie bezsens egzystencji doprowadza ją do błagania o śmierć.
Zrezygnowanie z linearności czasu, pozwoliło na przywoływanie wspomnień bohatera. Jego oczami dostrzegamy skrajności świata. Akcja toczy się w 1841 r., lecz mówi o problemach wciąż aktualnych. Oczywiście tym kluczowym jest rasizm i ksenofobia. Jednak poza kompleksem wyższości białego człowieka, dostrzegamy też świat męskiej dominacji i zaspakajania swoich żądz dalekich człowieczeństwu. Poruszona jest kwestia rozkoszowania się cudzą pracą i wyzysku, ale również siły honoru. Jedynym ludzkim bogactwem staje się godność. A jej posiadanie to przyczyna tortur i śmierci. Mowa też o bliznach, które człowiek do końca będzie nosił na swoim ciele i w umyśle.
Żadne słowo nie pada przypadkowo. Niezależnie od tego czy temat nas wzrusza czy nie, ujęty jest w dobrze przemyślanej formie. Świetne zdjęcia ukazują piękną przyrodę. Wydawać się może, że zbyt malowniczą jak na tło opisywanych wydarzeń. Jednak jest to rzeczywisty widok dawnej Luizjany. Właśnie w jej największym mieście, Nowym Orleanie, stoi słynne Lynching Tree, na którym wieszano niewolników. McQueen umieścił drzewo w swoim dziele, ale i w tym wypadku miejsce wyroków nie jest obrazem budzącym grozę.
Usłyszeć można też wspaniałą ścieżkę dźwiękową. Utwory śpiewane przez Afroamerykanów pracujących na polach bawełny, przybliżają muzykę Nowego Orleanu. Największe wrażenie robi sposób ukazania ludzkich twarzy (dobrych i złych). Czujemy na sobie spojrzenie (uznanie należy się Ejioforowi), które wciska w fotel. Mimika oddaje zagubienie, rozpacz, bezradność. Te portrety stanowią prawdziwą wartość dzieła i scalają je.Technika nazywana przez reżysera uchwyceniem motyla, wprawia odbiorcę w zakłopotanie. Choć na chwilę możemy doświadczyć cierpienia postaci.
Przez ostatnie naście minut podziwiać możemy Brada Pitta. Jego postać (sir Bass), mimo krótkiego epizodu, jest zapowiedzią przyszłości. W rozmowie z Solomonem mówi o wolności, która jest wszystkim co ma. Równie intrygująca jest gra Michaela Fassbendera (Epps – właściciel plantacji, na którą trafia główny bohater). Choć jego postać jest ucieleśnieniem niesprawiedliwości i brutalności, trudno jednoznacznie skazać go na potępienie. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Sarze Paulson, wcielającej się w jego żonę. Wydaje się, że pani Epps powinna być ważna dla całości dzieła, jednak w żaden sposób nie porywa. Podobnie nijaka jest gra Benedicta Cumberbatcha (Ford – jeden z właścicieli Solomona), który po prostu nie jest zły.
Realizacją tej historii reżyser próbuje zmierzyć się z przeszłością Ameryki. Dodatkowo stawia przed nami wiele pytań. I choć mogą wydawać się banalne, zaczynamy nad nimi myśleć. I chyba właśnie o taką refleksje chodzi. Prawdziwe dzieło powinno budzić emocje, nie ważne czy dobre czy złe. „Zniewolony” na pewno nie pozostawi nikogo obojętnym.