Czeski sukces – Kingdome Come: Deliverance
5 min readSpór o koronę dwóch braci wyniszcza czeskie społeczeństwo i doprowadza do wielu tragedii. Jedną z nich przeżywa główny bohater Henryk. Obserwujemy jak prosty syn kowala wyrasta na prawdziwego rycerza. O czym mowa? Tak w skrócie przedstawia się ciekawa i nietypowa fabuła „Kingdome Come: Deliverance”, ale czy to jedyny powód sukcesu tej produkcji?
Gra została stworzona przez studio Warhorse, które ma siedzibę w Pradze, a swoją premierę miała we wtorek 13 lutego bieżącego roku. Ukazała się dzięki współpracy z niemieckim wydawcą gier Deep Sliver. Ma to duże znaczenie, ponieważ tytuły m.in. takie jak „Anno 1701”, „Risen”, „Saints Row IV”, czy „Dead Island” (pozycja polskich twórców odpowiedzialnych również za „Dying Light”) mogły zaistnieć na rynku właśnie dzięki tej firmie. Niewątpliwie kooperacja z kimś znanym pomogła w zdobyciu dużej popularności. Jak jednak wiadomo przy ocenie nie należy kierować się powierzchownością, a porządnie zagłębić się w temat.
Zatem rozbierając „Deliverance” na części pierwsze będzie można zobaczyć jak dobrze została wykonana ta produkcja. Nie jest jednak bez wad, ale na nich skupimy się na końcu. Przede wszystkim graczy zachęca nietuzinkowa fabuła zaczerpnięta z historii Czech. Akcja rozgrywa się w XV wieku za czasów panowania króla Wacława, wzorowanego na Wacławie IV żyjącym w latach 1361–1419. Wtedy spór pomiędzy monarchą, a jego władającym Węgrami bratem Zygmuntem (naprawdę żył w okresie między rokiem 1368, a 1437), nabrał mocniejszego charakteru. Czy może być coś bardziej wciągającego niż konfrontacja dwóch wielkich władców?
Na rodzinne miasto Henryka pewnego dnia napadają Kumanowie, inaczej zwani Połowcami. Jego rodzinny dom zostaje spalony, rodzice zamordowani, a cała miejscowość zrównana z ziemią. Od tej chwili syn kowala musi nauczyć się żyć na zupełnie obcych przez siebie ziemiach. Z pomocą będą mu przychodzić możni, władycy, uchodźcy ze Skalicy i mieszkańcy okolicznych wsi. Dlaczego, więc ta opowieść o nim góruje nad całą otoczką historycznych wydarzeń? Jest po prostu nam bliższa. Łatwiej jest wyobrazić sobie taką tragedię niż bycie królem. Ważne są też emocje jakich dostarcza nam spędzanie czasu z Henrykiem i wspólne pokonywanie życiowych przeszkód. Tak jak robimy to na co dzień.
Kolejnym elementem wyróżniającym tę pozycję i sprawiającym, że chce się grać godzinami jest system walki. Gry typu RPG zwykle oferują dosyć łatwy sposób na radzenie sobie z przeciwnikami. Wystarczy nam kilka kliknięć myszki wraz z wtórującymi kliknięciami klawiatury i nasza postać ciska ogniem, sieka mieczem i rozdaje kopniaki na lewo i prawo, przy okazji zasłaniając się barierą czy tarczą. „Kingdome” daje nam trudniejszy orzech do zgryzienia. Nie dość, że nie mamy żadnych zdolności magicznych to jeszcze musimy nauczyć się posługiwać daną bronią. To jednak nie wystarczy by okrzyknąć siebie mistrzem. Podczas starć należy ustalić kąt ataku, żeby zasłonić się przed ciosem musimy wyczekać odpowiedniego momentu, tak samo jak w przypadku odparcia ataku własną bronią.
Oprócz tego dostajemy szansę na oszczędzenie przeciwnika. Jest to bardzo dobra opcja dla osób znudzonych bezmyślną masakrą. Takie rozwiązanie pozwala graczowi poczuć się lepszym od napastnika, który nierzadko okazuje się zwykłym bandytą. W Średniowieczu okazanie przegranemu litości obarczało nieszczęśnika hańbą i piętnowało go na całe życie. Programiści ze studia Warhorse dodali tym jeszcze więcej realizmu. Nie brakuje go również we wspomnianym wyżej, posługiwaniu się bronią. Potwierdzić to mogą osoby zajmujące się tematem średniowiecznych walk.
Mocną stroną jest także oprawa graficzna. Oparta na silniku graficznym „CryEngine” stworzonym przez niemiecką firmę Crytek (seria „Crysis”) potrafi wprawić w osłupienie. Widać ogrom detali na skórze, ubraniach, otoczeniu. Gracze mogą miejscami odnieść wrażenie, że sami znajdują się w danej lokalizacji. Sam podczas gry miałem takie uczucie, gdy znajdowałem się w lesie, tak rzeczywistym, że brakowało mi już tylko zapachu natury. Twórcy wykazali się wyjątkowym zmysłem estetycznym. Z powodzeniem uda się zadowolić nawet najbardziej wymagających gamer’ów.
Odwzorowanie rzeczywistości jest widoczne w zasadzie w każdym aspekcie „Kingdome Come: Deliverance”. Dlatego warto poświęcić mu jeszcze trochę uwagi. Jeśli kupując tę pozycję oczekujemy tego, że będziemy mogli biegać bądź wykonywać inne czynności w nieskończoność na pełnych obrotach to doznamy szoku. Nasza postać odczuwa zmęczenie czy głód. Nawet ostrzenie miecza (broń nie jest niezniszczalna) potrafi zmęczyć Henryka. To samo tyczy się kwestii jedzenia. Jeśli odpowiednio nie zje to głód będzie go osłabiał.
Nasz główny bohater bywa wybredny i trzeba o niego dbać. Musi się wysypiać. Poziom jego komfortu jest ważny, a odnoszone rany są od razu komunikowanie. Jeśli zdarzy nam się przegrać w pojedynku będzie to od razu widać, bo krew i brud pojawiają się zarówno na jego twarzy jak i ubraniach.
Na koniec, zgodnie z zapowiedzią, opisane zostaną błędy i niedoskonałości. Nie ma tworu idealnego. Największym problemem jest optymalizacja. Póki co nieważne jak bardzo będziemy się starać nie uda się zagwarantować płynności gry. Deweloperom na pewno zależy na zdobyciu uznania dla swojego dzieła, zatem możemy się spodziewać patch’ów w niedalekiej przyszłości.
Występują też małe utrudnienia w postaci trudności z poruszaniem się (czasami wyrośnie nam przed twarzą przezroczysta ściana) lub zwyczajne bugi. Te ostatnie nie są jednak dużym zagrożeniem. W historii gier, choć stosunkowo niedługiej, występowało ich wiele i zamiast szkodzić często ocieplały wizerunek danej produkcji. Społeczność uwielbia się z nich śmiać i doskonale umie je później wykorzystywać do tworzenia chociażby śmiesznych obrazków. Muszę przyznać, że ja zawsze czekałem aż sławny na cały Internet bug mi się przytrafi, co da mi dodatkową okazję do pośmiania się. Wszystko da się wybaczyć albo zrobić z tego coś dobrego. Dlatego wszelkie problemy jakie pojawiły się od momentu ukazania się „Kingdome Come: Deliverance” znikają gdzieś w cieniu tych oryginalnych, interesujących elementów.