Muzyczne emocje Skubasa
5 min readDecydując się na ten album musiałem wierzyć w to, co chcę osiągnąć, teraz to procentuje – mówi Skubas, wokalista i autor tekstów. W rozmowie z CDN-em o albumie „Wilczełyko”, autentyczności i planach na przyszłość.
Pół roku temu ukazał się twój debiutancki album pt. „Wilczełyko”. Płyta została znakomicie przyjęta, ale koncert w Sopocie pokazał, że muzyka na żywo jest twoim żywiołem.
To prawda. W zespole nie ma zamordyzmu, jesteśmy zgranym bandem, a co najważniejsze – akceptujemy swoje osobowości. Muzyki nie da się okiełznać, całe szczęście, że każdy koncert jest inny. Dziś było nieco inaczej niż zwykle, były stoliki, ale nie chcę oceniać, który koncert jest lepszy. Daliśmy z siebie tyle, ile mogliśmy.
Dlaczego „Wilczełyko”?
Bardzo przypadkowo. Utwór opisywał ciężkie emocje, bezsenność i pewnego rodzaju paranoję. Szukałem nazwy rośliny – trujący jak jakiś krzak. Wpisałem hasło w Internecie, pojawiło się właśnie wilcze łyko i wilcze jagody. Utwór „Wilczełyko” w pierwotnej wersji nosił tytuł „Wilcze jagody”, ale pomyślałem, że wilczełyko to znakomity wybór, nieużywane słowo.
Skąd pomysł, żeby na okładce płyty pojawił się pies?
Inspiracją do stworzenia okładki była koszulka, którą kupiłem w Stanach za trzy dolary. Przedstawiała wizerunek psa, nie był to bokser, ale setter z aureolą i wisiorkiem hipisowskim. Poczułem związek z samym sobą przez ten wizerunek. Pomyślałem, że chciałbym mieć coś takiego na okładce. Tytuł i okładka znakomicie ze sobą współgrają. Decydując się na ten album musiałem wierzyć w to, co chcę osiągnąć, teraz to procentuje. Trzeba szanować też porażki, koncerty które nie są do końca udane. Traktuję je jako dobrą lekcję i kolejne doświadczenie.
Patrząc na twoją wcześniejszą działalność, współpracę ze Smolikiem i Noviką, można było spodziewać się nieco innego albumu. Ta płyta to rewolucja czy raczej stopniowa ewolucja?
Ewolucja stała się rewolucją. W pewien sposób powróciłem do grania muzyki, który pamiętam z wczesnej młodości, kiedy byłem fanem zespołów: Soundgarden czy Alice In Chains. „Wilczełyko”to mój pierwszy, autorski album, chciałem wypełnić go czymś szczerym. Większość utworów, które tworzyłem wcześniej, było napisanych w języku angielskim, bo ten język jest bardzo muzyczny. Jeśli chodzi o komunikację muzyczną samą w sobie, angielski był dla mnie wyznacznikiem. Ale pomyślałem w pewnym momencie, że warto powiedzieć to swoim językiem. Ok, nie jestem urodzonym poetą, ale uważam, że ta decyzja była trafna. Dla kontrastu mogę podać przykład zespołu Loco Star, który uwielbiam, przed koncertem nagrywałem wokale do remake’u ich utworu. Szkoda, że tak wyśmienity zespół, śpiewając po angielsku nie jest w stanie dotrzeć do większej liczby słuchaczy. Język jest bardzo istotną rzeczą w muzyce, ale i w życiu.
Na pierwszej płycie śpiewasz w dwóch językach.
Każdy z tych tekstów jest szczery, ma koneksje z moim życiem i odczuciami. Aczkolwiek nie ukrywam, że większą radość sprawia mi w tym momencie śpiewania po polsku, bo jest to język którym posługuję się na co dzień. Angielski znam na tyle, aby się w nim wyrażać, ale nie jest to mój język. Mam nadzieję, że następna płyta będzie w całości po polsku.
Co jest dla Ciebie motywacją? Podczas koncertu wspominałeś o radiowej Trójce.
Ze względu na ogromny zasięg. Lista Przebojów Trójki działa od lat, dla wielu ludzi jest to coś kultowego. Jestem wielkim fanem radia, w Lublinie zostałem wychowany przez dwie stacje: Radio Plus i później Radio Centrum. Wszelkie nowinki muzyczne czerpałem właśnie z radia. Szczególnie ważne było dla mnie spotkanie z Piotrem Metzem, który jest w pewnym sensie „ojcem chrzestnym” nowinek muzycznych. Zaprosił mnie na koncert Kolęda Nova, który odbył się w Krakowie. Pojawili się alternatywni artyści m.in. Ballady i Romanse. Wytworzył się wspaniały klimat, a przecież kiedyś nie wiedziałem jak ten facet wygląda. To jest niezwykle nobilitujące, że mogę poznać takich ludzi jak Piotr Metz czy Wojciech Mann.
Nie chciałeś nigdy pójść na skróty i zgłosić się do programu Talent Show?
Mogę powiedzieć tylko tyle, że dostałem taką propozycję, przed wydaniem płyty.
Dlaczego się nie zdecydowałeś?
Sekret tkwi w tym od kogo dostałem taką propozycję, ale tego nie mogę powiedzieć. Bardzo się cieszę, że nie wziąłem udziału w programie. Śledziłem występy uczestników, chciałem obserwować to, w czym mogłem brać udział.
Niedawno w takim programie mogliśmy obserwować Julię Iwańską, która zaśpiewała na twojej płycie.
Znam Julię z bezkompromisowości, śpiewa bez żadnych barier, jest świetną wokalistką. I generalnie część tego pokazała programie, dodatkowo zaprezentowano jej klip. Znam jej wartość, gorąco jej kibicuję i uważam, że jej miejsce jest na wielkich scenach.
Są już plany na drugą płytę?
Tak. Nie chciałbym obiecywać, że album ukaże się w tym roku, ale płyta jest już skomponowana, pozostaje kwestia nagrań, tekstów i konceptu, który pewnie pojawi się w trakcie.
Możesz zapewnić, że będzie szczera?
Chciałbym. Gdyby miała nie być szczera, to nie ma sensu jej wydawać. Zaletą tworzenia oddzielnie muzyki i tekstu jest to, że smutna melodia może być wypełniona tekstem o szczęściu, to kwestia wyobraźni. Chciałbym żeby druga płyta była lepsza od pierwszej i na pewno taka będzie pod pewnymi względami. Po pierwszej płycie mam swoje przemyślenia, nabyłem też sporo nowych doświadczeń.
Z kim chciałbyś wystąpić na jednej scenie?
Z Danielem Rossenem.
Usłyszymy Skubasa na większej scenie?
Na ten moment marzy mi się Opener, mam nadzieję, że uda się tam wystąpić.
fot. Agata Kreft