„Ukryte działania” – recenzja
3 min readPoczątek lat 60. Toczy się wyścig kosmiczny dwóch światowych mocarstw. „Ukryte działania” zabierają nas w głąb tajnych struktur NASA i pokazują, jak Amerykanom udało się wysłać człowieka w kosmos.
Współzawodnictwo ZSRR i USA w eksploracji kosmosu to tylko tło do wiodącej historii. Na samym początku poznajemy trzy bohaterki: Katherine G. Johnson (Taraji P. Henson), Dorothy Vaughan (Octavia Spencer), Mary Jackson (Janelle Monae). Te wybitnie uzdolnione kobiety pracują dla NASA. Od współpracowników różni je jedno – kolor skóry. W obliczu panującej dyskryminacji rasowej, Afroamerykanki nie mogły liczyć na zawodowy awans, a ich ciężka praca nie była doceniana. Kolejno przyglądamy się historii Katherine – ekspertki w dziedzinie geometrii analitycznej, która trafia do sekcji obliczającej trajektorie lotów rakiet, Dorothy – chcącej zostać programistką komputerową, nowej w NASA, maszyny IBM oraz Mary Jackon – walczącej o to, by zostać pierwszą czarnoskórą inżynier, co wydaje się niemożliwe, gdyż obligatoryjne jest skończenie szkoły dla białych.
W „Ukrytych działaniach” poznajemy NASA jako strukturę zdominowaną przez mężczyzn, do tego białych. Organizację można interpretować jako metaforę Stanów Zjednoczonym – kraju pełnego niechęci do czarnoskórych i dyskryminacji kobiet. Na szczęście niektórzy podejmują walkę z tymi problemami, na przykład Al Harrison (Kevin Costner). Szef agencji pozbywa się tabliczki z informacją „toaleta dla kolorowych’’, dobitnie podsumowując to słowami: „w NASA wszyscy sikamy w jednym kolorze”, czym wskazał na pełną równość pracowników. W końcu gdyby nie to i kilka jeszcze innych działań, pozwalających czarnoskórym bohaterkom na swobodną pracę, nie wiemy jak potoczyłby się wyścig kosmiczny i czy John Glenn poleciałby w kosmos.
Od czasu grudniowej premiery „Ukryte działania” okazały się już w Stanach kasowym przebojem, przez wiele tygodni idąc łeb w łeb z „Łotrem 1”. Trudno się temu dziwić. Dzieło Theodore’a Melfi’ego to przede wszystkim dobrze opakowana historia. Kolorowe stroje, rozbrzmiewające w tle utwory „Runnin’ ”, „Crave” Pharella Williamsa, czy „Isn’t This The World” w wykonaniu Janelle Monae, mimo że nagrane współcześnie, idealnie pasują do klimatu sprzed półwiecza. Do tego bajkowa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Hansa Zimmera, Pharrella Williamsa oraz Benjamina Wallfischa. No i świetnie oddająca klimat tamtych lat scenografia sprawia, że produkcja jest bardzo urokliwa, chociaż podejmuje trudny temat.
Obraz nie byłby tak udany gdyby nie obsada. Traji P. Hensen znana z serialu „Emipre” , Octavia Spencer (zdobywczyni Oscara za rolę w„Służących” ) oraz Janelle Monae tworzą zgrane trio. Ta ostatnia, co ciekawe, dopiero zaczyna swoją przygodę z filmem. Zadebiutowała jako aktorka w 2016 i lepszego startu nie mogła sobie zapewnić. W ubiegłym roku zagrała również w produkcji Barrego Jenkinsa – „Moonlight” – laureata tegorocznych Oscarów. W tle pojawia się też Jim Parsons – znany głównie z roli fizyka Sheldona Coopera z „Teorii Wielkiego Podrywu”. U Melfi’ego również wcielił się w eksperta nauk ścisłych, niestety nie pokazując więcej niż w swoim sitcomie.
Dyskryminacja na tle rasowym to temat nieustannie przewijający się w Amerykańskich produkcjach. Mimo że rzuca cień na białych obywateli kraju i przedstawia ich jako tych złych. To idąc tropem „Służących” Tate Spencer czy „12 Years a Sleve” Steve’a McQueena, jest to temat bardzo chętnie oglądany oraz doceniany przez widownie wszelkiej rasy. Co więcej filmy te niosą za sobą uniwersalne wartości, które w obliczu aktualnej sytuacji na świecie mogą okazać się dobrą lekcją moralności.