„Ludzi nie obchodzą problemy, które są naprawdę ważne… ” – wywiad z młodą aktywistką Roksaną Kaczmarską
8 min readRoksana Kaczmarska nie jest typową dziewiętnastolatką. Była jedną z prowadzących „czarnego protestu” w Gdańsku, gdzie wygłaszała z odwagą swoje poglądy przed siedmiotysięcznym tłumem. Bez wahania ścięła włosy dla fundacji Rak’n’Roll. Zadziwiła Gdańszczan przechadzając się po starym mieście z trumną z napisem „RIP – prawa kobiet” i właśnie zapisała się do stowarzyszenia działającego na rzecz obrony zwierząt. Rozmawiając z nią można nabrać chęci na działanie.
Jak to się zaczęło i co wpłynęło na to, że zaczęłaś zagłębiać się bardziej w działalność społeczną?
Zaczęłam od grupy „dziewuchy dziewuchom”. Była zbiórka podpisów pod projektem „ratujmy kobiety”. Pamiętam, że miałam anginę, byłam chora, ale tak się oburzałam, że stwierdziłam – jadę! Uważałam, że trzeba coś z tym zrobić, tylko nie do końca wiedziałam jak. Zawsze byłam przekonana, że mnóstwo ludzi zbiera te podpisy. Przyszłam pod „Krewetkę”, spodziewałam się, że będzie tam czekać tłum ludzi, a tam było dziesięć osób… Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, do kogo podejść, co powiedzieć. Podeszłam do jednej pani i tłumaczę, że ja też bym chciała zbierać podpisy, a ona, że super, bo im brakuje ludzi. Pierwszy dzień zbierania był dla mnie okropny, wcześniej byłam osobą nieśmiałą, dopiero ta działalność w „dziewuchach” mnie otworzyła. Pierwsze trzy osoby, które zaczepiłam o podpis mnie zignorowały, a czwarta pani powiedziała mi, że jestem „głupią kurwą mordującą dzieci”, miałam bardzo zły dzień więc się popłakałam. (śmiech)
Czyli „dziewuchy dziewuchom” to był twój pierwszy poważny projekt społeczny?
Tak, to było pierwsze. Później zebrali te podpisy, pogadaliśmy z Barbarą Nowacką, poszliśmy do pubu. Z dwoma dziewczynami mi się wyjątkowo dobrze rozmawiało, powiedziały, że jutro też będą zbierały podpisy i spytały czy ja też chcę. Odpowiedziałam, że no dobra spróbuję, tylko widzicie, że nie byłam jakaś efektywna dzisiaj, a one, że spoko spoko na początku tak zawsze jest. Nadszedł czas na drugi dzień pod galerią bałtycką… Myślę – znowu pewnie będzie z dziesięć osób… A tam one we dwie. I potem mi wyjaśniły jak to na prawdę wygląda, że przeważnie one we dwie zbierają, czasami jakaś trzecia osoba się trafi. Od czerwca do lipca co drugi dzień zbieraliśmy podpisy, urządzaliśmy różne protesty, manifestacje i zaprzyjaźniłyśmy się. Wkręciłam w to przyjaciółkę i chłopaka, więc staliśmy się taką fajną ekipą, która zaczęła działać na rzecz praw kobiet i prawa aborcyjnego.
Czy bywało tak, że twoi bliscy zaczęli się od ciebie odsuwać pod wpływem tego co robiłaś?
Nikt się nie odsuwał. Słyszałam gdzieś od znajomego, że starsi znajomi, z którymi już w sumie nie rozmawiam, z którymi wymienialiśmy tylko „cześć” na ulicy ze mnie śmieszkują, że lewackie, jakieś tam działania, bo oni tacy prawicowi wszyscy i chwała wielkiej Polsce.
A jak sobie radzisz z organizowaniem czasu na to wszystko?
Ja w ogóle jestem mało zorganizowaną osobą, wszystko robię spontanicznie. Nawet ten strajk kobiet, na Placu Solidarności, gdzie prowadziłam i było siedem tysięcy osób…
To było spontaniczne?
Mieliśmy pięć dni na zorganizowanie nagłośnienia, pozwoleń, to była jakaś jedna wielka masakra, baliśmy się jak to wyjdzie. Gdy zobaczyłam na tym placu tyle ludzi, byłam przerażona… Ale jak już zaczęłam mówić to poczułam jakbym każdego znała, z każdym przynajmniej piwko wypiła. (śmiech)
Dla Rak’n’Roll ścięłaś długie włosy… Jak trafiłaś na fundację i co poczułaś w momencie, gdy zostały ścięte?
Słyszałam już gdzieś w internecie o tej akcji, ale myślałam, że skoro mam tak zniszczone farbowaniem włosy, to kto by je chciał. W telewizji pokazywali dziesięcioletnią dziewczynkę, która ścięła włosy dla fundacji. Wtedy pomyślałam, że też muszę to zrobić. Spytałam w salonie czy moje włosy się nadają i okazało się, że tak. Zadowolona wróciłam do domu, spojrzałam w lustro, i dotarło do mnie wtedy, że będę łysa. U fryzjera miałam zamknięte oczy, słyszałam tylko jak moja przyjaciółka się śmieje, a ja już czułam, że na połowie głowy już nie mam włosów! Fryzjerka powiedziała, że super wyglądam i dowiedziałam się, że mam ładny kształt głowy. (śmiech) Gdy wyszłam od fryzjera, poczułam chłodny wiaterek na głowie. To było dziwne uczucie, ale czułam się bardzo dobrze ze sobą…
A jak ludzie reagowali, jak cię zobaczyli łysą?
Poszłam na zakończenie roku szkolnego łysa. Wszyscy się na mnie patrzyli. Dosłownie każdy po kolei się na mnie patrzył, podchodził i mówił – co ty zrobiłaś?! Gdy już każdemu z osobna wytłumaczyłam mówili, że szacun, że super. Moja polonistka się popłakała, mówiła, że wiedziała, że się udzielam społecznie, ale żeby coś takiego… Tylko raz mi się zrobiło smutno, gdy jechałam w tramwaju i niedaleko mnie siedziała kobieta z małym chłopcem, który nagle zapytał mamy dosyć głośno – dlaczego ta pani nie ma włosów? A ta kobieta zaczęła go uciszać – cicho, ta pani jest chora. I mi się zrobiło trochę przykro.
Co cię najbardziej zaskoczyło u ludzi w trakcie różnych akcji społecznych?
Raczej ich nieświadomość. Ja oglądam wiadomości, dużo czytam, na różnych portalach i o większości spraw, które się dzieją raczej wiem, a ludzie praktycznie o niczym nie wiedzą. Gdyby wybuchła wojna, nie zauważyliby, że cokolwiek się stało. Ludzi nie obchodzi to, co się dzieje dookoła nich, tylko, czy zdążą na serial, czy będzie twarożek w promocji.
Jak więc reagowali kiedy szłaś dumnie z trumną z napisem „RIP prawa kobiet”? Wiedzieli o co chodzi?
Nie, w większości nie wiedzieli o co chodzi, to było widać, patrzyli się z zaciekawieniem, ze zdziwieniem. Nie zrozumieli chyba tego co było ujęte w przekazie, ale nam też trochę o to chodziło, żeby się zainteresowali i dowiedzieli się dlaczego takie coś miało miejsce… Ale był jeden pan, który z samochodu opuścił szybę i zaczął krzyczeć – „co za jebane pedały!”.
Czy jest taki obszar działalności społecznej, w którym czujesz, że nie potrafiłabyś się odnaleźć? Na przykład „ratujmy surykatki” czy coś takiego…
W tym akurat bym się odnalazła, bo dołączyłam właśnie do organizacji „Viva”, gdzie bronimy praw zwierząt, a poza tym jestem weganką.
Czy twoim zdaniem świat potrzebuje superbohaterów?
Nie wiem czy superbohaterów. Uważam, że walka z problemami społecznymi to coś, w co każdy powinien się angażować. Nie mówię o manifestacjach czy pokazywaniu swoich przekonań, ale o takich rzeczach jak pomoc w domach dziecka, w hospicjach, w których brakuje wolontariuszy. Rozumiem, że trudna jest opieka nad chorymi dziećmi, czy nad starszymi ludźmi, ale to jest naprawdę potrzebne.
To co się cię najbardziej wzrusza w zachowaniu ludzi?
W Gdańsku w Oliwie jest dom dziecka dla niepełnosprawnych dzieci. Wspiera ich stowarzyszenie motocyklowe, w którym udziela się mój wujek. Zabierają ich na wycieczki i ja czasami też z nimi jeżdżę. Któregoś razu pojechałam z nimi. Nie wiedziałam jak się zajmować takimi dziećmi. Miałam pod opieką pięcioletnią Zuzię, która nie mówiła, miała niewykształcone dłonie, ledwo szła. Nie wiedziałam czy mogę ją wziąć na ręce, ale w pewnym momencie, pokazała, że tego chce, a ona się do mnie mocno przytuliła i pocałowała mnie w policzek. Ja się wtedy popłakałam, bo kurcze takie dziecko, a tak potrafi okazać wdzięczność. Czułam, że ona wie, że chcę z nią spędzać czas, tylko chyba nie do końca wiem jak to zrobić. To chyba było dla mnie najbardziej wzruszające. Takie dziecko potrafi pokazać najwięcej miłości i wdzięczności.
Czy ktoś z twojej rodziny, oprócz wujka, angażuje się w jakieś akcje?
Mój tata nie, ale moja mama udziela się na przykład w forum aktywnych rodziców. Działa też w akcjach społecznych. Niejednokrotnie pomagała nam w „dziewuchach”, na manifestacje też przychodziła. Moja mama też jest takim społeczniakiem… (śmiech)
Może to wyssałaś z mlekiem matki, po prostu…
Myślę, że tak. (śmiech)
Jak wyobrażasz sobie polskie społeczeństwo za kilka, kilkanaście lat?
Jestem optymistką, więc myślę, że dużo się zmieni na dobre, że ludzie zaczną być świadomi społecznie i zaczną się udzielać. Już teraz ludzie w moim wieku zaczynają działać, za namową innych. Myślę, że ludzie się obudzą.
A jak spojrzysz na siebie sprzed pięciu lat, a na siebie teraz, to z czego jesteś najbardziej zadowolona?
Chyba najbardziej jestem zadowolona z tego, że spoważniałam i zaczęłam właśnie mieć świadomość społeczną, bo pięć lat temu, gdy byłam w gimnazjum, nic mnie nie obchodziło. Może jedynie to, żeby kupić fajki na sztuki, zajarać za garażem i żeby matka się do mnie nie przyczepiła. Chociaż nie… na zbiórki żywności czy coś takiego zawsze chodziłam. U mnie w domu było mówione, że trzeba pomagać słabszym i interesować innymi ludźmi. Mogłam mówić, że mam złe życie, bo mama każe mi wrócić do domu o dwudziestej pierwszej. Ale przynajmniej wiedziałam, że jak przyjdę do domu to zjem obiad, a nie każdy ma ciepły posiłek, dlatego brałam udział w zbiórkach żywności dla potrzebujących.
Jakie masz plany na najbliższy czas?
Na najbliższy czas mam w planach skończyć szkołę i zdać maturę. Dalej rozwinąć „Dziewuchową” rzecz i uczestnictwo w „Vivie”, bo dopiero co się zapisałam i byłam na jednej akcji. A poza tym… raczej nie planuje, wszystko mi się zmienia, że ja tydzień temu mogłam chcieć być kucharzem, a dzisiaj, nie wiem, chcę być astronautą. Więc u mnie bardzo ciężko z planowaniem czegoś. (śmiech)
Dziękuję ci bardzo za rozmowę…
Dziękuję…