Na dwa głosy: „Doktor Strange”
5 min readDo kin wszedł najnowszy marvelowski blockbuster – „Doktor Strange”. Czy warto poznać historię bohatera, debiutującego na dużym ekranie? Omawiamy film na dwa głosy (w nowym składzie).
Zuzanna Tanajewska: Marvel, z pomocą Netlfixa, z powodzeniem przenosi mało znane postacie z komiksów do seriali. Jedak tym razem to na ekranach kin zagościł tajemniczy superbohater. Historia Doktora Strange’a (Benedict Cumberbatch) jest przesycona magią i filozofią Wschodu – w zestawieniu z Avengers, zapowiadało się na coś, co może się nie udać.
Maciej Strąk: Fani komiksów Marvela wiedzą, że szeroko rozumiana magia to istotna część uniwersum. Poza tytułowym doktorem, mamy masę mistycznych postaci, toczących duchową walkę w obronie świata (np. Silver Surfer). Niestety, widzowie filmów o superbohaterach nie są przyzwyczajeni do tego typu fabuły. Przywykliśmy do Black Widow, Kapitana Ameryki czy Hulka. Dlatego też przed reżyserem Scottem Derricksonem stało duże wyzwanie, któremu częściowo podołał.
Z: Tym bardziej, że nietrudno tutaj przesadzić i zrobić pompatyczną produkcję, pełną niesamowitości. Na szczęście w „Doktorze Strange’u” zachowano równowagę i mistycyzm jest przedstawiony w odpowiedniej dawce. Również zasady, panujące w świecie przedstawionym, są wyjaśniane nienachalnie. Zapewne przez to, że poznajemy je razem z głównym bohaterem. Właśnie, co o nim sądzisz?
M: Moim zdaniem mistycyzm został przedstawiony po macoszemu. W filmie wyjaśniono tylko podstawy magii. Strange z kolei robi postępy w tej dziedzinie w zadziwiająco szybkim tempie. Na tyle gwałtownym, że nagle główny bohater jest w stanie mierzyć się z jednym z potężniejszych mistyków, jak równy z równym. Nie uważasz, że doktor zbyt szybko stał się mistrzem magii?
Z: Być może tak, ale mnie to nie przeszkadzało. W niektórych scenach podkreśla się, że jest on genialnym chirurgiem, więc niezwykła łatwość w przyswajaniu wiedzy wydaje mi się zrozumiała. Zresztą, mam wrażenie, że to takie nawiązanie do innej roli Benedicta Cumberbatcha – Sherlocka. W końcu, cytując Doyle’a: „kiedy wyeliminuje się niemożliwe wówczas to, co zostanie, bez względu na to, jak byłoby nieprawdopodobne, musi być prawdą”. Poza tym doktor ma, podobnie jak Holmes, za duże ego i lubi się wymądrzać.
M: Skoro już nawiązałaś do charakteru Stephena Strange’a… Wybujałe ego? Arogancja? Nie wiem jak ty, ale ja to już widziałem w Marvel Cinematic Universe. Mam na myśli Tony’ego Starka z serii o Iron Manie. To są dwie bardzo podobne do siebie postacie. Pytanie, czy nie skopiowane? Moim zdaniem, trochę tak. W komiksie ich charakterystyka różniła się. Tu zrobiono z nich prawie mentalnych bliźniaków.
Z: Dobra, zostawmy na razie protagonistę i pomówmy o pozostałych postaciach. Jestem zachwycona bohaterkami, które mają (wreszcie!) istotny wpływ na fabułę. Nawet drugoplanowa Christine Palmer (Rachel McAdams) ma duże znaczenie dla historii i Strange bez jej pomocy, by sobie nie poradził. Również kobieta w roli mentorki (świetna Tilda Swinton) to miła odmiana od utartego schematu.
M: Tak, zgadzam się z tobą. Są tak dobrze zagrane, że nawet małe nieścisłości z komiksem puszczam w niepamięć. Generalnie, cała obsada występuje na wysokim poziomie. Prawdziwy szacunek dla nich, że potrafili tchnąć życie w te niekiedy puste dialogi. Chyba tylko Chiwetel Ejiofor nie poradził sobie z rolą Mordo.
Z: Aktorstwo jest najmocniejszym elementem filmu. Gdyby nie charyzma Madsa Mikkelsena, czarny charakter byłby zupełnie nijaki. Niestety produkcje o superbohaterach cierpią z powodu braku dobrze napisanych złoczyńców. W „Doktorze Strange’u” motywacje Kaeciliusa są mało wiarygodne, przez co główny konflikt nie budzi aż takich emocji, jak powinien.
M: Film fabularnie wypada średnio. Jednak jest w nim niesamowita dawka dobrego humoru. Żarty Doktora Strange’a naprawdę śmieszą. A pierwsze skrzypce w komediowości tej produkcji gra magiczna peleryna! Jest ona najśmieszniejszym przedmiotem w całym uniwersum. Udowadnia, że nie trzeba mówić, by rozbawić publiczność. Coś pięknego. A tobie podobała się żartobliwa strona doktora?
Z: Tak! Mam nadzieję, że w następnych przygodach Strange’a, peleryna będzie miała swoje „5 minut”. Jednak moje serce (i chyba nie tylko moje, sądząc po rosnącej liczbie memów na jego temat) skradł pan Wong (Benedict Wong) – był przezabawny.
M: Sam Wong nie, ale duet ze Strange’em wyszedł niesamowicie. W filmie pojawia się też humor, wynikający z bezsensowności fabuły. Ciągłe odwiedziny w tym samym szpitalu i reakcje Christine, powodowały uśmiech na mojej twarzy. Naprawdę w Nowym Jorku jest tylko jeden punkt medyczny?
Z: Jednak musisz przyznać, że lokacje wyglądają imponująco. Scenografia nadaje odpowiedni klimat. A świat poddany działaniom magii, prezentuje się niesamowicie. Efektownie skręcające się budowle, niczym w kalejdoskopie, są lepsze niż obrazy z „Incepcji”. Szkoda tylko, że walki nie są tak dobrze wygenerowane komputerowo, bo niekiedy postacie reagują nienaturalnie na zadawane ciosy.
M: Ależ oczywiście! Scenografia to miód dla moich oczu. Wszystko się zagina, zgina, prostuje, mamy efekt kalejdoskopu, no cudo. Niestety nie można tego samego powiedzieć o choreografiach walk oraz strojach bohaterów. Animacją aż wieje na kilometr! Tak naprawdę żadne starcie w „Doktorze Strange’u” nie podobało mi się. Jedynie ostatnia walka z Dormammu, mimo że nie cieszy oka, jest dobrze przemyślana. Wykorzystanie skutku ubocznego oka Agamotto okazało się ciekawym rozwiązaniem, nietypowym dla filmów Marvela
Z: Przez pół seansu obawiałam się, że znowu czeka nas finał pełen bezsensownej rozwałki z „największym złem”. Ileż można? A tymczasem – zaskoczenie! Żeby niczego czytelnikom nie zdradzić, rozstrzygnięcie w filmie Scotta Derricksona jest interesujące i nieco zabawne. Kto by pomyślał, że reżyser znany z horrorów ma takie wyczucie.
M: Dobra, chyba czas na podsumowanie. „Doktor Strange” to film niezły i tylko niezły. Oczekiwałem czegoś więcej po „Civil War” i chyba jestem trochę zły na wytwórnię Marvela. Chciałem wprowadzenia nowego bohatera z dobrym scenariuszem, a dostałem długi trailer do „Thor: Ragnarok”
Z: Coś w tym jest, ale ja nie będę aż tak surowa. Film ma kilka wad, jednak ostatecznie można się na nim dobrze bawić. Równocześnie pod warstwą blockbusterowej fabuły kryje się trochę mądrości, które nie wypadają jak patetyczne banały. Mimo że „Doktor Strange” wprowadza do MCU sporo nowych elementów, to sprawdza się też jako samodzielna produkcja. Zatem wymienione przez nas zalety, to chyba wystarczające powody, by wybrać się do kina.