Moje wielkie greckie wesele 2: Dalsze losy zwariowanych Greków
3 min readPo czternastu latach do kin trafił sequel jednej z najpopularniejszych komedii romantycznych. „Moje wielkie greckie wesele 2”, czyli temperamentna mniejszość grecka na nowym kontynencie, strzegąca ojczystych tradycji.
Gus Portokalos (Michael Constantine) odkąd jego córka skończyła piętnaście lat, nieustannie powtarzał jej, że w życiu kobiety najważniejsze jest znalezienie męża (koniecznie Greka!), urodzenie mu dzieci i karmienie całej rodziny do końca swoich dni. On jako rodowity Grek, przypisujący sobie pochodzenie prosto od Aleksandra Wielkiego, żył w tradycji i pilnował, aby jego potomkowie także o niej pamiętali. Mimo wielkiej miłości do ojczyzny, razem z ukochaną Marią, postanowił wyjechać za ocean. Asymilując się z amerykańską ludnością, zostali tu 50 lat. Żyli w przekonaniu o wyższości ich rasy i zasługach greckiej ludności dla dzisiejszych cywilizacji. Pochodząca z Mykonos rodzina poszła śladami Gusa, przyjechali do Stanów Zjednoczonych tworząc tu swoją małą społeczność.
W pierwszej części, która ukazała się w 2002 roku mogliśmy śledzić losy trzydziestoletniej Tuli Portokalos (Nia Vardalos), która mimo głębokich nadziei ojca, nie mogła znaleźć sobie męża. Kiedy w końcu się zakochała okazało się, że jej wybranek wbrew oczekiwaniom rodziny, jest Amerykaninem. Film przedstawiał ich trudną drogę do zobycia akceptacji ich związku i w efekcie organizacja wielkiego greckiego wesela. Zachwycił miliony widzów i stał jedną z najbardziej dochodowych komedii romantycznych w dziejach kina.
Historia lubi się powtarzać. Po siedemnastu latach, tak jak kiedyś wpajał swojej córce, tak teraz te same słowa od dziadka słyszy Paris, córka Tuli. Mimo że Gus zaakceptował Iana, męża pierworodnej, nie chce, by jego wnuczka poślubiła „Xeno”, a czystej krwi Greka. Cała rodzina jest przekonana, że to ona będzie następna w kolejce do ślubnego kobierca. Jednak kiedy dziadek przeszukuje dokumenty, znajduje papiery ślubne. Te wskazują na nieważność jego małżeństwa. Okazuje się, że silnie religijny, strzegący tradycji człowiek, przez 50 lat żył w grzechu z kobietą, która nie była oficjalnie jego żoną. Aby sytuacja wróciła do normy, wystarczy symboliczne „tak” przy ołtarzu. Niby sama formalność, ale Maria widzi w tym świetną okazję do zorganizowania ślubu, o jakim zawsze marzyła, a 50 lat temu w czasach wojny nie miała szansy.
Po sukcesie pierwszej części twórcy mieli wysoko postawioną poprzeczkę, ale też bardzo dużo czasu, by stworzyć coś na miarę „Wielkiego greckiego wesela”. Aby w pełni zrozumieć humor tej komedii, warto przed jej obejrzeniem wrócić pamięcią do 2002 roku. Stare nawyki, dziwactwa bohaterów, na przestrzeni lat wydają się jeszcze zabawniejsze. Niezawodny „Windex” do mycia szyb, który według Gusa wyleczy każdą dolegliwość, czy jego ciągłe udowadnianie pochodzenia angielskich słów od greckich – w tym przypadku nie są jak odgrzany kotlet. Wykorzystano je, ponieważ są to cechy, dzięki którym widzowie odbarzyli sympatią tych bohaterów. Ich temperament i trudne charaktery, są głównym elementem komizmu w filmie. Mimo że w oczach innych rodzina wydaje się być pokręcona, to w efekcie widzimy wspaniałą więź jaka ich łączy. Dzięki wspólnej współpracy potrafią sobie pomagać i wzajemnie się uszczęśliwiać. I taki właśnie morał niesie za sobą produkcja.