Joy. Telenowela z mopem w ręku
3 min readHistoria o zdesperowanej, przepracowanej kobiecie, która pewnego dnia wynalazła samowyżymającego się mopa, na pierwszy rzut oka nie jest w stanie porwać nikogo. Bo co tu pokazywać prze bite dwie godziny? Ale Joy Mangano jest wyjątkowa. A gdy za kamerą staje David O. Russell (twórca „Poradnika pozytywnego myślenia”) sukces wydaje się murowany.
Tytułowa Joy nie ma w życiu łatwo. Dwoje małych dzieci, wykańczająca praca i rodzina, która nie daje jej spokoju. W niewielkim domu na przedmieściach żyje razem z rozkochaną w telenowelach matką (Virginia Madsen), która boi się wyjść w pokoju, nawet by po sobie posprzątać, jest też były mąż Joy – Tony (Edgar Ramirez), który po rozwodzie zamieszkał w piwnicy. Do gromady dołącza też ojciec, Rudy (Robert De Niro), który znudził się swojej kochance. Nad Joy czuwa babcia Mimi (Diane Ladd), która od zawsze powtarzała jej, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. Joy karmiona zachętami Mimi, jeszcze w dzieciństwie odkrywa w sobie duszę wynalazcy. Marzenia o wielkiej karierze zatrzymały się gdzieś pomiędzy stworzeniem obroży dla psów, a prozą życia. Bo jak śpiewa klasyk: Życie, życie jest nowelą.
David O. Russell po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem opowiadania. Bliżej mu do pisarza, niż typowego reżysera. Po „Poradniku pozytywnego myślenia” stawia na kolejną, z pozoru banalną, historię. Joy Mangano przecież nie jest nikim wyjątkowym. A jednak. Prosta dziewczyna okazuje się być silną bohaterką, której nic nie może przeszkodzić w osiągnięciu celu. Russell pięknie portretuje jej postać, choć potrzebuje na to dużo czasu. I tak przez połowę filmu przeżywamy raczej rodzinną komedię pomyłek i mały koszmarek, jaki Joy przechodzi ze swoimi bliskimi. Wszystko to ubrane jest w konwencję telenoweli. Matka dziewczyny karmi rodzinę historiami o miłosnych rozterkach bohaterów jej ukochanej produkcji, a sama telenowela przenosi się do prawdziwego życia Joy.
Twórcy eksperymentują z montażem jak tylko się da. Sny Joy wypełnione są scenami z telenoweli, aż wreszcie i jej życie zaczyna przypominać taką. Russell co rusz przenosi historię w czasie, by najpierw pokazać małą Joy tworzącą papierowe konstrukcje i opowiadającą o swoich marzeniach, by potem skonfrontować to z rzeczywistością, w jakiej znalazła się po latach. Choć jej historia wciąga już od pierwszego kadru, to dopiero w połowie film nabiera prawdziwego tempa. Gdy Joy wciela w życie pomysł na biznes z tworzeniem rewolucyjnych mopów, widz nie przestaje myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, czy uda jej się wreszcie osiągnąć sukces. Łatwo nie jest, szczególnie gdy w pomysł angażuje się rodzinę, z nią jednak „najlepiej wychodzi się na zdjęciach”.
„Joy” to świetnie wykadrowany film o gospodyni, która zostaje bohaterką. Jennifer Lawrence w roli głównej wydaje się więc niezastąpiona. Przecież podobny motyw odgrywała już choćby w „Igrzyskach śmierci”. Po raz kolejny u boku Russella jest w stanie stworzyć przyciągającą postać. Wspierana perfekcyjnym, oryginalnym scenariuszem, nie musi nawet się wysilać. Jest doskonała. Całość idealnie dopełnia pozostała obsada, na czele z Madsen i De Niro. Wpasowują się w ten mały światek pełen lakieru do włosów i rodzinnych kłótni. W kluczowym dla Joy momencie pojawia się też jej „partner w zbrodni” – Bradley Cooper, jako szef imperium finansowego, który ma wypromować jej mopa. Para przyzwyczaiła się do siebie, ale chemii między nimi coraz mniej. Duet Lawrence-Cooper powoli się nudzi. Drogi reżyserze z przyszłości, tych dwoje już lepiej ze sobą nie łączyć.
I tak historia o bizneswomen od mopa podbija serca widzów. Prawdziwa historia Mangano, uzupełniona o dramatyczne wątki i przepełniona komizmem to strzał w dziesiątkę. Takie filmy zdecydowanie zostają na dłużej, szczególnie gdy Lawrence jest tak przekonująca. Czekamy na nominacje.