Drum & bass jest moim życiem
2 min readLenzman – holenderski DJ, który podbija parkiety na światowych festiwalach – wystąpił w sobotę 19 stycznia w klubie SFINKS 700. Tym samym dołączył do grona gwiazd takich jak Black Sun Empire, Ed Solo, Logistics, Buraka som Sistema, które w ciągu ostatnich 365 dni pojawiły się w tym klubie – jednym z niewielu miejsc w Trójmieście, gdzie cyklicznie odbywają się imprezy związane z muzyką elektroniczną.
Lenzman kojarzony jest głównie z liquidowym nurtem d&b, a to za sprawą albumu „Open Page” , który nagrał wraz z wokalistką Riją. Ta delikatniejsza odmiana d&b pojawiła się podczas wczorajszego setu, jednak to, co zaprezentował było niezwykle różnorodne. Dało się usłyszeć także hiphopowe wtręty, nieco cięższy bas, a także bardziej płynne dźwięki. – Chcę, żeby moje sety zmieniały tempo. Najpierw były nieco żywsze, później spokojne – komentuje DJ.
W programie imprezy można było przeczytać, że set potrwa półtorej godziny. W rzeczywistości jednak Lenzman stał za dekami ponad dwie godziny. – Trudno jest zejść ze sceny, gdy publika tak żywiołowo reaguje – odpowiada, zapytany o powód. – Jestem w Polsce już chyba dziesiąty raz. Byłem w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Katowicach i zawsze spotykałem się z niesamowitą energią ze strony publiczności. Klub SFINKS odwiedzam już po raz drugi, tym razem było jeszcze lepiej, niż poprzednio.
Latem zeszłego roku współtworzył nagrania do albumu DRS, MC związanego z muzyką d&b. Obecnie pracuje nad solowym albumem – „Looking at the stars”. Płyta miała zostać wydana na początku tego roku, jednak DJ nie chce się spieszyć z premierą krążka. – Mam wrażenie, że niektórzy za mocno chcą zaistnieć i wydają płyty bez doszlifowania – komentuje Lenzman. – Mój materiał jest już właściwie gotowy, ale teraz będę go dopracowywał. Za kilka miesięcy pewnie pojawi się na rynku.
DJ mocno odcina się od swojej działalności w kolektywie hiphopowym. Wówczas sam pisał teksty, rapował i tworzył podkłady. Dziś nie daje się namówić na krótki freestyle i twierdzi, że jego życiem jest muzyka d&b. – Gdy byłem członkiem kolektywu hip-hopowego, ludzie z biednych dzielnic wyrażali swoją ekspresję, opowiadając, jak postrzegają życie – mówi. – To było naturalne i prawdziwe. Później duże wytwórnie zainteresowały się hip-hopem. Widziały w tym duży potencjał i duże pieniądze. W ten sposób muzyka ulicy stała się mainstreamowa. Nadal jest wiele fascynujących kawałków, ale to już nie jest to samo, czym było wcześniej. W latach 90. było w tym więcej prawdziwego przekazu.