Spotkanie z muzyką i emocjami – Fismoll w Parlamencie
3 min readEmocje można czuć, ale czy każdego dnia mamy możliwość je widzieć? Czy tak łatwo doświadczyć czegoś, co ma prostą, a jednocześnie najpiękniejszą formę z możliwych? Szansę na to mieli ci, którzy sobotni wieczór (17 października) zdecydowali się spędzić w Parlamencie na koncercie Fismolla.
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że nie był to zwykły koncert. To było raczej spotkanie w gronie przyjaciół i rodziny. Muzycznej rodziny, którą łączy najczystsza i pozbawiona złych intencji miłość do dźwięków, w której każdy bierze, ale równocześnie daje coś od siebie. Zespół dał słuchaczom piękny kawałek swojego muzycznego świata, a publiczność wsparcie i gromkie oklaski po każdym z utworów. Wszyscy natomiast otrzymali wyjątkowe przeżycia.
Koncertowy set rozpoczął utwór „Close to the light” z płyty „At Glade”. Pomimo że koncert promuje najnowsze wydawnictwo muzyka, „Box of feathers”, nie zabrakło materiału ze studyjnego debiutu. Rozbrzmiały między innymi „Let’s play birds”, „Eager boy”, „Triffle”, „The healing” czy „Let me breathe your sigh”. Zdecydowanie wyjątkowy był numer „Soldier”. Nie tylko ze względu na tekst i swojego adresata, ale też przez akcję przygotowaną przez fanów, którzy w pewnym momencie trwania piosenki, wznieśli kartki z napisem „How we want to hear Your voice”, nawiązując do jednego z wersów utworu. Robert Amirian, basista, przyznał po koncercie, że cała akcja niesamowicie go wzruszyła.
Chyba każdy, kto często bywa na koncertach, niejednokrotnie irytował się morzem telefonów komórkowych, trzymanych na wysokości wzroku przez publiczność zgromadzoną pod sceną, rejestrującą każdy moment. Nie ma w tym nic złego, jednak krążące później w sieci nagrania odbierają temu wydarzeniu odrobiny magii i wyjątkowości, nie mówiąc już o tym, że najzwyczajniej w świecie zasłaniają widok. Jakże wielkie było zdziwienie, że na koncercie Fismolla coś takiego nie miało miejsca. Oczywiście, były jednostkowe przypadki dokumentowania tego, co działo się przed oczyma publiczności, jednak zdecydowana większość ludzi w pełni skupiona była na odbiorze i na tym, by każdą komórką ciała chłonąć płynące w przestrzeń dźwięki. Swoją drogą, czy ktokolwiek zastanawiał się co o takich sytuacjach sądzą muzycy? Czy sprawdzanie serwisów społecznościowych (tak, tak, i takie rzeczy zdarzają się na koncertach) lub robienie zdjęć z oślepiającym fleszem nie jest zwykłym przejawem ignorancji i brakiem szacunku wobec tego, co dzieje się wówczas na scenie?
Na szczególne wyróżnienie zasługuje jeszcze coś. Właściwie nie coś, a ktoś – Asia Glensk, grająca na wiolonczeli. I to nie ze względu na swoją urodę, choć zapewne męska część widowni była pod jej ogromnym wrażeniem. To jaki Asia miała wkład w całokształt brzmienia, to jak niesamowicie przeżywała każdy dźwięk, to jak w swoją grę wkładała całe serce i z każdym kolejnym utworem rozkwitała, było tak piękne, że ciężko było oderwać od niej wzrok. Taką ekspresją i charyzmą może poszczycić się naprawdę niewielu. Choć dziewczyna skryta była nieco w tyle sceny, na pewno nie grała drugich skrzypiec.
Fismoll to kolejny muzyk, który nie jest oddzielony od swoich słuchaczy sztabem ochroniarzy i który bezwiednie i bezrefleksyjnie podpisuje kolejne płyty, sztucznie uśmiechając się do tak zwanych selfie. Po koncercie był moment, w którym wokół niego utworzyła się niemała grupka fanów, a ludzi zamiast ubywać, przybywało. Każdy jednak, bez wyjątku, mógł liczyć na chwilę rozmowy z Arkiem czy na przyjacielski uścisk. Jedynym minusem była rozpoczynająca się tuż po wydarzeniu impreza, która dosyć mocno przeszkadzała w spotkaniach. Sami fani nie byli zachwyceni sytuacją, która podobno zdarzyła się w klubie już po raz kolejny.
Istnieje teoria, która mówi, że ludzie z którymi przebywamy, oddziałują na nas, czujemy ich aurę, wpływa na nas ich energia. Zgodnie z nią, w sobotni wieczór wielu musiało poczuć ciepło i dobro bijące od Arka. Zwykłe ludzkie dobro. I to chyba był najwspanialszy punkt wieczoru.
fot. Paweł Wroniak