Na domówce u Tymańskiego
3 min readMłodziutka wciąż Spółdzielnia od miesięcy idzie swoją wytyczoną drogą. W jej progach ma być kameralnie, klimatycznie i wreszcie… jak w domu. W miejscu, gdzie wszyscy prędzej czy później traktują się nawzajem jak dobrych znajomych, zawitał wreszcie człowiek legenda, czarna owca muzyki alternatywnej prosto z Wrzeszcza, czyli nie kto inny, jak Tymon Tymański.
Ile osób mogło się spodziewać, że przychodząc na czwartkowy (10 września) koncert artysty skończą nie w typowym pubie, ale na „kwadracie” u Tymańskiego? Bo zapowiadany występ „bez prądu” był jak najlepsza domówka u dobrego znajomego. Ale zanim muzyk na dobre rozgościł się na scenie, zebrani mieli okazję obejrzeć „Polskie Gówno”.
Film był prezentowany na Festiwalu Filmowym w Gdyni w 2014 roku i doczekał się nawet niemałej kłótni wśród dziennikarzy, którzy wybierali swoich pretendentów do nagrody. Bo „Polskie Gówno” zasługuje na rozgłos i to niemały. Promowany nazwiskami takimi jak Bohosiewicz, Tymański, Brylewski, Możdżer czy Mazolewski jest obowiązkową pozycją dla wszystkich tych, którzy od lat kibicują polskiej scenie alternatywnej, ale też dla tych, którzy karierę w branży wyobrażają sobie jako spacer po kwiecistej łące. Tymański i spółka pokazują, że mainstreamowy rynek muzyczny w tym kraju jest wypełniony właśnie tym tytułowym „gównem”, a na drodze do upragnionej sławy stoją psycho-erotyczni menadżerowie szukający łatwej kasy i słabe koncerty w niedzielnych szkółkach. Tranzystory z Pruszcza Gdańskiego wyruszają w trasę, a ich życie zmienia się w deliryczny i nonsensowny ciąg przypadkowych zdarzeń. Oscar dla Halamy. Spragnieni dalszych wrażeń nie mogą sobie teraz odpuścić obejrzenia „Miłości” Dzierżawskiego i „Totartu” Paducha.
Choć seans wypełniały raz po raz spontaniczne salwy śmiechu, to wszyscy przyznali, że to dość gorzki obraz polskiego światka muzycznego. Po prawie dwu godzinnej dawce rockowo-musicalowej abstrakcji przyszedł czas na Tymańskiego w realu. Z niesforną, niestrojącą gitarą zaserwował przegląd przez własną twórczość, uzupełniając go o ulubione kawałki cenionych artystów zza wielkiej wody.
I tak ściany Spółdzielni doświadczyły jak ponad 70 osób śpiewa razem takie perełki jak „Szatan”, „Nie mam jaj” czy „Jesienna deprecha”, ale chyba największe wrażenie zarówno na tych, którzy po raz pierwszy doświadczali występu Tymańskiego, jak i wiernych słuchaczach, zrobił dość kontrowersyjny utwór „Dymać Orła Białego”. Wyjątkowo rzadko zdarzają się takie kameralne koncerty, gdzie cała publika włącza się we wspólne śpiewanie.
A obecność na sali młodego muzyka Janka Babińskiego przeniosła ten wieczór na inny poziom. Tymański i Babiński gdzieś pomiędzy kolejnymi kawałkami zapomnieli nawet, że są wśród innych i stworzyli spontaniczny duet dwóch wariatów, którzy kochają muzykę. Obok sztandarowych piosenek, w repertuarze znalazły się też przeboje Beatlesów, Presleya a nawet Davida Bowiego, wszystkie przyprawione o niepowtarzalny temperament artysty.
Choć, jak to na domówkach bywa, początki były sztywne, to muzyk rozkręcił się później do tego stopnia, że publika nie dała mu szybko zejść ze sceny. Wszystko to przez ten niepowtarzalny klimat, dzięki któremu każdy poczuł się jak w prywatnym salonie Tymańskiego, gdzie nie ma sztywnej granicy między gospodarzem a gośćmi. Poszczególne piosenki brzmiały po ponad godzinie zupełnie inaczej niż zwykle…
Takich koncertów życzymy sobie więcej w Spółdzielni. Bo pomiędzy lampką z odzysku, a babcinymi fotelami i obrazkami dzieje się magia…
fot. Tomasz Gałązka