Na dwa głosy: Mad Max
6 min readOd pierwszego filmu z serii minęło 36 lat. Mela Gibsona zastąpiono Tomem Hardym, a tony tektury – technologią, która przez te wszystkie lata przeszła długą drogę do perfekcji. George Miller jako ojciec serii powraca w wielkim stylu. Ale nawet największe produkcje mają swoje mocne i słabe strony. „Mad Max: Na drodze gniewu” recenzujemy na dwa głosy.
Magda Drozdek: W świecie zniszczonym wojnami i bronią jądrową nie jest lekko. Woda staje się towarem deficytowym, a ten kto ma wodę rządzi ludźmi. Monopol na surowiec ma w najnowszym „Mad Maxie” Immortan Joe (Hugh Keays-Byrne). Zdeformowane ciało, specyficzny strój i nieograniczona władza. A jak to bywa z imperatorami mają oni też swoje nałożnice. Takiej sytuacji postanawia się przeciwstawić jednoręka Imperatorka Furiosa (Charlize Theron), która pomaga uciec kobietom z Cytadeli. Do uciekinierów dołącza tytułowy Max (Tom Hardy) i tak rozpoczyna się wyścig przez pustynię.
Marek Listwan: Tak się złożyło, że drugi raz pod rząd wzięliśmy na warsztat film z Tomem Hardym w roli głównej. Co ciekawe, nie miało z tym nic wspólnego lobby kobiecej części naszego duetu, tylko całkowicie demokratyczna decyzja. W CDN-ie, mimo przewagi kobiet w ekipie, nie ma rządów feministycznych. Ale do rzeczy. Czas akcji: bliżej nieokreślona przyszłość po zagładzie nuklearnej. Miejsce: bliżej nieokreślone pustkowie. Seans otwierają piękne zdjęcia słonecznej pustyni. W tle mroczny głos głównego bohatera pokrótce nakreśla nam sytuację. Jak otwarcie ma się do dalszej części filmu?
Magda: Od początku sprawa jest jasna – będzie komiksowo. Niektórzy oceniając ten film zapominają, że bazą tej historii są właśnie komiksy. Miller jako jedyny pełnoprawny ojciec tego szalonego dziecka poradził sobie świetnie. Znowu! Trochę minęło od pierwszej części – co z resztą widać po stopniu zaawansowania technologii – a jest lepiej, odważniej, szybciej. Jasne jest też to, że Tom Hardy miał tu pewien psychologiczny wpływ, ale nic z tym nie możesz zrobić.
Marek: Ja się chyba trochę zestarzałem. Pierwszego „Mad Maxa” oglądałem jakieś 300 lat temu i pamiętam, że bardzo mi się podobał. Tak jak mówisz, świat poszedł do przodu, technologia tak samo. Film z 1979 roku miał urok w tym, że był nakręcony za małe pieniądze, grali w nim nieznani (jeszcze) aktorzy i niespodziewanie podbił świat. Do części najnowszej, zatrudniono znane i sprawdzone twarze, budżet był ogromny, a założenie jedno – wycisnąć tyle pieniędzy, ile się da. Cóż, pewnie wycisną ze 4 razy tyle co Mel Gibson i spółka, ale chyba mnie to już jednak nie bawi. Zadam pytanie wprost: czy film Ci się podobał? Jeśli tak, to co najbardziej Cię urzekło?
Magda: Uwielbiam ten film. Jest doskonały w każdym calu i to co Ty uważasz pewnie za minus, ja biorę jako mocną stronę. Jest cała masa filmów, które leżą pokonane próbami zrobienia drugiej części. Nie będę wymieniać, aż tyle czasu w Internecie nie ma. A „Na drodze gniewu” to czwarty film z serii i to tworzony po tylu latach. I chociaż wszystko jest podniesione do kwadratu to ta część świetnie wpisuje się w to, co Miller i spółka wypracowali pierwszym filmem. Olejmy budżet – liczą się pomysły i poprowadzenie historii. Wcześniej liczył się pościg, teraz Miller trochę dojrzał i dokłada do tego idee.
Marek: Osobiście nie mam nic do filmów z pościgami, ani dorabianiu do tego idei. Ale jaką ideę widzisz w tym filmie? Skoro przy tym jesteśmy, mam pytanie otwarte. Może ktoś mi odpowie. Przeglądając recenzje na różnych stronach o tematyce filmowej, zauważyłem, że wielu recenzentów widzi w filmie „propagandę feministyczną”. Czy Wam wszystkim się już kompletnie w dupach poprzewracało? Czy w każdym filmie trzeba doszukiwać się ukrytych przesłań/masonów/NWO? Nie może już być tak, że „Mad Max” jest zwyczajnym, prostym jak konstrukcja cepa filmem o jeżdżeniu po pustyni, wybuchach i strzelaniu do złych ludzi, w którym bohaterkami są głównie kobiety? W którym momencie świat tak bardzo stanął na głowie?
Magda: Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy, ze nie brniemy w jakieś chore doszukiwanie się feministycznej propagandy. Mi chodziło o to, że Miller obok standardowych pościgów jakoś przemyca to czego brakuje w wielu filmach z tej półki. Innego spojrzenia. Męski świat, gdzie kobiety służą tylko po to, by wyciskać z nich mleko. I nagle pojawiają się takie postaci jak Furiosa i jej ferajna i recenzenci dostają apopleksji. I tu kończy się ten temat, bo „Mad Max” wciąż pozostaje filmem o wybuchach i pościgach w najlepszym możliwym wydaniu.
Marek: „O wybuchach i pościgach w najlepszym możliwym wydaniu” – niby to fajnie brzmi, ale ja się wynudziłem okrutnie. Wydaje mi się, że twórcy uznali, że film to, w czym niedomaga, to dowygląda. Żeby właśnie nie być takim totalnym marudą – jest naprawdę ładny. Niby to zwykła pustynia i samochody będące w połowie wrakami, ale sposób przedstawienia jest niezwykle estetyczny. No ale to niestety tyle… Smutne to, że dialogi niemal nie istnieją, emocji pomiędzy postaciami możemy się co najwyżej domyślać, a najlepszą postacią wśród tych wszystkich ładnych wydmuszek, jest grany przez Nicka Houlta Nux, czyli bohater bardzo drugoplanowy.
Magda: Ha. Trafił nam się emeryt, którego nudzą pościgi po pustyni. Film wbija w fotel i sypie piachem po zębach, aż chrzęści. A dialogi? Słyszałeś jakieś barwne dialogi we wcześniejszych częściach? Właśnie o to tu chodzi, że bohaterów poznajemy nie przez bzdurne gadki i pompatyczne hasełka, a przez to jak się zachowują, jak reagują na sytuację. Gdyby rozbudować dialogi to dopiero by była śmieszność. Po co gadać na pustyni kiedy ściga cię armia wściekłych podwładnych Immortana? Tu nie ma ani jednej wydmuszki, wszystkie postaci są z krwi i kości. Miller nie daje im gadać od rzeczy, ale za to mogą działać. Nux jest ok. Ale Furiosa i Max to mistrzowski duet i nie przekonasz mnie, że jest inaczej.
Marek: Nie zamierzam Cię przekonywać do niczego. Po prostu lubię czuć ten moment choć chwilowej pustki, gdy jeden z bohaterów, z którymi spędziłem te dwie godziny, zostaje zabity. Tymczasem tutaj myślałem sobie: „o, kolejny koleś wpadł pod koła”. A przy okazji – film podobno dostał kategorię Rated R, przeznaczoną dla najbrutalniejszych i gorszących pozycji. Może mało rzeczy mnie w życiu gorszy, dałem się już poznać od tej strony, ale… no bez jaj. Czasem „Tom i Jerry” byli bardziej brutalni.
Magda: Mało brutalny ten film, to fakt. A szkoda, bo aż się prosi. Choć i tak bez tego wystarczająco dużo dzieje się na ekranie. I te zdjęcia. Niesamowite kadry i bez wahania mogę powiedzieć, że ten element filmu zasługuje na deszcz nagród. Jeszcze kilka statuetek dałabym Theron.
Marek: I właśnie ze względu na to, że to wszystko takie ładne, sprawne i och ach, aż szkoda, że takie płytkie, przewidywalne i bez emocji.
Magda: Dopiero co przekonywałam Cię, że nie jest płytkie. Co ja tu pocznę. Pozostaje mi odesłać wszystkich czytających to do kina – koniecznie do kina, bo inaczej nie ma efektu, więc porzućcie myśli o kopiach wiadomego pochodzenia. Potem wyobraźcie sobie jaką minę miałby Miller z ‘79 roku, gdyby przeniósłby się w dzisiejsze czasy i obejrzał ten film. Zawał na miejscu.