„To dopiero początek” – wywiad z zespołem Kamp!
7 min readKamp! czyli mistrzowie polskiej sceny elektronicznej, niedawno skończyli trasę koncertową. Jednym z ich przystanków był Sopot, gdzie zagrali 4 grudnia w klubie Sfinks700. Przed występem Michał Słodowy i Tomek Szpaderski z zespołu, zgodzili się odpowiedzieć nam na kilka pytań.
Na scenie zawsze wypadacie rewelacyjnie. Macie jakiś przepis na udany występ?
Michał Słodowy: Myślę, że przede wszystkim my musimy się czuć dobrze na scenie ze sobą, jako zespół. Jeżeli my się dobrze czujemy, publiczność to widzi, reaguje na to żywiołowo, wtedy my reagujemy na publiczność i tak przez cały koncert. Trochę to uproszczone, ale właśnie tak to wygląda. W większości przypadków udaje nam się oswoić scenę i wykrzesać z siebie energię, która później pozwala na włączenie tego systemu.
Tomek Szpaderski: Przepis jest prosty. Przede wszystkim, to nie jest tylko odtwarzanie tego, co zrobimy w studiu, ale podejście do tego od zupełnie innej strony. Zawsze myślimy o tym, żeby nasze kawałki jakoś przearanżowywać pod kątem występów.
Zauważyłam, że wasze koncerty zawsze się różnią. Ludzie przychodzą zobaczyć Kamp! na scenie po kilkanaście razy i nigdy się nie nudzą. Sama jestem już siódmy raz.
Michał Słodowy: Siódmy? To naprawdę szacun! Też słyszeliśmy, że są tacy ludzie. To jest niesamowite i bardzo nas cieszy. Zastanawiamy się czasami, jak to możliwe, ale siedzimy z tej drugiej strony i po prostu cieszymy się, że jest tak dobry odbiór.
Tomek Szpaderski: My na pewno też nie chcemy się nudzić naszymi koncertami. Gdybyśmy grali cały czas to samo, umarlibyśmy z nudów. Ludzie nie jeździliby po siedem razy i my byśmy nie chcieli jeździć. Staramy się to odświeżać, cały czas coś zmieniać – od instrumentów, poprzez kolejność utworów i ich aranżację.
Przeczytałam gdzieś, że najbardziej lubicie grać w Trójmieście. Dlaczego?
Michał Słodowy: Bardzo lubimy Trójmiasto. Może dlatego, że są tu wieczne wakacje. (śmiech) Myślę, że jest to główna przyczyna. Zwykle gramy w Sfinksie, a to jest idealna lokalizacja. Mamy bliższe kontakty z ludźmi, którzy organizują te koncerty. To nie jest tylko czysto biznesowa sprawa, ale bardziej kumpelska.
Tomek Szpaderski: Ja myślę, że jest kilka przyczyn. Nie jesteśmy tu tak często, żebyśmy czuli jakieś znudzenie publicznością, albo publiczność nami. Ludzie zjeżdżają z całego Trójmiasta do Sopotu, żeby nas zobaczyć. Jest to dla nas zawsze wielkie wydarzenie. Nie przypominam sobie, żebyśmy grali tu koncert, który wspominamy źle. Podobnie jest na przykład z Rzeszowem.
Ostatnio odbyła się wasza trasa koncertowa po Stanach Zjednoczonych. Kto przychodził na te koncerty? Czy ludzie wiedzieli, że na scenie wystąpi polski zespół?
Michał Słodowy: Myślę, że narodowość nie miała na to większego wpływu. Graliśmy jeden koncert w Nowym Jorku, zorganizowany przez naszą nowojorską wytwórnię. Dwa pozostałe były w ramach festiwalu – tam publiczność była bardziej przypadkowa.
Tomek Szpaderski: Nie wiemy do końca, kto przychodził na te koncerty. Nie mamy statystyk ani socjologa, który z nami jeździ. (śmiech)
Michał Słodowy: Ale też nie było tak, że na te koncerty przychodziła tylko Polonia. Chociaż raz mieliśmy taki przypadek, w San Diego. Przyszedł kibic Widzewa i zaczął krzyczeć – Widzew Łódź! (śmiech) To akurat było dosyć niespodziewane, ale ogólnie było bardzo fajnie.
Gracie mnóstwo koncertów. Czujecie jeszcze tremę przed występami?
Tomek Szpaderski: Pewnie, że czujemy, za każdym razem. Czasami forma jest zła, sprzęt szwankuje albo po prostu jesteśmy pospinani, bo są duże oczekiwania. Dzień koncertu to dzień oczekiwania – na transport, logistykę, próby i wreszcie na występ.
Michał Słodowy: Czasami trema pojawia się zupełnie znikąd, ale to jest fajne, bo cały czas nas mobilizuje. Jak już wychodzimy na scenę, to zazwyczaj trema mija po pierwszym utworze. Przygotowania techniczne są trudne, bo to trochę trwa.
Który etap pracy jest dla was przyjemniejszy? Gdy siedzicie w studiu i nagrywacie płytę, czy gdy jedziecie w trasę koncertową promować nowy materiał?
Tomek Szpaderski: Myślę, że one wzajemnie się uzupełniają. Nie mielibyśmy takiej zabawy z siedzenia w studiu, gdybyśmy nie byli zmęczeni koncertami, a gdybyśmy mieli tylko siedzieć w studiu, to pewnie bylibyśmy smutni, że nie jeździmy. Zawsze przychodzi taki moment, kiedy myślisz sobie, że chcesz wyruszyć w trasę, a jak jesteś w trasie, to myślisz o tym, żeby posiedzieć w studiu. (śmiech)
Wolicie koncerty klubowe, gdy ludzie kupują bilet, żeby zobaczyć właśnie was, czy festiwale, gdzie publiczność jest większa, ale często przypadkowa?
Michał Słodowy: Chyba jednak wolimy koncerty klubowe. Zdecydowanie ten bliższy kontakt z publicznością jest bardzo ważny. Wywodzimy się z takiego grania w klubach, gdzie jest ciasno, duszno i to jest super. Jest intymniej. Lubimy to.
Myślę, że publiczność też woli wasze koncerty w klubach.
Tomek Szpaderski: To ciekawe, bo oni zawsze się tam strasznie gniotą.
To jest chyba najfajniejsze. Pamiętam wasz koncert z 2010 roku w warszawskiej Hydrozagadce. Było strasznie ciasno, bo to mały klub, ale ludzie byli zachwyceni.
Tomek Szpaderski: Pamiętam ten koncert. Tam w ogóle był backstage?
Michał Słodowy: Był! Na górze, ale instrumenty wynosiliśmy z toalety. (śmiech)
Zapowiedziliście, że po zakończeniu tej trasy koncertowej udajecie się prosto do studia na nagranie płyty. Kiedy możemy się jej spodziewać?
Michał Słodowy: Ostatnio trwało to dwa lata. (śmiech) Teraz nie wiadomo, ale myślę, że będzie szybciej. Mamy wszystko bardziej opracowane. Wtedy nagrywaliśmy i koncertowaliśmy jednocześnie. Teraz podjęliśmy decyzję, że nie będziemy występować przez dłuższy czas, a jeżeli już, to tylko zagranicą. Przede wszystkim chcemy skupić się na płycie. Myślę, że wydamy ją w 2015 roku, ale na razie nie podajemy żadnych konkretnych terminów.
Jesteście perfekcjonistami? Musicie zawsze wszystko dopracować, zapiąć na ostatni guzik?
Michał Słodowy: Zdecydowanie. Zawsze wszystko dopieszczamy. Trochę to trwa, ale potem przekłada się na lepszy efekt. Na szczęście, nie gonią nas żadne terminy.
Tomek Szpaderski: Sami sobie jesteśmy wydawcą, więc mamy duży komfort.
Właśnie, skąd pomysł na założenie własnej wytwórni?
Michał Słodowy: W momencie, kiedy zaczęliśmy nagrywać płytę, mieliśmy propozycje z kilku wytwórni, ale okazało się, że jeśli się zepniemy, możemy zrobić to sami. Nie chcieliśmy żadnej pomocy. To była świetna decyzja, bo nie jesteśmy związani żadnym kontraktem ani zobowiązaniami. Oczywiście, może przez ten czas wydalibyśmy trzy płyty, ale myślę, że to jest dla nas dużo lepsze rozwiązanie.
Materiał z nowej EP-ki to przedsmak tego co usłyszymy na nowej płycie? Czy macie już jakiś zarys tego, co tam się znajdzie?
Michał Słodowy: Myślę, że jest to jakieś wyznaczenie drogi, ale na pewno nie przystanek końcowy. Gramy już kilka utworów, które pojawią się na nowej płycie, ale to dopiero początek.
Tomek Szpaderski: Nie wiemy gdzie nas to zaprowadzi, ale na pewno nie będzie to powrót do pierwszej płyty.
Widziałam ostanio reportaż, między innymi o waszym zespole, w programie „Na językach”. Czy miało to dla was jakieś znaczenie?
Michał Słodowy: Ogólnie tematem reportażu było to, że istnieją zespoły bardzo popularne, które nie sprzedają koncertów biletowanych, a są takie, które sprzedają, ale nie są w mainstreamie. Na pewno jesteśmy przykładem takiego działania, więc fajnie, że o nas powiedziano. Od początku zaznaczyliśmy jednak, że nie jest to droga, którą chcemy podążać. Może kiedyś sięgniemy takiej granicy, która będzie nam wskazywać, że musimy iść do TVN (śmiech), ale narazie myślę, że to było po prostu przyjemne doświadczenie. Czy ważne? To już nie nam rozstrzygać.
Teraz „Na językach”, a potem pewnie będą pisać o was na Pudelku. Chociaż wy chyba szczególnie nie zabiegacie o większy rozgłos.
Tomek Szpaderski: Chyba wolelibyśmy tego uniknąć. Może to być naturalna kolej rzeczy, ale nie mamy planu, żeby tak zdobywać swoją publiczność. Nie jest to naszą ambicją.
Michał Słodowy: Trzeba sobie chyba zasłużyć, żeby znaleźć się na takim Pudelku. Jeśli sobie zasłużymy to czemu nie. (śmiech)
A zdarzają się jacyś fani, którzy wypytują o szczegóły z waszego życia prywatnego? Albo nawet psychofani?
Tomek Szpaderski: Zdarzają się. Czasami są to sytuacje cykliczne na pograniczu dreszczowca, ale oczywiście nie jest aż tak źle. (śmiech)
Dziękuję, że znaleźliście trochę czasu, żeby odpowiedzieć mi na kilka pytań.
Michał Słodowy: To my dziękujemy za bardzo fajny wywiad.
fot. Paweł Wroniak