Tańczący z ogniem
6 min read„Morze, ogień i kobieta – to trzy nieszczęścia.”- mawiał Eurypides. „Tańczący z ogniem” morze ma w zasięgu wzroku, na brak zainteresowania nie narzeka, a ogień jest jego wielką pasją. Poznajcie Karola Salamądrego – kuglarza z zamiłowania.
Pod nazwą kuglarstwo kryje się wiele dziedzin żonglerki, czyli sztuka manipulowania różnymi przedmiotami lub wyrzucania ich w powietrze. Czego można użyć? Piłeczek, akrylowych kul, kijów, maczug, obręczy, piłek na łańcuchach i wiele innych narzędzi. Tak w kilku słowach można streścić to, czym zajmuje się Karol. O ile podrzucając piłki jesteśmy w miarę bezpieczni, o tyle próba wyobrażenia sobie obcowania z żywymi płomieniami raczej wywołuje gęsią skórkę.
Rozpalić ogień zainteresowania
Spotkaliśmy się w Gdyni w samo południe. Karol przyszedł uzbrojony w akrylowe kule i poi (specjalne kule na sznurkach z uchwytami), ja wzięłam tylko notes, długopis i… całą serię pytań. Świadkowie naszego spotkania byli trochę zdziwieni, gdy mój rozmówca odszedł kawałek dalej i nie zważając na nikogo zaczął żonglować.
Przygoda z fireshow zaczęła się pięć lat temu, miałem wtedy 13 lat – zaczyna swoją opowieść Karol. – Wtedy moim głównym hobby była grafika komputerowa. Któregoś razu mama zaproponowała, żebyśmy się gdzieś wybrali. Początkowo trochę się opierałem, ale w końcu udało jej się mnie namówić. Tak trafili na Festiwal Rytmu i Ognia w Gdyni na plaży w Orłowie. Wśród wielu występów artystycznych nie zabrakło również pokazów tańca z ogniem. Zaciekawiła mnie ta forma sztuki. Długo o tym myślałem, zacząłem trochę trenować w domu, aż w końcu zapisałem się na warsztaty. Mama początkowo z lekką obawą patrzyła na moją nową fascynację, ale po dwóch miesiącach przekonała się do tego pomysłu. Zrozumiała też, że to nie chwilowe zauroczenie.
Pierwszy występ? Oczywiście na podwórku przed rodziną i grupą znajomych.
Potrzebowałem materiału, który mógłbym umocować na poikach i podpalić. Fachowcy używają do tego celu kewlaru (wytrzymały materiał w wysokich temperaturach). Nie będę ukrywać, że trochę by mnie to kosztowało, więc zamiast tego kupiłem dwie pary jeansów. Ugniotłem z nich kule, polałem je parafiną i podpaliłem. Pierwszy pokaz trwał dopóki materiał nie zaczął się rozpadać. Na szczęście obyło się bez straży pożarnej.
Ogień rozprzestrzenia się szybko
Już rok później Karol wystąpił na kolejnej edycji FROG-a. A to dopiero początek. Od tej pory nie opuścił żadnego większego festiwalu. Pabianice, Ostróda, Berlin to tylko niektóre z miejsc, które odwiedził. Duże wrażenie zrobił na mnie Festiwal Ognia w Ostródzie. To największa polska impreza kuglarska, na którą zapraszani są również goście zza granicy. Z czego ok. połowa uczestników decyduje się na grupowy występ w wielkim finale.
Kolejny na jego liście jest EJC (European Juggling Convention), na które przyjeżdża nawet do pięciu tysięcy kuglarzy. EJC co roku odbywa się w innym kraju, w tym roku po raz pierwszy odbył się w Polsce (Lublin).
Zawsze nawiązuję wiele ciekawych znajomości. To prześwietna sprawa wspólnie spędzać kilka dni z osobami, które na co dzień są naszą główną inspiracją. W Ostródzie poznałem PoiBoy’a. To bardzo utalentowany artysta z Izraela. Szybko się skumplowaliśmy i od tej pory stale utrzymujemy kontakt.
Karol ciągle powtarza jak ważne dla niego są treningi i ciągła nauka nowych trików. Ze sposobu, w jaki o tym opowiada łatwo zauważyć, że kuglarstwo dla niego to coś więcej niż zabawa. Każdy mój występ jest precyzyjnie przemyślany. Większość kuglarzy wychodzi na scenę, bez specjalnych umiejętności, dla większego efektu splunie ogniem i czeka na oklaski. Dla mnie to coś więcej. Traktuję to jak sztukę, na którą składa się nie tylko technika, ale i ruch ciała na scenie czy mimika. To pewnego rodzaju teatr.
Jak tłumaczy jest to też jedna z przyczyn, dla których jest solistą i nie zamierza dołączyć do żadnej grupy ogniowej. Jako indywidualista woli samodzielnie układać swoją choreografię i decydować o każdym szczególe. Znajduje też czas, by podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi. Przez cały rok prowadzę w Gdyni (ul. Okrzei) warsztaty dla tych, którzy też interesują się kuglarstwem. Aktualnie trenuję z 12-14 osobami. Spotykamy się raz w tygodniu w godzinach od 11-14. Za 13 godzin zajęć trzeba zapłacić 20 złotych. Zebrane w ten sposób środki przeznaczam na pokrycie kosztów wynajęcia sali. Sam nic na tym nie zarabiam, ale za to mam dużo frajdy.
Jeszcze większą satysfakcję daje uznanie poza granicami kraju. Karolowi do tej pory udało się poprowadzić warsztaty w Niemczech, a kilka tygodni temu powrócił z Wielkiej Brytanii. Tradycyjnie nie wziął za to ani złotówki.
Organizatorzy tych zajęć odezwali się do mnie, bo widzieli moje filmiki w internecie. (Mam swój kanał na YouTube). Od razu spodobał mi się ten pomysł, dlatego dodatkowo przygotowałem spot promujący to wydarzenie, dzięki czemu pojawiło się jeszcze więcej osób na warsztatach. Największą radością dla mnie jest to, że ludziom podoba się to, co robię i że nadal chcą mnie oglądać.
Wypalenie? – To mi nie grozi
Jeśli już się na kimś wzorować to tylko na najlepszych. W przypadku Karola źródłem inspiracji jest Cyrille z Francji.
Uważam go za prekursora w manipulacji poi. Można powiedzieć, że stworzył nową jakość. Specjalizuje się on również w żonglerce kontaktowej (przyp.red. ciągły kontakt z przedmiotem). Są też inni wartościowi artyści np. Charlie z USA, czy wspomniany wcześniej PoiBoy. Ich wyczyny można obejrzeć na YouTube.
Wypalenie? Mi to nie grozi. Do każdego swojego układu staram się dodać jakieś autorskie tricki. Kuglarstwo to niewyczerpane źródło. Nawet jeśli istnieje już kilka tysięcy znanych kombinacji to wciąż drugie tyle można wymyślić. Ktoś wpadnie na pomysł czegoś nowego, a za chwilę druga osoba to modyfikuje.
Podobno trening czyni mistrza, ale każdy artysta jest tylko człowiekiem. Tymczasem show z udziałem ognia to nie zabawa dla amatorów. Za każdym razem, gdy Karol wchodzi na scenę łapie go trema. Jak twierdzi, to zupełnie normalne. Pomyłek i wpadek nie udało się uniknąć nawet mistrzom. Standardowy pokaz trwa 10 minut. Ale czy z kuglarstwa da się wyżyć?
Swego czasu dostawałem wiele zaproszeń na obiady i imprezy, także na pewno trudno umrzeć z głodu (śmiech). A tak poważnie to sam sobie zadaję to pytanie. Znam osoby, którym to się udaje np. Nicky Woolsey, ale to naprawdę ciężki kawałek chleba. Nie wystarczy być dobrym, trzeba jeszcze ten talent rozwijać, a to kosztuje dużo czasu, poświęcenia i samozaparcia. Kuglarstwo to jedna z najważniejszych rzeczy w moim życiu, ale staram się też mieć plan B. W moim przypadku są to komputery i technikum organizacji reklamy. Mam jedno marzenie: chcę żeby moja praca coś wniosła do kuglarstwa, by pozostał po mnie kiedyś trwały ślad.
Zdjęcia pochodzą z prywatnych zbiorów Karola Salamądrego.