100 metrów od bomby
4 min readKrwawa rzeź, jakiej świat jeszcze nie widział. Mord na milionie bezbronnych ludzi – to właśnie obraz Rwandy z 1996 roku. W tym piekle znalazło się też miejsce dla dziennikarzy. Co czuje człowiek, gdy 100 metrów od jego hotelu spada bomba? Na to pytanie doskonale zna odpowiedź Piotr Kraśko, z którym rozmawiałam o wojnie w Afryce i trudach pracy korespondenta zagranicznego.
W książce „Rwanda – w stanie wojny” napisał Pan: „Afryka to najpiękniejszy kontynent świata (…), ale równocześnie najbardziej tragiczny, choć cierpliwie znosi kolejne cierpienia”. Dlaczego młody, 25-letni dziennikarz zdecydował się pojechać do prawdziwego piekła na ziemi? Chciał się Pan sprawdzić?
Przygotowywałem materiał z okazji Dnia Uchodźcy. Nagraliśmy kilka setek (wypowiedzi konkretnych osób nagranych kamerą telewizyjną, przyp. red.) w ośrodku dla uchodźców w Warszawie, jednak uważałem, że to nikogo nie przekona. Wtedy w Afryce, Hutu zaczęli uciekać z Rwandy w obawie przed zemstą Tutsi. Uważam, że naoczny świadek lepiej pozna problemy i zrelacjonuje wydarzenie. Postanowiłem pojechać do Rwandy. (W 1994 r. Plemię Hutu dokonało rzezi na swoich sąsiadach Tutsi. W ciągu 100 dni zamordowano ok. milion ludzi. Wojna domowa w Rwandzie była największym ludobójstwem. przyp. red.)
Pierwsza praca w charakterze korespondenta wojennego i od razu wyjechał Pan do Afryki. To był skok na głęboką wodę?
Każdy wyjazd jest inny i jakoś wzbogaca nasze doświadczenie. Kiedy wyjeżdżałem do Rwandy miałem dość idealistyczne i naiwne wyobrażenie o pracy w tamtym miejscu. Pierwszym krokiem był telefon do placówki ONZ w Rwandzie. Spytałem, czy w ogóle możemy tam przyjechać. W odpowiedzi usłyszałem: „Oczywiście, przyjeżdżajcie, we wszystkim wam pomożemy.” Wtedy potraktowałem te słowa bardzo poważnie, dziś już wiem, że nie powinienem był. Pracownicy ONZ są całkowicie pochłonięci swoją pracą i nie mają czasu pomagać dziennikarzom, trzeba sobie radzić samemu.
Na czym opierała się ta idealistyczna wizja Afryki?
Myślałem, że najgorsze co zobaczymy to głodne dzieci. Tymczasem w miejscach dotkniętych wojną jest znacznie gorzej. Skala dramatu i rozpaczy tych ludzi jest niewyobrażalna. Nawet najbardziej drastyczny film nie odda tego, czym jest wojna.
Trudno sobie wyobrazić takie okrucieństwo, na pewno nie jest to też łatwe dla reportera. W jaki sposób ludzie reagują na zagraniczne media, kiedy sami stoją w obliczu wielkiej tragedii?
Czasem ktoś wyszarpuje ci z ręki kamerę, mikrofon, bo nie chce, żebyś nagrywał. Z kolei inna osoba będzie na siłę ciągnąć cię za rękę, żeby pokazać matkę i dzieci, którym ktoś odstrzelił ręce albo nogi. Przepraszam za ten drastyczny przykład, ale tak tam jest. Na wiele rzeczy można się przygotować, jednak nie na taki widok.
Znajomość języków obcych, kultury i sytuacji politycznej danego kraju to elementarna wiedza jaką musi posiadać dziennikarz. Jakie jeszcze umiejętności są niezbędne?
Reporter na wojnie musi być bardzo dobrze przygotowany pod każdym względem, również technicznym. Nie jest sztuką dojechać do wyznaczonego celu, ale zrobić dobry materiał. A to wcale nie jest takie łatwe. Najpierw nagrywamy wypowiedzi naszych rozmówców. Następnie montujemy newsa i szukamy miejsca, z którego możemy go wysłać. Są różne systemy przesyłania materiałów przez Internet. Potrzeba dużo umiejętności, by dobrze wykonać to zadanie.
Jak wygląda organizacja pobytu za granicą?
To reporter wytycza trasę podróży i decyduje, gdzie zbiera informacje, dlatego tak ważny jest zmysł organizacyjny. Odpowiadamy za siebie oraz towarzyszącą nam ekipę. Warto poszukać jak najwięcej danych o miejscu, które chcemy odwiedzić. Wiedzę na ten temat możemy czerpać z książek i relacji osób, które już tam były. Pamiętamy, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Trudne sytuacje to codzienność, a najlepiej uczyć się na własnych błędach.
Wielokrotnie odwiedzał Pan miejsca, gdzie śmierć czyha za zakrętem. Czy w całej karierze korespondenta wojennego pojawił się taki krytyczny moment, gdy pomyślał Pan: to już koniec?
Jak się dużo dzieje wokoło, to człowiek nie ma czasu na takie myśli. Starasz się tylko zrobić coś, co pozwoli ci dalej pracować. Ciężkie chwile przeżyłem w Rwandzie, bo nie byłem doświadczony. Z kolei w Libanie w odległości 100 metrów ode mnie i operatora spadła bomba. Wtedy pomyślałem, że równie dobrze mogła trafić w nasz hotel.
Relacjonowanie wydarzeń wojennych to niebezpieczna i ciężka praca. Nie każdy się do tego nadaje. Jakie rady dałby Pan młodym dziennikarzom, którzy wciąż szukają swojej zawodowej drogi?
Przede wszystkim robić to, co się lubi. Praca w telewizji fascynuje tylko przez pierwszy tydzień. Najważniejsze jest, czy nas samych interesują historie, które przedstawiamy telewidzom lub czytelnikom. Pisanie tekstów to drugorzędna sprawa, tu liczy się pasja. Jeśli postępujemy inaczej to lepiej zmienić zawód albo tematy, o których opowiadamy.
Piotr Kraśko – Popularny dziennikarz, szef głównego wydania „Wiadomości” i prowadzący programów publicystycznych takich jak: „Na żywo” i „Oblicza mediów”. Piotr Kraśko był w Azji po tsunami w 2004 roku i w Londynie po zamachach bombowych w metrze. W 2005 roku rozpoczął pracę jako korespondent zagraniczny Relacjonował wydarzenia m.in. z Rzymu, Waszyngtonu i zniszczonego Nowego Orleanu tuż po huraganie Katrina.