Adela Sitarczuk – kręta droga przez dwudziesty wiek

fot.: archiwum rodzinne Adeli od lewej Adela, Aleksandra – siostra Antoniego, Antoni, jego syn Józef,żona Karolina i mąż Aleksandry, Nowy Jork 1929

Kapuścińce pod Zbarażem – niewielka wieś, przed wojną położona na wschodnich rubieżach II Rzeczypospolitej. Zamieszkana w połowie przez Polaków, w połowie przez Ukraińców. W 1926 roku przychodzi na świat Adela Sitarczuk. Kobieta przemierzy pół Europy i Amerykę. Przeżyje wojnę światową, dwie okupacje – niemiecką i sowiecką oraz rzeź wołyńską. W końcu wysiedlona z ojczyzny odnajdzie nową Polskę na kresach zachodnich.

Los biednych imigrantów

Zachodnia Galicja jest jednym z najbiedniejszych regionów Polski. Pomimo tego, że od wielkiej wojny minęła dekada, jej piętno jest wciąż widoczne. Uboga, drewniana chata, kryta strzechą stoi w samym środku wsi Kapuścińce, tuż przy placu. Mieszka tu rodzina Sitarczuków. Antoni, jego żona Karolina oraz dwójka ich dzieci, sześcioletnia Adela i czteroletni Józef. Są chłopską rodziną, mają kawałek ziemi, parę koni. Dzieci chodzą ubogo ubrane. Boso. Buty są miejskim luksusem. Antoni jest jednak zaradnym człowiekiem. Jest zdolnym rzemieślnikiem. Potrafi czytać i pisać. Wieść niesie, że jest za oceanem kraj, gdzie ludzie tacy jak on, mogą rozwinąć skrzydła. Kraj wolności – Ameryka.

W Nowym Jorku jest już jego siostra – Aleksandra, z którą stale koresponduje. Zaprasza ich i obiecuje, że zapewni bezpieczne przejście przez granicę, oczywiście nielegalne. Antoni Sitarczuk sprzedaje dom i ziemię lokalnemu dziedzicowi – hrabiemu Sałackiemu. Wraz z rodziną wyrusza w drogę przez Europę. Przemierza całą Galicję, Niemcy i północną Francję. W końcu, w miasteczku Cabourg, u wybrzeży Atlantyku wsiada na parowiec Montcalm, który przewozi poszukujących lepszego życia ludzi na nowy kontynent. Antoni szybko znajduje pracę i uczy się języka. Amerykański sen nie trwa jednak długo. Pojawiają się zgrzyty w jego relacjach z siostrą. Kobieta jest bezpłodna. Z zazdrością patrzy na wielodzietną rodzinę swojego brata. Gorycz bierze w końcu górę nad przywiązaniem do rodziny. Wydaje Antoniego amerykańskiej policji. Sitarczukowie muszą wracać pod Zbaraż. Zarobione w Ameryce pieniądze starczają akurat, żeby odkupić dom i ziemię. Wychodzą na zero. Zdrada siostry staje się dla Antoniego traumą, której nie zapomni aż do śmierci.

O czym milczą łany zbóż

Wołyń zapłonie 9 lutego 1943 roku. Nadciągające czarne chmury Polacy dostrzegają jednak znacznie wcześniej. Zaczynają ginąć co znaczniejsi ludzie; katoliccy księża oraz byli przedstawiciele polskich władz. Na razie jednak mieszkańcy zachowują spokój, a zniknięcia zrzucają na karb wojny. Jest początek stycznia. Antoni Sitarczuk dostał niedawno pracę strażnika kolejowego. Zbaraż jest ważnym węzłem, z którego rozchodzą się drogi w głąb ZSRR. Odpowiedzialne stanowisko, które w tamtym czasie było poza zasięgiem Ukraińców. Pracuje tam ze starszym Niemcem. Dobrze się dogadują. Podczas długich zimowych, nocnych wart rozgrzewają się bimbrem pędzonym przez Polaka. Jednego dnia Niemiec wyjawia Antoniemu, pogłoski, które od dłuższego czasu krążą wśród żołnierzy wermachtu. „Ukraińcy szykują na was jakąś akcje. Nie znam szczegółów, ale weź swojego służbowego Mausera i ukryj go w domu. Przełożonym powiesz, że zgubiłeś. A będziesz miał się czym bronić, kiedy po was przyjdą”. Tak też robi.

W ciągu kolejnych miesięcy, do mieszkańców Kapuściniec dochodzą informacje o spalonych polskich wsiach. Brutalnych mordach, jakich dopuszcza się UPA. Nastoletnia Adela w dzień musi ukrywać się w kłosach zbóż, w nocy idzie do stodoły z resztą mieszkańców – w grupie jest raźniej. Pewnej wiosennej nocy do wsi zbliża się grupka uzbrojonych mężczyzn. Donosi o tym Polakom zaprzyjaźniona Ukrainka. Idą od strony pól. Antoni wyciąga ze strychu Mausera. Nie myśli wiele. Kiedy zbliżają się dostatecznie blisko, oddaje serie strzałów. Słychać jęk. Kolejnych parę wystrzałów. Kłosy szumią. To bandyci uciekają. Atakują tylko nieuzbrojone wsie. Poza tym dobrze wiedzą, że w pobliskich Krasnosielcach stacjonuje granatowa policja. Być może obsadzili wieś…

Roboty w Niemczech

fot.: archiwum rodzinne Adeli Adela z męzem Adamem i córka Czesławą, Chycina 1947

Podczas drugiej wojny światowej potwór zwany III Rzeszą pożera kraj za krajem. Jego układem krwionośnym jest kolej żelazna. Płyną nim na front zasoby, broń, amunicja i tysiące młodych mężczyzn. Zasysa zaś w głąb Niemiec mieszkańców ziem podbitych – podludzi, siłę roboczą, którzy mają zając puste miejsca w gospodarstwach, fabrykach bomb i amunicji, od której ginąć będą ich bliscy.

Jednym z takich „podludzi” jest Adela Sitarczuk. Ma osiemnaście lat, kiedy Niemcy porywają ją z domu i wiozą do zachodnich Niemiec. Pracuje tam w gospodarstwie bauera. Jego trzej synowie służą na froncie wschodnim. Traktują ją przyzwoicie. Nie musi pracować ponad siły. To tutaj Adela doczeka końca wojny i wyzwolenia. W 1945 roku Amerykanie zajmują miasteczko, w którym pracuje. Jankesi dają Adeli możliwość wyboru. Pytają ją, czy chce pojechać do Stanów, czy wrócić do Polski. Bez namysłu odpowiada. Polska.

Pożegnanie starej Polski

Kiedy dwudziestoletnia Adela wraca do Kapuściniec, rzadko spotyka kogoś znajomego. Prawie cała polska część wsi zniknęła. Są w bydlęcych wagonach. W drodze na poniemieckie ziemie. Została tylko jedna chata kryta strzechą, której mieszkańcy czekają na swoją córkę. Razem wyruszają na Ziemie Odzyskane. Żegnają kresy wschodnie, których Adela już nigdy nie zobaczy. Osiedlają się we wsi Chycina w ziemi lubuskiej. Tutaj kobieta poznaje swojego męża Adama- przesiedleńca z Baranowicz w województwie nowogródzkim. Po burzliwej, wojennej młodości, rozpoczyna się najspokojniejszy i najszczęśliwszy okres w jej życiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć − 1 =