Inna twarz katolicyzmu. Rozmowa z Tomaszem Puchalskim, biskupem Reformowanego Kościoła Katolickiego

Źródło: zdjęcie nadesłane

W potocznym spojrzeniu katolicyzm jawi się jako monolit. Obraz ten nabiera pewnego zniuansowania, kiedy uzmysłowimy sobie istnienie Katolickich Kościołów Wschodnich. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy weźmiemy pod uwagę sedewakantystów, katolików nieuznających papieży wybranych po śmierci Piusa XII w 1958 r. Czym jednak jest starokatolicyzm, prąd poddający krytyce nie tyle konkretnych papieży, co cały ustrój współczesnego Kościoła Rzymskokatolickiego? Na ten temat rozmawiam z biskupem Reformowanego Kościoła Katolickiego – Tomaszem Puchalskim.

Zacznijmy od niezwykle głośnych wydarzeń sprzed dwóch lat, czym podpadliście Zbigniewowi Ziobrze?

Zasadniczo unikamy rozmów na ten temat, ponieważ sprawa wciąż znajduje się w sądzie administracyjnym. Chcielibyśmy poczekać, aż wszystko się zakończy. Prokurator generalny przedstawiał różne argumenty, ale jedyny, który jeszcze się „uchował” przed odrzuceniem, to ten, według którego to nasza praktyka sakramentu małżeństwa jest niezgodna z polskim prawem. Chodzi o fakt udzielania przez nas sakramentu małżeństwa zarówno parom hetero, jak i homoseksualnym.

Ale mógłbyś nakreślić kary czy reperkusje, jakie chciał wobec was wyciągnąć?

Najlepiej całą sytuację opisał Rzecznik Praw Obywatelskich, zachęcam do zapoznania się z jego opinią, ekspertyza jest na stronie internetowej RPO. Warto też dodać, że Rzecznik dołączył do naszej sprawy po naszej stronie uznając, że działania Prokuratora generalnego były niezgodne z Konstytucją, która gwarantuje wolność sumienia i wyznania oraz autonomię Kościołów wobec Państwa. Udzielanie sakramentalnego małżeństwa bez skutków cywilnoprawnych parom tej samej płci nie jest przestępstwem, związki osób tej samej płci nie są w Polsce nielegalne, nie mają ochrony ze strony Państwa. Prokurator próbował stwierdzić nieważność naszego wpisu do Rejestru Kościołów i związków wyznaniowych. Do tej pory sądy administracyjne przyznawały nam rację, mamy nadzieję, że tak samo będzie w Naczelnym Sądzie Administracyjnym.

Twój związek wyznaniowy oraz wspólnota, z której się on wykrystalizował są dość młode, powstałe w XXI wieku. Czy wychowałeś się w nurcie starokatolicyzmu, czy też nawróciłeś się na niego na jakimś późniejszym etapie życia?

Starokatolicyzm jako taki jest dość starym nurtem w obrębie chrześcijaństwa. Niezależność starokatolicka istnieje od ponad 300 lat. Starokatolicy w zasadzie od zawsze istnieli w ramach Kościoła rzymskokatolickiego. Im jednak bardziej Kościół rzymskokatolicki scentralizował swoją władzę, tym bardziej ci katolicy, którzy się na to nie zgadzali i chcieli pozostać przy tym, jak działał Kościół w pierwszym tysiącleciu, odchodzili czy dryfowali w drugą stronę niż Rzym.

Starokatolicy uważają, że pełnia Kościoła katolickiego jest w Kościele lokalnym. Najstarszy niezależny Kościół starokatolicki, Kościół Utrechcki, ma już ponad 300 lat. Utrecht stał się „Kościołem Matką” dla wszystkich starokatolików. Nasz Kościół przynależy do wspólnoty Kościołów o nazwie Ekumeniczna Wspólnota Katolicka, której początki są związane z Soborem Watykańskim II. Początkowo był to zbiór niezależnych parafii pod przewodnictwem jednego biskupa, które następnie zjednoczyły się, przyjęły wspólną nazwę, Konstytucje i wspólny Synod.

Jeśli zaś chodzi o mnie, to wychowałem się w Kościele rzymskokatolickim, ale wydaje mi się, że w dość otwartej jego części. Krótko po liceum wyjechałem do Anglii, tam, przez Kościół anglikański, dotarłem do Kościoła Starokatolickiego, z którym się już związałem.

Co legło u podstaw powstania starokatolicyzmu? I czy to starokatolicyzm wyodrębnił się wobec katolicyzmu, czy może raczej na odwrót?

Starokatolicyzm jest częścią katolicyzmu, w którego ramach, podobnie jak w przypadku protestantyzmu czy prawosławia, istnieją różne denominacje, więc mamy w Kościele katolickim do czynienia z różnymi „wyznaniami”, w tym z kościołami, nazwijmy to, papieskimi, które są w unii z papieżem tj. Biskupem Rzymu, oraz z Kościołami katolickimi, które nie są w tej unii. U podstaw starokatolicyzmu padło pytanie o Kościół: czym jest? Czy to globalna korporacja zarządzana centralnie, czy też jest to zbiór różnorodnych wspólnot, które zarządzają się lokalnie zachowując wspólną wiarę.

Co legło u podstaw powstania kościoła utrechckiego i całego tego podziału?

U podstaw powstania Kościoła utrechckiego jest spór o wybór biskupa. Po śmierci ordynariusza kapituła katedralna, jak zwykle do tej pory, zgromadziła się, aby wybrać jego następcę, jednak wybrany przez nią duchowny po raz pierwszy nie został „rozpoznany” przez Rzym. Najprościej więc spór dotyczył wyboru biskupa. Dotychczas kapituła katedralna, czyli reprezentacja wiernych wybierała swojego biskupa, co zostało podważone przez papiestwo.

Można więc powiedzieć, że spór ten dotyczył rozumienia Kościoła i wspólnoty: czy ma ona prawo wybierać swojego biskupa, jak miało to miejsce w starożytnym Kościele. Przez większość pierwszego tysiąclecia, lokalne wspólnoty wybierały swoich biskupów, ponieważ relacja między Kościołem lokalnym a biskupem była rozumiana jako relacja oblubieńcza. Kościół był oblubienicą, a biskup, reprezentujący Chrystusa, był oblubieńcem.

I tak jak Kościół nie uznaje rozwodów, tak i zmiana diecezji przez biskupa była bardzo źle widziana, a wręcz zakazywana. Nawet jeśli już jakiś biskup odchodził z diecezji, to rzadko otrzymywał inną. Tutaj przykładem może być historia Świętego Wojciecha, który został wygnany z Pragi z powodu jego sprzeciwu wobec niewolnictwa. Ze względu na to, że był biskupem Pragi, to nie mógł zostać biskupem w żadnym innym miejscu. Symbolem tej relacji biskupa z Kościołem jest pierścień biskup, który oznacza to samo co obrączka małżeńska. Ten pierścień symbolizował przynależność do Kościoła, któremu służył w tej szczególnej, oblubieńczej relacji.

Tak jak nikt nie może być zmuszony do małżeństwa, tak samo Kościół lokalny nie mógł być zmuszony do przyjęcia biskupa narzuconego z zewnątrz, podobnie biskup nie może być zmuszony do objęcia urzędu. Jeśli więc Kościół widzi w relacji między wspólnotą a biskupem relację oblubieńczą, to ma prawo sam sobie wybrać biskupa  pierwszego wobec wspólnoty świadka zmartwychwstania, osobę sprawującą sakramenty i nadzór nad wspólnotą. U nas dokonuje się to przez decyzję Synodu, który składa się z duchownych i świeckich, którzy razem podejmują najważniejsze decyzje.

W zasadzie można powiedzieć, że gdy Kościół katolicki na Zachodzie nie był tak scentralizowany, to nie było potrzeby zaistnienia starokatolicyzmu jako odrębnej denominacji, Kościoły lokalne i ich biskupi różnili się między sobą i mieli sporą autonomię, można powiedzieć pół żartem, pół serio, że większość była starokatolikami. Z czasem, przede wszystkim wraz z decyzjami I Soboru Watykańskiego, biskup Rzymu, papież, stał się de facto biskupem wszystkich Kościołów lokalnych, sprowadzając innych biskupów do roli pośredników swojej władzy. Może zdjąć każdego biskupa z urzędu, nawet jeśli Kościół lokalny jest zadowolony z jego posługi. W starokatolicyzmie taka sytuacja jest nie do zaakceptowania. Kościół lokalny wybiera swojego biskupa i nikt nie ma prawa go mu zabrać. Tylko kościół lokalny może rozpoznać, że ta relacja dłużej nie ma sensu, w takiej bardzo przykrej sytuacji biskup może zostać zdjęty z urzędu.

A czy również obecnie w Reformowanym Kościele Katolickim biskup nie może zmienić swojej diecezji?

Źródło: zdjęcie nadesłane

Nie ma takiej praktyki. Byłoby to ewentualnie możliwe w tych diecezjach, gdzie biskup jest wybierany na jakąś kadencję, wtedy po jej zakończeniu pewnie byłaby taka możliwość. Warto zaznaczyć, że biskup jest biskupem zawsze, nawet jeśli nie pełni urzędu biskupa Kościoła lokalnego, czyli nie jest ordynariuszem. Ja zostałem wybrany na urząd biskupa ordynariusza w roku 2020 przez mój lokalny Kościół, byłem jednym z czterech kandydatów, i na tej podstawie 18 czerwca 2022 roku, biskupi Franciszek Krebs, Denise (Dionizja) Donato i Piotr Hickman, są to biskupi z Ekumenicznej Wspólnoty Katolickiej, udzielili mi tak zwanej sakry, czyli święceń biskupich.

Na podstawie wyboru Synodu jestem Biskupem Reformowanego Kościoła Katolickiego w Polsce. Do tego wspólnoty Ekumenicznej Wspólnoty Katolickiej z Belgii poprosiły mnie, abym został ich ordynariuszem. Z kolei pod koniec ubiegłego roku przyjęliśmy do naszego polskiego Kościoła grupę chrześcijan z Republiki Demokratycznej Kongo, która poprosiła nas o pomoc w powstaniu podobnego nam Kościoła w Kongo. Wszystkie te wspólnoty poza Polską mają się stać pewnego dnia autokefalicznymi, czyli samorządnymi, katolickimi Kościołami lokalnymi.

A jakie są najbardziej fundamentalne różnice między starokatolicyzmem a katolicyzm rzymskim, nie licząc relacji biskupa i Kościoła?

Ta różnica jest dla nas fundamentalna, z niej wynika wiele późniejszych różnic, zaczynając od jednej z najbardziej widocznych, czyli naszego stosunku do władzy papieża. To nie jest tak, że starokatolicy są na niego obrażeni, że go nie lubią, chodzi o to, że w sumieniu nie możemy uznać jego nadrzędnej władzy nad innymi biskupami. Nie możemy uznać władzy urzędu, który w istocie dąży do odebrania naszym biskupom ich starożytnych funkcji, znaczenia i ról. Właśnie to, jak rozumiane jest biskupstwo i Kościół oraz jak ma się to do urzędu papieskiego, jest kluczowe.

Ze względu na lokalny charakter Kościołów, istnieje różnorodność praktyk. Lokalne kościoły mają swoje synody, które mogą wprowadzać różnorodne rozwiązania, zarówno w zakresie prawa, jak i liturgii. Niemniej jednak, starokatolickie Kościoły lokalne, nie mogą zmieniać doktryny, która została określona przez Sobory Powszechne niepodzielonego Kościoła pierwszego tysiąclecia. Nie oznacza to, że nie ma rozwoju w rozumieniu doktryny. Zasady ustalone na soborach powszechnych są wiążące dla nas jako oficjalna doktryna Kościoła katolickiego, którą wyrażać może tylko cały Kościół, choć mogą istnieć pewne różnice interpretacyjne czy odmienne rozłożenie akcentów teologicznych, czy duchowych. Jak zapisał jeden z Ojców Kościoła, św. Wincenty z Lerynu, „Trzymamy się tego, co wszędzie, co zawsze, co przez wszystkich było wyznawane, to jest bowiem prawdziwie i rzeczywiście katolickie”.

Jednak w kwestiach prawa kościelnego czy praktyk liturgicznych, mogą istnieć znaczące różnice między poszczególnymi kościołami starokatolickimi. Na przykład, niektóre z tych kościołów mogą wyświęcać kobiety, co dla nas, reformowanych katoliczek i katolików jest naturalne i oczywiste, podczas gdy inne, jak na przykład Kościół Polskokatolicki, mogą sprzeciwiać się takiemu rozwiązaniu.

Są kościoły starokatolickie, które rozumieją sytuację rozwodu i pozwalają osobom po rozwodzie ponownie wstąpić w małżeństwo, jak na przykład nasz Kościół, a są takie, które tego nie będą robić. My akurat, jako katolicy reformowani, jesteśmy raczej w  podstawowym nurcie starokatolicyzmu. Mam na myśli to, że starokatolicy są, w ujęciu globalnym, raczej protagonistami zmian w obrębie Kościoła katolickiego. Kościoły starokatolickie są bowiem generalnie progresywne, można by powiedzieć „liberalne”, choć nie lubię tego określenia, bo jest nacechowane polityczne.

Staramy się nie tworzyć takiego kazuistycznego, naostrzonego prawa, zwracamy się ku Ewangelii, która, daje nam pewne wartości, które mamy wprowadzać w różnych okolicznościach naszego życia.

Ta postępowość może zdawać się dość kontrintuicyjna. Nazwa „starokatolicyzm” sugeruje pewien konserwatyzm czy tradycjonalizm.

Rzeczywiście, to jest pewne wyzwanie. Starokatolicy w Niemczech zastanawiali się nawet nad zmianą własnej nazwy właśnie w tego powodu, choć propozycja ta została odrzucona. Często spotykam się z przekonaniem, że stare poglądy, muszą być konserwatywne i „zamknięte”. Starokatolicyzm jest jednak katolicyzmem lokalnym, otwartym na dialog teologiczny, czasem nawet na konflikt teologiczny. To jest katolicyzm, który próbuje żyć zasadą – „w rzeczach podstawowych jedność, w drugorzędnych różnorodność, a we wszystkim miłość”. To jest zasada, którą staramy się kierować, jest to starożytna zasada kościelna, której chyba nie można nazwać zasadą konserwatywną, w rozumieniu bezwzględnego zachowania tego, co stare. Kościół nie może być swego rodzaju grupą rekonstrukcyjną, Kościół musi wciąż na nowo poddawać się odnowie, reformie, wprowadzać w życie tu i teraz to, co jest esencją. W naszym przekonaniu esencję tą odnajdujemy w Piśmie Świętym, Tradycji i w swego rodzaju „kulturze katolickiej”, która przez pewne zwyczaje niesie pamięć o esencji. Dlatego starokatolicy zachowują tradycje liturgiczne.

Kościół pierwszego tysiąclecia, przed podziałem na Wschód i Zachód, był niezwykle zróżnicowany wewnętrznie, zarówno pod kątem języków, kultur, jak i rytów liturgicznych, duchowości oraz sposobów funkcjonowania. Do dziś zachowało się to np. w prawosławiu, w różnych patriarchatach prawosławnych są bardzo różne zwyczaje postne, w patriarchacie aleksandryjskim święci się kobiety czego nie ma w innych. Taka różnorodność jest charakterystyczna także dla Kościołów starokatolickich. Starokatolicy starają się szukać dróg jedności w różnorodności pomiędzy różnymi wspólnotami lokalnymi, dawać świadectwo tego, że możliwa jest jedność w różnorodności.

Jednak z mojego punktu widzenia istnieją pewne granice widzialnej jedności Kościoła. Na przykład trudno byłoby mi wejść w komunię z Kościołem, który odrzuca święcenia kobiet (nie chodzi mi jedynie o brak takiej praktyki, ale o uznanie, że święcenia kobiet z natury są nieważne). To oznacza, że nie uznają oni eucharystii sprawowanej przez część naszych duchownych. Podważają, że wierni w Parafiach z prezbiterkami przyjmują w niedziele Ciało i Krew Chrystusa, eucharystia jest fundamentem jedności Kościołów i w ramach jednej wspólnoty nie możemy poddawać w wątpliwość sakramentów innych Kościołów, z którymi jesteśmy we wspólnocie.

Wierzę i jestem przekonany, że wyświęcona kobieta sprawuje Eucharystię taką samą jak mężczyzna. Nie istnieją przekonujące mnie doktrynalne przeciwskazania do święcenia kobiet. To, że przez wieki święcono tylko mężczyzn wynikało z kultury, nie z doktryny, choć często posługiwano się cytatami z Biblii, aby utwierdzać patriarchalne i mizoginiczne przekonania.

Patrząc bardzo daleko w przyszłość, to czy gdyby w działaniu kościoła rzymskokatolickiego zaszły daleko posunięte zmiany, właśnie chociażby w kwestii święcenia kobiet czy funkcjonowania urzędu biskupa, to czy otwarłoby to drogę ku zjednoczeniu wszystkich katolików w ramach jednej instytucji?

Źródło: zdjęcie nadesłane

Pytanie, czy chrześcijanie powinni tworzyć jedną instytucję? Wciąż odkrywam, że pewna fundamentalna jedność chrześcijan już ma miejsce, jesteśmy przecież zanurzeni w jednym chrzcie i w jednym Chrystusie. Dziś to, co nas dzieli to rozumienie Kościoła i jego instytucji. W Kościele rzymskokatolickim trwa obecnie duża dyskusja na tematy instytucjonalne w ramach procesu synodalnego zainicjowanego przez papieża Franciszka. Jaki będzie jego rezultat? Czas pokaże. Osobiście nie spodziewam się na razie święceń kobiet. Zachodzi jednak pewien postęp ku synodalności, czyli realnego wpływu wszystkich członków i członkiń Kościoła. Nie dalej jak kilka godzin temu czytałem wpis biskupa starokatolickiego Utrechtu, który opisywał swoje spotkanie z biskupem rzymskokatolickim z Niemiec, następcą św. Bonifacego.

Ów niemiecki biskup przybył do Kościoła starokatolickiego w Holandii, aby przyjrzeć się jego działalności, synodalności, funkcjonowaniu urzędu biskupa, i temu, jak Kościół rzymskokatolicki może z tego czerpać. Istnieje więc pewna wymiana myśli. Generalnie postrzegamy brak jedności z Rzymem jako coś tymczasowego. Szanujemy biskupa Rzymu, ale uważamy, że należy się zastanowić, czy pewne zmiany m.in. w ramach pierwszego soboru watykańskiego nie zaszły za daleko i nie są raczej dziełem człowieka, a nie Boga.

Bardzo lubię porównanie naszego Biskupa Przewodniczącego Pawła Bursona, który porównał relacje pomiędzy naszymi Kościołami a Kościołem rzymskokatolickim do obrazu wielkiego statku płynącego po oceanie i obok płynące mniejsze statki, stateczki czy nawet łodzie ratunkowe. Z okrętu czasem ktoś wypada za burtę, z różnych powodów. Te płynące obok łodzie i statki, Kościoły starokatolickie, istnieją po to, aby ich ratować (jeśli chcą), a małe stateczki są często szybsze, bardziej manewrowe, choć gorzej im na wielkich falach. Myślę, że potrzebujemy siebie nawzajem. I wielki okręt i stateczki płyną do tego samego portu, którym jest Życie Wieczne, mamy ten sam cel podstawowy – opowiadać o Jezusie i pomagać nawiązywać z nim więzi. Mam nadzieję, że „wielki okręt” nie pójdzie na dno, choć niektórzy tak określają obecny kryzys w Kościele rzymskokatolickim, w każdym jednak przypadku te stateczki i łodzie ratunkowe obok są potrzebne.

Odchodząc od tego obrazu, moje pytanie brzmi czy rzeczywiście duża instytucja może szybciej dostosować się do wymagań i potrzeb świata, w którym żyjemy, czy może lepszym rozwiązaniem jest to, co praktykowali starożytni chrześcijanie – wiele małych łódek, płynących do jednego portu, komunikujących się ze sobą, ale mających swoich własnych kapitanów i załogi?

Wspomniałeś o Świętym Bonifacym. Chciałbym zapytać o innego świętego, Świętego Wilibroda, patrona starokatolicyzmu. Niedawno w języku polskim ukazała się książka na jego temat Żywot Świętego Wilibroda. Kim był ten święty i czym sobie zasłużył na ten status?

Święty Willibrord uznawany jest za patrona starokatolików, ponieważ był pierwszym arcybiskupem Utrechtu, i w zasadzie wszyscy biskupi starokatoliccy mają związek z sukcesją nakładania rąk i modlitwy, wywodzącą się od Chrystusa przez tego świętego. Święty Wilibrod był brytyjskim mnichem, który razem ze swoimi braćmi po odebraniu gruntownego wykształceniu zaczął ewangelizować plemiona fryzyjskie. W pewnym momencie w toku swojej misji ledwo umknął śmierci męczeńskiej.

Jest on dla nas ważny jako biskup Utrechtu oraz dlatego, że kładł bardzo duży nacisk na budowę więzi we wspólnocie.

Kiedy odsłuchiwałem rozmowę z Jej Perfekcyjnością, gdzie opowiadałeś o czasie studiów w seminarium, to moją uwagę zwróciła panująca w nim ekumeniczność. Wspominałeś, że byli tam też m.in. zielonoświątkowcy. Zastanawia mnie, jak to funkcjonuje, że na jednej uczelni kształci się duchownych różnych denominacji? Czy nie powoduje to jakiegoś rodzaju konfliktów? Czy wykładowca nie musi podjąć decyzji, czy dane zagadnienie będzie przestawiał w świetle takiej, a nie innej doktryny? Jak to w praktyce wygląda?

Okazuje się, że nie musi – istnieje pewna wspólna płaszczyzna, która jest obiektywna i dotyczy wszystkich chrześcijan. To bardzo dobrze działało i myślę, że wyzwalało w nas chęć dialogu i poznawanie siebie nawzajem. To był bardzo dobry czas. Myślę, że to co było i mam nadzieje, że wciąż jest najcenniejsze na mojej Alma Mater, to umiejętność kształcenia teologów, którzy umieją myśleć teologicznie, a nie tylko znają doktrynę. Zresztą uczelnia nie bała się trudnych tematów i wciąż nie boi, kilka tygodni temu odbyła się na niej konferencja naukowa na temat płci Boga.

A jaka jest ta płeć?

Nie uczestniczyłem w konferencji, więc nie mogę opowiedzieć, jakie były konkluzję, ale tak na poważnie to płeć nie jest kategorią, w której funkcjonuje Bóg. Nie jest więc ani mężczyzną, ani kobietą. Choć Syn Boży wcielił się jako mężczyzna, to wciąż Pismo Święte nam „nie ułatwia”, jest w tym kontekście bardzo ciekawy zapis w Apokalipsie Świętego Jana, któremu miał się objawić Jezus, z pasem na piersiach. Autor biblijny jednak, nie użył greckiego słowa określającego męski tors a słowo, które oznaczało damski biust. Skoro więc w Apokalipsie Jezus Chrystus ma kobiece piersi, to znów robi się to bardziej skomplikowane. Poza naszymi wyobrażeniami, kulturą religijną, językiem teologicznym i modlitewnym musimy pamiętać, że Bóg jest tajemnicą, która się objawia, ale wciąż tajemnicą dlatego, jeśli się nam wydaje, że już coś wiemy o Bogu na 100%, to nie będzie to chrześcijański, trynitarny Bóg, który jest zawsze tajemnicą stawiającą raczej przecinki niż kropki.

Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwadzieścia − dziesięć =