Przyjaźń w wielkim mieście. Recenzja filmu Pies i Robot
4 min readPies i Robot to przyjemna dla oka animacja, która zadowoli zarówno młodszych, jak i starszych widzów. Pod niepozorną wizualną warstwą kryje się dogłębne studium przyjaźni. Pablo Berger nie boi się pokazać kruchości relacji, często pojawiającej się nieoczekiwanie w naszym życiu i tak samo niespodziewanie kończącej się.
Reżyser powraca na ekrany kin z nową produkcją. Zasłynął z dramatu niemego Śnieżka, a tym razem sięga po pełnometrażową animację. Jest to jego debiut na tym polu, wcześniej działał w obrębie filmów aktorskich. Pomysłu na ekranizację dostarczył mu stworzony przez Sarę Varon komiks Robot Dreams. Historia w pierwszych minutach może zwieść widza na manowce, ponieważ nie zdradza emocjonalnych pokładów tkwiących w dalszym rozwoju animacji.
Przerwana idylla
Przenosimy się do alternatywnej wersji Nowego Yorku zamieszkałego przez zwierzęta. Jednocześnie cofamy się o cztery dekady wprost do klimatycznych lat 80. Przygodę zaczynamy z Psem. Obserwujemy jego samotną egzystencję, wypełnioną graniem w ponga, jedzeniem podgrzewanych w mikrofali posiłków i oglądaniem telewizji. Nic specjalnego nie dzieje się w jego życiu. Ten przykry stan rzeczy odmienia się, gdy snując się po kanałach bez większego celu, natrafia na reklamę oferującą kupno robota. Nasz bohater nawet się nie zastanawia: przesyłka już następnego dnia ląduje w jego mieszkaniu. Spędzają parę cudownych dni na wspólnej zabawie. Zwiedzają Nowy York, jedzą hot dogi, jeżdżą na wrotkach w Central Parku, a to wszystko w rytm utworu September zespołu Earth, Wind & Fire. Robot jest pełen zachwytu, z rozbrajającą wprost ciekawością obserwuje pozostałych mieszkańców i często naśladuje ich gesty oraz zachowania. W ten sposób rodzi się przyjaźń, która jest jednym z głównych tematów, a zarazem, jak się później okaże, przyczyną problemów, poruszonych w produkcji.
Idyllę przerywa niepozorne wyjście na plażę, mające być zwyczajnym, relaksującym dniem spędzonym na opalaniu się, wylegiwaniu i pływaniu. Ostatnia z czynności jest brzemienna w skutkach. Jak nam wiadomo, sprzęty elektroniczne mają ograniczoną wytrzymałość na kontakt z wodą. Robot, nie mogąc wstać z ręcznika, nawet przy pomocy z trudem usiłującego go podnieść Psa, zostaje na piasku. Jego przyjaciel co prawda ma zamiar wrócić po niego następnego dnia, jednak sezon letni dobiegł końca, o czym świadczy tabliczka głosząca jasno, że wstęp na plażę będzie możliwy dopiero od czerwca kolejnego roku. To punkt zwrotny w animacji, ale też w życiu obydwóch bohaterów. Wiele rzeczy bowiem ulegnie zmianie.
Studium przyjaźni
Na widzów, ale również potencjalnych czytelników, czeka przyjemna dla oka, estetyczna kreska. Kadry są dopracowane, nie panuje w nich zasada umowności. Widzimy wiele zamkniętych przestrzeni, chociażby wnętrze mieszkania Psa, ale dostajemy też sporo szerszych kadrów i większych planów. Reżyser wykorzystuje w pełni potencjał, jaki daje mu animacja i nie boi się też nim zabawić, co działa na zdecydowaną korzyść. To bogactwo kadrów, kolorów oraz ruchu, nadrabia niedosyt, jaki byłby możliwy do odczuwania poprzez brak dialogów w filmie. W produkcji nie pada ani jedno słowo, w zamian oferując gesty, westchnienia, mimikę postaci oraz melodię wygwizdywaną przez Robota. Ta forma szczególnie dobrze wybrzmiewa w animacji, będącej studium przyjaźni. Wszystko, co mogłoby zostać wypowiedziane, zostaje pokazane, a uczucie opiera się w tym przypadku na czynach, a nie słowach.
Kolejnym czynnikiem budującym całościowy odbiór filmu jest dobór miejsca. Nowy York zapisał się świadomości kulturowej jako miejsce samotne, w którym człowiek dobitnie czuje swoje wyizolowanie. Wystarczy spojrzeć na życiorysy i twórczość takich artystów, jak Edward Hopper, Andy Warhol, czy – w kontekście ściśle filmowym – Woody Allen. Doskwierać może też w nim większe poczucie anonimowości. Można ją zauważyć w filmie patrząc na imiona postaci. Pies jest Psem, robot jest Robotem, a kaczka po prostu Kaczką. Brak tej komplikacji jednocześnie sprawia, podobnie jak wykluczenie z całości słów, że na pierwszy plan wysuwa się sama relacja.
O czym właściwie jest Pies i Robot?
Właśnie o jej wyeksponowanie chodzi. Skupiamy się na dynamice znajomości, zmieniającej się na przestrzeni roku. Rytm przyrody zdaje się korespondować z emocjami postaci. Dostrzegamy każdy niuans. Nieprzespane noce spowodowane rozłąką, próbę odnalezienia się w rzeczywistości, pozbawionej bliskiej nam osoby i pogodzenia się z tym, co przynosi nam los. Niemożliwym jest bowiem powrócenie dostatusu quo. Zbyt wiele się zmienia każdego dnia, a i my na przestrzeni czasu dojrzewamy oraz stajemy się bardziej świadomi. Pewna zdaje się być tylko zmiana, często przynoszona nam przez drobne, przypadkowe zdarzenia. I nie ma sensu popadać w pesymistyczne, zahaczające o nihilizm tony. Wręcz przeciwnie: należy cieszyć się podarowanymi uśmiechami, wspólnymi wieczorami i czasem spędzonym razem, bo więcej może się on nie powtórzyć. Przemawia za tym sam finał, który ciężko zaliczyć do klasycznego happy endu, a przynajmniej tego wybrzmiewającego w haśle „żyli razem długo i szczęśliwie”.
Autorka gościnna: Katarzyna Georgiev