Zabawa z narracją: Hardkor Disko
3 min readKrzysztof Skonieczny w swoim debiucie filmowym zabiera widza w podróż do wyjątkowego świata obrazu. Wykorzystuje przy tym techniki, które część publiczności już zna z realizacji teledysków dla Moniki Brodki, Katarzyny Nosowskiej, Myslovitz, Jamala, czy donGURALesko. W „Hardkor Disko” pada wiele pytań. Należałoby zrewanżować się tym samym. Czy umiejętności przydatne przy tworzeniu teledysków sprawdziły się na gruncie filmowym?
Marcin (Marcin Kowalczyk), główny bohater filmu, pragnie zemsty. W tym celu wyrusza w podróż do Warszawy. Tam poznaje młodą przedstawicielkę bohemy artystycznej, Olę (Jaśmina Polak). Trudno zrozumieć, jaka więź łączy te dwie osoby. Pierwsze sceny mogą sugerować bliskie pokrewieństwo, ale wątpliwości rozwiewa nienaturalnie długa scena seksu. Choć pozbycie się niejasności to chyba zbyt śmiałe określenie w przypadku „Hardkor Disko”. Bohaterowie filmu rozpoczynają wędrówkę po warszawskich klubach i mieszkaniach rozpustnej młodzieży, która majątek woli trwonić na drogie kluby, alkohole i narkotyki, zamiast na rozwój i samorealizację.
Tym sposobem Marcin trafia do domu bogatej familii i poznaje swoje przyszłe ofiary, rodziców Oli. W scenie śniadania reżyser włożył w usta Ojca (Janusz Chabior) słowa istotne przy odbiorze filmu. Bohater zarzuca młodszemu pokoleniu uwielbienie dynamicznych obrazów, niechęć do statyczności. Tym samym Skonieczny chce powiedzieć, że może już czas wkroczyć w epokę narracyjnego autyzmu, w której kino stanie się ucieczką od nowoczesnych form komunikacji i szalonego tempa życia. Próbuje zaproponować w to miejsce melancholię, bezruch, izolację. Woli dramaturgiczne pauzy, milczenie i puste przestrzenie.
Brak tutaj jednak konsekwencji. Obok narracji autystycznej, przejawiającej się choćby w ciągnącym ujęciu jadącego samochodu, równolegle występuje jej przeciwieństwo, czyli narracja schizofreniczna. Co się na nią składa? Mnogość pytań, na które brak odpowiedzi, subiektywizacja, krótkie, intensywne ujęcia z libacji, brak związków przyczynowo-skutkowych. Jednak widz przy tym wszystkim czuje wyższość narracji autystycznej, nad schizofreniczną. Ta pierwsza jest jakoś podprogowo gloryfikowana, a reżyser na koniec kłania się odbiorcy, który cierpliwie znosił dłużące się ujęcia, a może nawet nimi zachwycał.
Skonieczny dał upust wirtuozerii obrazu i narracji, wykluczając oczywistą fabułę z podanym na tacy rozwiązaniem. Brzmi dobrze, a przede wszystkim ambitnie. Należy się jednak zastanowić, czy reżyser przypadkiem nie zatracił się w swojej oryginalności. Powstało dzieło enigmatyczne, miejscami wręcz niezrozumiałe. Muzyka nie przystaje do treści, treść nie przystaje do narracji. Brak jakiegokolwiek rozwiązania. Kiedy widz wygodniej mości się w fotelu, żeby wreszcie poznać odpowiedzi na frapujące go pytania, pojawiają się napisy końcowe. Tłumaczyć to rozdźwiękiem pomiędzy odmiennymi, sprzecznymi narracjami? Albo po prostu zrzucić na barki maniery związanej z przyzwyczajeniami do stylistyki teledysku.
Właściwie „Hardkor Disko” można porównać do wielu klipów, które ktoś koniecznie musiał połączyć w całość, ale nie do końca mu to wyszło. Film trudny, dziwny, niemniej wnoszący powiew świeżości do rodzimego kina. Docenić trzeba choćby wysoką jakość obrazu i nietuzinkowe ujęcia w perspektywie niskobudżetowej produkcji. Warto wybrać się do kina i obejrzeć, choćby po to, by mi wytłumaczyć: jaki właściwie miała związek dziewczynka z nagrań z resztą filmu?