„Harry Potter i Przeklęte Dziecko” – recenzja
3 min readPo kilku latach od zakończenia serii książek i filmów, magiczny świat Harrego Pottera powrócił. Wszystko za sprawą scenariusza do sztuki teatralnej, wydanego pod nadzorem samej J.K. Rowling. „Harry Potter i Przeklęte Dziecko”, jak by się mogło wydawać, to pozycja obowiązkowa dla każdego fana sagi o chłopcu, który przeżył… ale czy na pewno?
Przedstawiona historia, zaczyna się w chwili zakończenia „Insygniów Śmierci”. 19 lat po Bitwie o Hogwart, Harry i Ginny spotykają się z Hermioną i Ronem na peronie 9 3/4, by pożegnać swoje dzieci odjeżdżające do Szkoły Magii i Czarodziejstwa: Jamesa Syriusza, Albusa Severusa i Rose. Jak się okazuje, to Albus jest sprawcą całego zamieszania w „Przeklętym Dziecku”. Historia kręci się przede wszystkim wokół Albusa i Scorpio (syna Draco Malfoya), których niewątpliwie sporo łączy. Chłopcy trafiają do jednego domu, obaj nie przepadają za swoimi ojcami i gardzą quidditchem. Młodego Pottera męczą porównania do ojca i oczekiwania, którym nie potrafi sprostać, a Malfoy zmaga się z nieustającymi pogłoskami o tym, że jest synem Voldemorta. Przyjaciele wspólnie izolują się od pozostałych uczniów i wpadają na pomysł, który przysparza im nie lada problemów.
Zacznijmy od tego, że scenariusz napisany przez Jacka Thorne’a, raczej nie powinien być określany, jako ósma część sagi. „Przeklęte dziecko” od początku było przeznaczone na deski teatru, a wydanie scenariusza w papierowej wersji było jedynie prezentem dla fanów, który trudno zestawić z dopracowanymi niemalże do perfekcji, poprzednimi tomami serii. Sięgnięcie po ten dodatek, zapewne dla wielu osób, nie jest więc łatwym wyborem. Z jednej strony, każdy miłośnik sagi chce jak najdłużej śledzić przygody swojego ulubionego bohatera, z drugiej zaś istnieje obawa, że wstąpienie po raz kolejny do magicznego świata może okazać się rozczarowaniem.
Duże znaczenie w fabule ma znany z poprzednich części zmieniacz czasu. Autor scenariusza poszedł tu jednak na skróty. Wiele precyzyjnie określonych w „Więźniu Azkabanu” zasad podróżowania w czasie zostało pominiętych, więc dla fana znającego sagę od podszewki, jest to spory problem. Rozczarowaniem mogło być również to, że życie Harrego Pottera, pełne wspaniałych przygód, magii, niebezpieczeństw, zamieniło się… w nudny świat obciążonego pracą i problemami, przeciętnego czarodzieja. Niezadowolenie u wielu osób rodzi też sytuacja jego syna Albusa w Hogwarcie, który nosząc imię po najbardziej zasłużonym dyrektorze szkoły, jest w niej zwyczajnie nielubiany.
Wielkim pozytywem, jest na pewno powrót bohaterów. Poznajemy dalsze przygody nie tylko Harrego, Ginny i ich dzieci, ale także Rona, Hermiony, Nevilla, Draco Malfoya i innych. Dzięki zmieniaczowi czasu, który odgrywa bardzo ważną rolę w fabule, możemy ponownie spotkać się między innymi z Severusem Snapem, co u wielu fanów serii, może wywołać spore wzruszenie. Na plus zasługuje również dokładnie ukazana relacja ojca z synem, rozbudowany motyw przyjaźni między protagonistami oraz nieprzewidywalność utworu. Podczas cofania się w przeszłość, Albus i Scorpio za każdym razem trafiają do nowego, zaskakującego świata, pełnego alternatywnych zakończeń. Uświadamia nam to, że jedna drobna zmiana, może pociągnąć za sobą lawinę kolejnych i skłania do refleksji, że nic nie dzieję się bez przyczyny.
Trochę szkoda, że historia toczy się tak szybko, że cały świat magii ucieka nam przez palce, Albus nie jest tak lubiany i popularny jak jego ojciec, a Rose i James nie są jego najlepszymi przyjaciółmi. Mimo wszystko, jest wiele momentów, dla których warto sięgnąć po tę książkę. Scenariusz czyta się bardziej jak fan-fiction, więc nie trzeba do końca na poważnie brać tej historii. Najważniejsze jest to, że wracając do świata naszych ulubionych bohaterów i czarów, znów możemy przez chwilę stać się częścią tej opowieści. A dla każdego potteromaniaka, jest to ogromne przeżycie.