25/11/2025

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Radny z piłką w sercu, czyli rozmowa z Pawłem Sobolewskim

18 min czytania

Na zdjęciu od lewej: Marek Suchwałko, Paweł Sobolewski, Fot. Marek Suchwałko

Paweł Sobolewski to były piłkarz klubów takich jak Korona Kielce, Jagiellonia Białystok czy Mazur Ełk. Obecnie pełni funkcję radnego w rodzinnym Ełku. W tej rozmowie wspomina swoją karierę piłkarską i opisuje, jak zaczęła się jego przygoda z tym sportem. Porusza też tematy lokalnej polityki, które obecnie są mu bardzo bliskie z racji pełnionej funkcji. 

Jak zaczęła się Pańska przygoda z piłką nożną?

Pochodzę z małej miejscowości pod Ełkiem. My jako młodzi chłopcy cały czas spędzaliśmy na podwórku. Niezależnie od wszystkiego piłka nożna była sportem numer jeden. Nie widziałem świata poza piłką. Oczywiście robiłem też inne rzeczy, jak było zimno i był lód na rzece, czy jeziorze to graliśmy w hokeja. Natomiast od dziecka, nie wiem ile miałem lat cztery, pięć, może sześć – już byłem zakochany w piłce nożnej.

Pierwszym klubem w jakim Pan występował był Mazur Ełk. Jak Pan tam trafił?

Do dziesiątego roku życia mieszkałem na wsi. Tam nie było możliwości trenować u kogoś, w klubie. Moich rodziców nie było stać na to, żeby mnie zawozić do Ełku, płacić za treningi. Właśnie, gdy miałem 10 lat przeprowadziliśmy się z rodzicami do Ełku, zmieniłem szkołę. Ważną rolę odgrywał też WF, który w tamtych czasach wyglądał zdecydowanie inaczej niż teraz, nie było zwolnień lekarskich. Miałem to szczęście, że trafiłem na świetnego trenera, zresztą do dzisiaj mamy kontakt. On zobaczył we mnie sportowy, piłkarski potencjał.  Wyróżniałem się, czy to na zajęciach, czy na różnych turniejach międzyszkolnych. W wieku 14 lat trafiłem do klubu Mazur Ełk. To właśnie wtedy rozpocząłem pierwsze poważniejsze treningi, wcześniej byłem takim samoukiem.

Wejście do zespołu seniorów nastąpiło z kolei bardzo szybko, bo w wieku 15 lat…

Faktycznie, powiem szczerze, że do teraz nie miałem takiej świadomości, ale rzeczywiście, w wieku 14 lat rozpocząłem treningi w Mazurze. Już półtora roku później zadebiutowałem w dorosłej drużynie. Więc, coś tam musiało ze mnie być (śmiech).  Pamiętam, gdy w juniorach prowadził nas świętej pamięci trener Stefan Marcinkiewicz, to ja mogłem grać na każdej pozycji. W każdym miejscu na boisku sobie radziłem, co pokazuje, że rozumiałem, to co się dzieje na placu gry.  W tamtym czasie miałem może 1,60 wzrostu, byłem bardzo chudy. Może nie do pomyślenia, ale występowałem na pozycji stopera, czyli ostatniego obrońcy. Byłem najniższy w zespole, ale posiadałem tę umiejętność przewidywania. Wiedziałem, gdzie w danym momencie przeciwnik zagra piłkę i potrafiłem się tam ustawić przed napastnikiem drużyny przeciwnej. Myślę, że właśnie ten fakt został dostrzeżony przez trenera seniorów, który chodził oglądać nasze mecze i zdecydował, że dajemy szansę na debiut dla niespełna 16 latka.

Pierwszym poważniejszym sukcesem w Mazurze było zdobycie Regionalnego Pucharu Polski, jakie były tego okoliczności i jakie towarzyszyły temu emocje?

Tak, właśnie przypomniałem sobie o tym sukcesie. To było już bardzo dawno, ponad 20 lat temu. Graliśmy z zespołem STP Suwałki. To była prężna drużyna, pojawiła się dosyć niespodziewanie. Mieli prywatnego sponsora i bardzo dobrze sobie radzili, grali wtedy w IV lidze. Doszliśmy do finału, w którym zmierzyliśmy się właśnie z nimi. Na pewno nie byliśmy faworytami w tym starciu. Natomiast zagraliśmy bardzo dobry mecz i udało nam się wygrać. Mieliśmy świetną drużynę z super atmosferą.

Pierwsze kluby w Pańskiej karierze to zespoły z pobliskich rejonów, Mazur Ełk, czy Warmia Grajewo to były takie mniej znane zespoły. Dopiero później trafił Pan do Jagiellonii. Co było największą różnicą dla Pana po transferze do takiego zespołu?

Zazwyczaj, jak zawodnik idzie po kolejnych szczeblach swojej kariery to na początku jest ta regionalna piłka, czyli województwo, z którego się wywodzi. Oczywiście, teraz jest zupełnie inaczej, nastolatek kopnie 2-3 razy piłkę i wyjeżdża za granicę. Oczywiście mówię to w dużym uproszczeniu.

Kiedy byłem w Warmii Grajewo to ten zespół zaczął się prężnie rozwijać. Był dość bogaty sponsor, jak na ten klub. Przychodzili zawodnicy wyróżniający się w innych klubach. Ja miałem w sobie taką jedną cechę, od początku swojej kariery, jak tylko zacząłem grać w piłkę. W każdej drużynie chciałem być najlepszy, nie ominąłem nigdy żadnego treningu. Zawsze dostawałem od trenera dyplomy za stuprocentową frekwencję.

Ten mój upór i determinacja doprowadziły do tego, że zainteresowała się mną Jagiellonia Białystok. Wtedy trenerem był tam świętej pamięci Wojciech Łazarek, były selekcjoner reprezentacji Polski. Co ciekawe był to przeskok o dwie ligi wyżej, z czwartej, do ówczesnej drugiej. Zagrałem tam chyba 13 meczów. Potem znów wróciłem do Grajewa, bo Jagiellonia borykała się z problemami finansowymi. Natomiast ten czas był dla mnie świetny. Kilka asyst, dwie lub trzy bramki. Kibice na trybunach skandowali: „Sobolek, Sobolek Jagi idolek”.

Tak jak mówiłem, później wróciłem do Warmii Grajewo, po tym jak poczułem trochę tej wielkiej piłki, ale nie marudziłem z tego powodu. Zrobiliśmy awans do bardzo mocnej wówczas III ligi. Co ciekawe, Jagiellonia spadła wtedy na ten sam poziom rozgrywkowy. Ja rozegrałem jeszcze cały sezon w Warmii w trzeciej lidze w międzyczasie mierząc się właśnie z zespołem z Białegostoku. Po tym sezonie Jagiellonia awansowała  ligę wyżej, po reformie rozgrywek, to była I liga. Wtedy też po raz kolejny się po mnie zgłosili.

W czasie pobytu w Jagiellonii trafił Pan na trenera Adama Nawałkę. Obecnie wszyscy pamiętamy go jako świetnego selekcjonera reprezentacji Polski, a jaki wtedy był to trener?

Gdy grałem w Jagiellonii przez trzy i pół roku, to na początku trenerem był Witold Mroziewski i po nim przyszedł właśnie Adam Nawałka. Wtedy był oczywiście mniej znanym trenerem. Wiedzieliśmy, że grał w Wiśle Kraków, to na pewno były początki w jego trenerskiej karierze. Był bardzo profesjonalny, wymagający zarówno od siebie, jak i od zawodników. Bardzo wiele mnie nauczył na boisku, przede wszystkim taktycznie bardzo poszedłem do przodu. Również bardzo miło  wspominam trenera prywatnie. Świetny, miły, ciepły człowiek. Miałem z nim później kontakt w Ekstraklasie, gdy trenował inne kluby, spotkaliśmy się nawet kiedyś na wakacjach w jednym hotelu.

Przypomniała mi się jedna anegdota związana z tym, że wymagał bardzo dużo od siebie i innych. Zawsze na meczach wyjazdowych, czy to na obozach kazał nam wychodzić przed śniadaniem i przez 10 minut spacerować po podwórku. Czasami patrzył przez okna i sprawdzał, kto wyszedł z pokoju i chodzi, a kogo nie ma. Sprawdzał też, kto chodzi, a kto stoi w miejscu. Potem na odprawie przychodził, czytał nazwiska i wskazywał konkretne kary dla tych, którzy nie wykonywali tego obowiązku.  Zawodnicy bardzo się temu dziwili, nie wiedzieli o co chodzi. Dla niego nie było wymówek, ważne było to, aby wyjść i pochodzić te 10 minut przed śniadaniem.

 W Jagiellonii występował Pan z numerem 19. Po Pańskim odejściu numer ten został zastrzeżony, jak to się stało?

Tak, do teraz niewielu zawodników grało z tym numerem. Pamiętam, że jednym z nich był Nigeryjczyk Ugo Ukah. Tu ciekawa sytuacja, w jednym z pierwszych swoich meczów złamał rękę. Potem się spotkaliśmy, śmialiśmy się, że ten numer był zastrzeżony i to właśnie dlatego on odniósł tę kontuzję.

Natomiast rzeczywiście była taka sytuacja, miałem naprawdę bardzo dobry okres, gdy odchodziłem z Jagiellonii. W jednej rundzie potrafiłem zaliczyć około osiem, może dziesięć asyst i strzelić jedną – dwie bramki. Byłem rozbiegany, wybiegany. Dla mnie nie było różnicy, czy gram lewą, czy prawą nogą. Pamiętam, że w tym czasie co pół roku Korona Kielce starała się o mnie, dzwonili do ludzi z Jagiellonii. Za trzecim razem się udało. Gdy odchodziłem, to było zimą w okresie świątecznym. Prezes zorganizował spotkanie. Zebraliśmy się w restauracji niedaleko klubu. Przekazał całemu zespołowi, że odchodzę i dał mi koszulkę z numerem 19. Oznajmił wszystkim, że ten numer będzie zastrzeżony i nikt z nim już nie zagra. Oczywiście byłem bardzo zaskoczony, był to dla mnie wielki zaszczyt. Prezes wręcz płakał, gdy odchodziłem. Myślę, że wywarłem jakiś wpływ na niektórych ludzi, na kibiców swoją dobrą grą i postawą na boisku.

Po dobrych występach w Jagiellonii nadszedł czas na transfer do Korony Kielce. Czy był to jedyny klub, który złożył ofertę transferową?

Tak, jak mówiłem wybrałem Koronę Kielce, bo bardzo mocno o mnie się starali. Trzykrotnie w kolejnych okienkach transferowych zgłaszali się do Jagiellonii i dopiero za trzecim razem się udało, bo Jagiellonia też miała swoje plany i chciała awansować do Ekstraklasy. W pierwszym sezonie się nie udało. Dopiero, gdy odchodziłem zostawiłem drużynę na drugim miejscu. Wtedy Jagiellonia awansowała do Ekstraklasy, a ja pół roku wcześniej poszedłem do Korony.

Faktycznie nie był to jedyny klub, który się o mnie starał. Pamiętam taki moment, że dwa – trzy przed podpisaniem kontraktu w Kielcach byłem na testach w GKS-ie Bełchatów. Trener Orest Lenczyk prowadził ten zespół, to był czas, gdy zdobyli wicemistrzostwo Polski, więc była to mocna drużyna z potencjałem. Miałem również telefon od Dariusza Wdowczyka, ówczesnego trenera Legii Warszawa. Wśród zawodników grających w pierwszej lidze byłem jednym z głównych celów transferowych klubów Ekstraklasy.

Mecz Korony Kielce z sezonu 2010/2011, Fot. Sławomir Stachura | Echo Dnia

Debiut w Ekstraklasie nastąpił w wieku 27 lat. Patrząc z dzisiejszej perspektywy wydaje się nie do pomyślenia…

Zgadza się, późno trafiłem do Ekstraklasy. Oczywiście chciałbym, aby nastąpiło to wcześniej, ale  nie żałuję tego. Przeszedłem wszystkie szczeble rozgrywkowe: liga okręgowa, IV liga, trzecia,  druga i na końcu Ekstraklasa. To wszystko szło powoli. Kiedyś tak nie wyłapywano tych talentów, nie wiem z czego to wynikało. Nie zapominajmy też o ogromnej korupcji w piłce nożnej. Wtedy kluby nie potrzebowały talentów, a czegoś zupełnie innego, ale nie będę już w to wnikał.

Jakie wrażenie robiła na Panu atmosfera na meczach Ekstraklasy, czy to na meczach domowych w Kielcach, czy na wyjeździe? Jak wyglądała cała otoczka w tej lidze?

Faktycznie, to była przepaść między I ligą, a Ekstraklasą. Zarówno jeśli chodzi o całą otoczkę, przygotowanie drużyny do meczu. Wówczas Korona miała praktycznie jeden z najnowszych stadionów w lidze. Teraz się to pozmieniało i to Korona ma jeden ze starszych obiektów w Ekstraklasie. Wtedy to było niesamowite, na każdym meczu był komplet publiczności, czyli piętnaście i pół tysiąca kibiców. Wychodząc na mecz uwielbiałem to uczucie, tę atmosferę i kibiców.

Tak jak wspomniał Pan wcześniej w każdym zespole chciał Pan być najlepszym zawodnikiem, tą wyróżniającą się postacią. Tak też było w Koronie, wiele bramek i asyst. Przydarzyła się również kontuzja…

Urazy w piłce nożnej to nieprzyjemna część tego sportu, ale niestety się zdarzają. W momencie, gdy byłem jeszcze w Jagiellonii to już pojawiały się plotki, że być może otrzymam powołanie do reprezentacji Polski. To zbiegło się w czasie z moim transferem do Kielc. Wejście do Korony miałem świetne, od razu wywalczyłem sobie miejsce w podstawowym składzie. Wygraliśmy pierwsze trzy mecze ligowe, bodajże po 1:0, natomiast miałem swój udział przy zdobytych bramkach. Przez kilka lat były również rozgrywki: „Puchar Ekstraklasy”, w jednym z moich pierwszych spotkań w Koronie grałem z Cracovią. Wygraliśmy 2:1, Marcin Robak zdobył dwa gole, oba po moich asystach.

W tym momencie po moim świetnym początku miałem otrzymać powołanie, ale w tym momencie na treningu doznałem kontuzji. Mieliśmy trening strzelecki, nie trafiłem w piłkę, było bardzo grząsko. Piłka podskoczyła na nierówności, noga poszła mi do góry i kolano nie wytrzymało. W rezultacie miałem osiem miesięcy przerwy. Wróciłem po pięciu miesiącach i doznałem kolejnego urazu, łącznie tak jak mówiłem potrwało to osiem miesięcy, także rozbrat z piłką był długi.

Mecz Korony Kielce z Legią Warszawa, 26.04.2010, Fot. Sławomir Stachura| Echo Dnia

Mówił Pan tu o Marcinie Robaku, czy to najlepszy przyjaciel z czasów piłkarskich?

Tak, na pewno z Marcinem się bardzo dobrze dogadywaliśmy od samego początku. Zresztą tak z reguły jest, jak dobrze dogadujesz się w szatni i poza nią, to potem daje to efekty na boisku. Tak też było – ja mu asystowałem, a on strzelał bramki. Byliśmy też często razem w pokoju na różnych wyjazdach. Natomiast nie trwało to długo, bo Korona spadła z ligi za korupcje, pewne sprawy sprzed lat, a Marcin odszedł do Widzewa Łódź.

Innym, takim przyjacielem, z którym do dzisiaj mam kontakt jest Brazylijczyk, Edi Andradina, niedawno nawet mnie odwiedził w Ełku. Otworzył w Pile, tam gdzie obecnie mieszka korty tenisowe. Założyliśmy się, jak to my sportowcy. Mecz u siebie i na wyjeździe. On przyjechał do mnie, nie będę z grzeczności mówił, jaki był wynik, ale pierwszy mecz jest dla mnie. Przyjechał na dwa dni, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, oczywiście cały czas mamy kontakt telefoniczny. Myślę, że w kwietniu pojawię się w Pile i zagramy rewanż, zwycięstwo nie będzie problemem (śmiech).

Jak już rozmawiamy o konkretnych zawodnikach, to jaki był piłkarz o najlepszych umiejętnościach na boisku, z jakiemu przyszło Panu zagrać?

Dużo było takich zawodników na przestrzeni lat, kiedy ja grałem. Chociażby Paweł Golański, reprezentant Polski. Rok lub dwa graliśmy razem po jednej stronie boiska, świetnie mi się grało razem z nim. Piotr Świerczewski również do nas trafił pod koniec kariery. Wojtek Kowalewski, były bramkarz Szachtara Donieck i reprezentacji Polski. Także przewinęło się wielu dobrych zawodników i byłych reprezentantów Polski.

Wcześniej wspominaliśmy o Adamie Nawałce. Za czasów Pana gry w Koronie spotkał się Pan z wieloma uznanymi trenerami, jak chociażby Leszek Ojrzyński, czy mający doświadczenie w lidze hiszpańskiej, Pacheta. Z którym z trenerów współpraca układała się najlepiej?

Ciężko opowiadać o każdym z osobna. Każdy na co innego zwracał uwagę, cechowali się inną wizją i podejściem do treningów. Wydaje mi się, że nie da się porównywać trenerów ze sobą. Na pewno świetny czas mieliśmy za trenera Ojrzyńskiego. Powstała wtedy słynna Banda Świrów, zajęliśmy wtedy piąte miejsce. Bardzo miło wspominam trenera Pachetę. Świetny człowiek, miał europejskie podejście, zupełnie inne niż polscy trenerzy. Był w Koronie tylko niecały rok, natomiast mam z nim bardzo dobre wspomnienia, On zresztą po pobycie w Koronie trafił do naprawdę uznanych hiszpańskich klubów, takich jak Villareal, czy Real Valladolid.

Podsumowując ten rozdział poświęcony Koronie, 10 lat, około 200 spotkań. Można więc śmiało powiedzieć, ze jest Pan legendą kieleckiego zespołu. Czy uważa Pan siebie za taką postać?

Może jestem zbyt skromny, żeby siebie tak odbierać (śmiech). Faktycznie, jestem w czołówce, jeśli chodzi o zawodników z największą ilością występów w Koronie. Na pewno byłem przez długi czas na pierwszym miejscu, a potem wyprzedził mnie Jacek Kiełb. Mogę powiedzieć, że bardzo dobrze się tam czułem, idealne miejsce dla mnie jako piłkarza i mojej rodziny. Mało tego, chyba tylko jako chciałem wracać do Ełku. Żona chciała zostać w Kielcach, udało mi się jednak ją przekonać, żebyśmy wrócili w nasze rodzinne strony.

Mecz Korony Kielce z Wisłą Kraków, 10.04.2011, Fot. Sławomir Stachura| Echo Dnia

Po odejściu z Korony trafił Pan do Mazura Ełk, który wtedy występował pod nazwą MKS Ełk. Jakie były okoliczności tego transferu?

To było połączenie Płomienia i Mazura Ełk, tak powstał MKS Ełk. Nieźle się wtedy działo w tym klubie, byli prywatni sponsorzy, graliśmy wtedy w trzeciej lidze. Chcieli wzmocnić drużynę. W ostatnim roku w Koronie mało grałem, stawiano na młodszych zawodników, często byłem odsyłany do drugiego zespołu. Postanowiliśmy, że zakończymy współpracę. Nadarzyła się okazja na transfer do Ełku, jako, że pochodzę z tego miasta to była naturalna decyzja. Kluby się dogadały i tak wróciłem do Ełku, co prawda nie do Mazura, ale cieszyłem się, ze wróciłem do rodzinnego miasta.

Kilka lat później, również w Ełku w czasach pandemii miał Pan doświadczenie pracy w aptece. Jak to wyglądało?

Po podjęciu decyzji o przeprowadzce do Ełku postanowiliśmy zainwestować środki w lokal, w którym otworzyliśmy aptekę. Żona ukończyła farmację, więc było to świetne rozwiązanie. Ja byłem w zarządzie spółki z.o.o, którą założyliśmy, a żona prowadziła aptekę od wewnątrz. Wychodziło jej to bardzo dobrze. Po kilku latach prowadzenia działalności, sprzedaliśmy firmę i teraz robimy coś innego.

Wracając jeszcze do Mazura Ełk. Oprócz bycia czynnym piłkarzem pełnił też Pan funkcję grającego trenera. Proszę opowiedzieć o realiach tej pracy. Jaka jest specyfika tej posady?

Nie była to na pewno łatwa sytuacja. Ogólnie bycie trenerem nie jest proste. Dlatego dziś nie jestem w tej roli. Mam licencję trenerską UEFA A, mógłbym prowadzić nawet zespoły z II ligi. Spróbowałem tego np. w Mazurze, ale ostatecznie nie poszedłem w tym kierunku. Zawsze powtarzałem, że ja lubię grać w piłkę, ale trenowanie kogoś, to już zupełnie inna bajka. Wydaje mi się, że nie jest to dla mnie, oczywiście nie mogę wykluczyć, że do tego nie wrócę, ale na tę chwilę trenowanie zostawiam innym.

Paweł Sobolewski w trakcie meczu z okazji 10-lecia „Bandy Świrów”, 05.09.2021, Fot. Jarek Kruk

Z perspektywy byłego sportowca jakie rady dałby Pan młodym osobom, które chciałyby zacząć swoją przygodę z piłką nożną lub jakimkolwiek innym sportem?

Mówiąc z mojej perspektywy, ja po tym jak poszedłem na pierwszy trening, nie opuściłem kolejnych zajęć, zawsze byłem obecny, niezależnie od pogody. Od tego trzeba zacząć, od pierwszego treningu trzeba robić to, co się kocha. W czasie swojej kariery w kolejnych klubach skupiałem się bieżącej pracy, nie myślałem o tym, co będzie w przyszłości. Grałem w piłkę, tak jak potrafiłem, dawałem z siebie sto procent. Obecnie to wygląda trochę inaczej, młodzi chłopcy myślą, że kopną dwa razy piłkę i rozpoczną wielką karierę. Najważniejsze jest, aby młody grał, on sam musi tego chcieć, nie trenerzy, czy rodzice.

Przejdźmy teraz od obecnej funkcji, jaką Pan pełni, a mianowicie posada radnego miasta Ełku. Wszystko zaczęło się 7 kwietnia 2024 roku, kiedy to odbyły się wybory samorządowe, w których uzyskał Pan mandat radnego. Co spowodowało, że postanowił Pan wejść w świat polityki?

Jak przekroczyłem „czterdziestkę”, to zacząłem się ogólnie interesować polityką. Może to przyszło z racji wieku. Przyznam, że wcześniej w ogóle się tym nie interesowałem. Czemu zdecydowałem się iść w politykę? Po prostu czegoś mi brakowało w życiu. Miałem już wszystko poukładane. Poza wspomnianą apteką obecnie wynajmujemy domki. Było wtedy sporo takich chwil, w których byłem sam ze swoimi myślami. Lubię to zresztą do dzisiaj, ale chciałem po prostu spróbować czegoś nowego. To było też dla mnie nowe wyzwanie. Ktoś mnie zaczepił i spytał, czy nie chciałbym kandydować. Wiadomo, że jest mi łatwiej, bo jestem kojarzony jako były sportowiec. Umówmy się, że jest to też pewnego rodzaju konkurs popularności.  Im bardziej znane nazwisko, tym chętniej ludzie oddadzą głosy.

Jak wyglądała kampania wyborcza? Jest Pan znany, ale też w jakiś sposób trzeba było przekonać wyborców do swojej osoby. W jaki sposób Pan to robił?

Trzeba było swoje wykonać. Samo nazwisko o niczym jeszcze nie świadczy. Na pewno były ulotki i plakaty, które pomogły w promocji mojej osoby. Kampania trwała mniej więcej miesiąc. Ten czas poświęciłem na roznoszenie ulotek, rozwieszanie plakatów. Zawsze starałem się roznosić te ulotki osobiście. Rozmawiałem z mieszkańcami w okolicach dużych marketów, tak aby było jak najwięcej osób w jednym miejscu.

Jak z Pana perspektywy wyglądał dzień wyborów?

Dla mnie to wszystko było nowością. Podchodziłem do tego bardzo luźno. Oczywiście jestem pozytywną osobą i kiedy już zacząłem robić tę kampanię, to robiłem to na maksa, żeby ją wygrać, myślę, że to pozostało mi po ambicji sportowca. W dzień wyborów sporo ludzi do mnie dzwoniło, wszyscy mówili, że na pewno zostanę wybrany. Ja mówiłem: „Spokojnie, nie byłbym tego taki pewien”. Pierwszy telefon dostałem od znajomego o siódmej rano, ja jeszcze spałem. Nie przeżywałem jakoś bardzo tego dnia. Odbieram i słyszę w słuchawce: „ Jesteś radnym!”. Trochę się tym przeraziłem, bo dla mnie było to coś nowego. Dopytałem, czy to pewne, otrzymałem potwierdzenie, zobaczyłem wyniki. Można powiedzieć, że obudziłem się w nowej rzeczywistości.

Co należy do podstawowych obowiązków radnego?

Raz w miesiącu mamy sesję Rady Miasta. U nas przynajmniej odbywa się ona w ostatnią środę każdego miesiąca. Musimy też należeć do dwóch komisji. Ze względu na sport zdecydowałem się na Komisję Sportu i Turystyki, a także Komisję Rodziny, Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego. Wiem, że jako radny trzeba być chętnym do pracy i pomocy mieszkańcom. Uważam, że w tym temacie jestem bardzo aktywnym radnym. Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że staram się być w stałym kontakcie z mieszkańcami.

Paweł Sobolewski na Sesji Rady Miasta, Fot. archiwum prywatne

Jak wygląda proces rozwiązywania problemów zgłaszanych przez mieszkańców?

Podam może przykład niedawnej sytuacji. Mieszkańcy zgłosili problem zagospodarowania terenu Parku na Osiedlu Tuwima. Chodziło o nieskoszoną trawę, dziurawe deski w mostku, ogólnie mówiąc zaniedbany teren. Przyjąłem tę wiadomość i jako radny mam obowiązek się tym zająć. Piszę interpelację, rozmawiam z ludźmi z urzędu o tej sprawie. Akurat w tym wypadku urząd przychylił się do mojego wniosku i udało się to zrealizować.

W czasie dotychczasowej kadencji udało się Panu zrealizować kilka projektów. Który z nich był dla Pana najważniejszy?

Ełk słynie ze swojego jeziora, które znajduje się w centrum miasta. Przez wiele lat zdarzały się różne niebezpieczne sytuacje, jak to bywa nad wodą. Jeden z mieszkańców Ełku zgłosił mi potrzebę zakupu kół ratunkowych nad jeziorem. Był to członek rodziny jednej z osób, która utonęła w tym zbiorniku. Udało mi się przekonać urząd i zrealizować ten zakup. Myślę, że tu najważniejsza była ta potrzeba bezpieczeństwa. Aczkolwiek uważam, że obecnie jest zbyt mało tych kół, bo tylko trzy na odcinku kilkuset metrów.

Paweł Sobolewski przy zainstalowanych kołach ratunkowych, Fot. archiwum prywatne

Oprócz tego z racji tego, że pochodzę ze środowiska sportowego i chciałbym rozwinąć tę dziedzinę w Ełku złożyłem interpelację w sprawie zainstalowania na stadionie tablicy świetlnej. Mamy ładny stadion, ale brakowało na nim tablicy pokazującej wynik, czy czas gry. To również mi się udało i za niedługo tablica powinna się pojawić*. To też uznaję za mój mały sukces. Złożyłem też interpelację dotyczącą oznaczenia ulic na Osiedlu Tuwima, a także w sprawie stanu technicznego boiska wielofunkcyjnego na Stadionie Miejskim. Na tym boisku wiele dzieciaków trenuje, natomiast jest ono strasznie zaniedbane. Mam nadzieję, ze w najbliższych miesiącach zrobimy coś, by stan tego boiska uległ poprawie. Kilka rzeczy udało mi się już zrobić. Osobiście mam nadzieję, że będzie tego coraz więcej.

* Wywiad przeprowadzany 23 października, obecnie tablica już funkcjonuje

 

Paweł Sobolewski – Radny Miasta Ełku, były piłkarz Korony Kielce, Jagiellonii Białystok, czy Mazura Ełk.