One przychodzą i odchodzą, a ja zostaję – Tinder
3 min readZnajomy, po dwóch latach zerwał z dziewczyną. Dwa dni później widziałam już jego profil na Tinderze. Inna koleżanka zarzekała się, że nie może żyć bez swojego, teraz już byłego, chłopaka i że nienawidzi mężczyzn. Godzinę potem pomagałam jej wybierać zdjęcia na różowy portal randkowy. Sama nie jestem lepsza. Denerwowałam się, że zablokowali mi konto, z którego założyłam kiedyś fejka. W końcu jak mam teraz szukać miłości, kiedy jestem singielką? Wydaje się, że kto raz założy Tindera, wróci do niego przynajmniej raz. Ale dlaczego to robimy?
Całe życie byłam bierną obserwatorką romantycznych historii. Otoczona przez wspomnienia dziadków, książki z kategorii young adult i filmy romantyczne, gdzie jedna historia była bardziej ckliwa od drugiej. To świetny fundament do budowania przyszłych zdrowych relacji. Właśnie dlatego nie stosuję się do rad żadnego z bohaterów tychże historii i po złamanym sercu znowu zakładam Tindera. Niesamowita jest realizacja, że nie jest to mój indywidualny problem, a tendencja większości społeczeństwa. Gra w smash or pass jest uzależniająca, ale problem jest zakorzeniony dużo głębiej w naszej psychice.
Zerwanie to kryzysowy moment dla naszej samooceny i poczucia własnej wartości. Wtedy jesteśmy najbardziej podatni na krytykę, którą zazwyczaj bierzemy sobie do serca. Na szczęście, w większości przypadków działa to także w druga stronę. Po długim czasie, spędzonym z jedną osobą, wracamy do świata randek i przeżywamy szok kulturowy. Z każdą kolejną parą i komplementem odkrywamy, że ustawia się do nas coraz większa kolejka adoratorów. Wtedy uświadamiamy sobie, że nie ma co płakać, trzeba zdobywać. Nie zniechęcają nas słabe randki i wszystkie talking stages, które zakończyły się porażką, bo za rogiem już czeka ktoś następny.
Tinder pojawia się w kryzysowych dla nas sytuacjach. Komplementy są uzależniające, a my ciągle jesteśmy na tinderowym haju pod tytułem „jak nie ten, to inny”. Sami zaczynamy zauważać, że jesteśmy atrakcyjni, zabawni i wszystko, co najlepsze to właśnie my, łącznie z naszym ego, które już sięga księżyca. Niech wszyscy żałują, że nas stracili, bo tinderowe pary uważają nas za ideały.
W tym wszystkim zapominamy, że źródłem naszej samoakceptacji nie powinny być randomowe osoby z Internetu. Takie „kochanie” siebie, uwarunkowane opinią innych, jest równie niestabilne jak domek z kart. Wszystko, czego potrzebujesz w życiu to ty. Wszyscy mamy wzloty i upadki, ale gdy tylko nauczysz się kochać siebie bezwarunkowo, wtedy poznasz najszczęśliwszą wersję siebie i będziesz wiedzieć, że ciężka praca nad sobą się opłaciła.
Czas przestać szukać na siłę. Tinder nie jest zły, ale nasze samopoczucie nie może być od niego zależne. Skup się na sobie, puść na głośnik Bedoesa i White’a, bo jak jesteś Bedoesiarą to, z typem z Tindera czy bez, wiesz, czego chcesz i będziesz to miała.