Fantastyka z fantastycznym potencjałem – Recenzja Diuny
3 min readDiuna Denisa Villeneuve była na pewno jedną z najbardziej wyczekiwanych produkcji filmowych 2021 roku. Nie ma co się dziwić, w końcu książka (o bliźniaczym tytule) z sagi Franka Herberta , na której ekranizacja została oparta, stała się wielkim hitem. Przetrwała próbę czasu i jej popularność cały czas rosła. Nie można tego jednak powiedzieć o jej filmowych interpretacjach. Czy tym razem wyszło lepiej?
Otóż wyszło. Villeneuve może spać spokojnie, a na moje oko saga ma świetlaną przyszłość, która objawi się wraz z kolejnymi częściami. Ale może najpierw słowo o tych nieudanych interpretacjach. Mam tutaj na myśli Diunę z 1984 roku w reżyserii Davida Lyncha oraz upadły projekt Alejandro Jodorowsky’ego. Pierwsza z wymienionych powszechnie uznana jest za zbyt chaotyczną i mocno odbiegającą od książkowego pierwowzoru, natomiast produkcja Jodorowsky’ego nawet nie ujrzała światła dziennego. Nie zamierzam tutaj przedstawiać mojej opinii na temat filmu Lyncha, ponieważ widziałem jedynie jego fragmenty, jednak szeroko krążące wokół niego opinie i porażka Jodorowsky’ego pokazują, jak trudnym zadaniem jest przeniesienie powieści Herberta na wielki ekran.
Chciałbym od razu zaznaczyć, że nowa Diuna nie jest ideałem. Fabularnie nie błyszczy, a postaciom brakuje rozwinięcia. Jednak mam na uwadze, że jest to jedynie część większej całości, a problemy pierwszego epizodu prawdopodobnie twórcy rozwiążą w drugim, który został już oficjalnie ogłoszony. Bowiem głównym bohaterem „Diuny” jest świat. I ten został przedstawiony znakomicie. Wizualnie film jest arcydziełem. Reżyser zrobił tutaj to, co potrafi najlepiej. Villeneuve jest swojego rodzaju kinowym malarzem, co miał okazję pokazać już chociażby w cudownym Blade Runnerze 2049, a Diuna jest jego kolejnym pięknym obrazem. Tym razem o wiele bardziej minimalistycznym i sterylnym. W połączeniu, z zapierającą dech w piersiach muzyką Hansa Zimmera, kadry prezentują się niesamowicie. Pustynne piaski i orientalne dźwięki wywołują niesamowite doznania dla oka i ucha.
Aktorsko jest dobrze, obsada jest świetna, ale nie ma tu rewelacji. Po części powoduje to scenariusz, który mocno ogranicza pole do popisu aktorów. Świetnie wypadł Stellan Skarsgård w roli Barona. Tutaj oklaski dla zespołu odpowiedzialnego za charakteryzację. Postać budzi grozę i odraża, tak jak to powinno wyglądać w przypadku filmowego złola. Skarsgård wyciąga z postaci ile się da i to widać. Najwięcej czasu ekranowego otrzymują postacie Paula Atrydy i jego matki Lady Jessici. Ich odtwórcami są kolejno Timothée Chalamet i Rebecca Ferguson. Jeśli chodzi o Chalameta nie ma tu rewelacji, ale nie mógłbym też stawiać większych zarzutów. Aktor podołał roli, ale mam wrażenie, że nie wniósł do niej nic specjalnego. Zagrał porządnie i to by było na tyle. W przypadku Ferguson było lepiej. Aktorka dobrze grała emocjami i zaprezentowała ich cały wachlarz. Była stanowcza, bezsilna, zimnokrwista czy załamana, zależnie od tego co działo się na ekranie. Bardzo dobry występ. Nie było słabego ogniwa, reszta zaprezentowała się po prostu dobrze, ale przez to po prostu nie zamierzam tego szerzej komentować. Jedynym zaskoczeniem może być Jason Momoa, a właściwie Jason Momoa bez brody.
Diuna jest dobrą produkcją, a nawet trafniej byłoby powiedzieć, dobrą zapowiedzią czegoś wielkiego. Jest czymś w stylu serialowego pilota, który zwiastuje prosperującą historię. Jest tu potencjał nawet na serię kalibru Władcy Pierścieni, ale na ten moment ciężko jednoznacznie ją ocenić. Pozostaje czekać do 2023 roku na drugą część, a potem miejmy nadzieję kolejne. Niemniej do kina warto się wybrać i polecam zrobić to jak najszybciej, ponieważ ten film lubi sale kinowe, a sale kinowe lubią ten film.