Miłość, żądza, wiara i marzenia
4 min readKonflikt z wytwórnią, pozew sądowy i batalia o miliony dolarów. Te kwestie odcisnęły piętno na poprzedniej płycie 30 Seconds to Mars. Tym razem jest o wiele bardziej kolorowo, co widać już po okładce „Love, Lust, Faith and Dreams”. Nowy album Amerykanów to niezwykła mieszanka alternatywnego rocka, radosnych bitów, patetycznych refrenów… i odrobiny szaleństwa.
Ponad cztery miliony sprzedanych egzemplarzy płyty. Najdłuższa rockowa trasa koncertowa wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa (łącznie 309 koncertów w ciągu dwóch lat) w ramach promocji jednego albumu. Nic dziwnego, że amerykańska kapela postanowiła na swoim nowym albumie podążyć w kierunku wyznaczonym na poprzedniej płycie „This Is War”. Głośniejszy i o wiele bardziej elektroniczny i eksperymentalny – taki właśnie był w porównaniu do dwóch pierwszych krążków trzeci album zespołu z 2009 roku. Na najnowszym, wydanym w tym miesiącu „Love, Lust, Faith and Dreams” znajduje się 12 kompozycji, w których ponownie słychać zdecydowanie mniej gitar, a więcej syntezatorów, keyboardów i wyznaczającej niemalże taneczny rytm, mocnej perkusji.
Czwarty longplay Marsów to także kolejny album koncepcyjny. Myśl przewodnia krąży wokół czterech pojęć zawartych w tytule płyty. Kolejne części zapowiadane są przez żeński głos. – Mówi to po angielsku chińska aktorka – interesująca sprawa, bo brzmi tak obco. Mamy też wersję wypowiedzianą po chińsku, chińskie słowa słychać poza tym przed utworem „Do or Die” – tłumaczy w wywiadzie dla miesięcznika „Teraz Rock” wokalista i lider zespołu Jared Leto.
Trwająca trzy kwadranse płyta rozpoczyna się od krótkiego utworu „Birth”. I już w tym kawałku można usłyszeć to, co jest dla niej charakterystyczne, czyli użycie takich instrumentów jak waltornie, puzony i tuby. Właśnie te dźwięki to także elementy w dużej mierze instrumentalnego „Pyres of Varanasi”. W majestatycznym, kojarzącym się z hymnem nadchodzącej apokalipsy utworze, nie słychać wokalu Jareda Leto, lecz głos indyjskiego mężczyzny i dźwięki ulicy. To właśnie w Indiach rozpoczął się proces nagrywania nowego albumu, dokąd wokalista udał się po zakończeniu trasy koncertowej.
Na pierwszy singiel z płyty standardowo został wybrany najbardziej przebojowy utwór z całego zestawu, czyli „Up in the Air”. Nie ma w nim nic zaskakującego poza zawrotnym tempem, w jakim kawałek wkręca się do głowy słuchacza (pierwsze, ewentualnie drugie przesłuchanie) i absolutnie nie chce z niej wyjść. Drugi singiel „Conquistador” to udany zwrot ku mocniejszemu, gitarowemu brzmieniu. Na próżno jednak szukać na tej płycie piosenek w podobnej stylistyce.
Kolejne trzy utwory to najmocniejsze punkty w całym zestawie. Wzruszające „City of Angels” opowiada historię młodzieńca, który – nie bez przeszkód – znajduje swoje miejsce na ziemi (Jared Leto w wieku 20 lat przyjechał do Los Angeles, by rozpocząć swoją aktorską karierę). Z kolei przykładem fenomenalnego połączenia instrumentów smyczkowych, elektroniki i gitar jest następny na płycie utwór „The Race”. Warto również zwrócić uwagę na oparte na partiach klawiszy „End of All Days”. Przeszywający serce i emocjonalny wokal Leto doskonale współgra z niezwykle przejmującym tekstem utworu (Maniacy miłosnych pieśni; Zniszczenie łagodzi grę; Potrzebuję nowego celu; Ponieważ zgubiłem swą drogę).
Elementem z poprzedniej płyty, który grupa przemyciła na „Love, Lust, Faith and Dreams” są również chóralne wokalizy typu o-o-o, czy u-u-u. Ten zabieg podkreśla optymistyczny i pełen nadziei wydźwięk stonowanych utworów „Bright Lights” oraz „Do or Die”. Te piosenki reprezentują popową stronę brzmienia 30 Seconds to Mars. Jedyny utwór na płycie napisany przez perkusistę i starszego brata Jareda, Shannona Leto to „Convergence”. Jest to instrumentalny, dwuminutowy przerywnik przed ostatnią częścią albumu. Ostatnie dwa utwory to zdecydowanie najmroczniejszy fragment tej płyty, zwłaszcza w warstwie tekstowej. W kawałkach „Nothern Lights” i „Depuis le Début” ( z francuskiego: „Od początku”) odczuć można atmosferę konfliktu, walki i krwi.
Nowy album 30 Seconds to Mars nie jest dziełem wybitnym. Nie jest to też płyta wielce zaskakująca. Cieszy jednak fakt, że zespół pomimo formalnych i prawnych problemów nadal tworzy muzykę na bardzo wysokim poziomie. Niektórych może drażnić powtarzalność motywów z poprzedniego krążka. Kto by jednak ponownie nie użył patentów, dzięki którym osiągnął nie tylko komercyjny sukces, ale sprawił, że charakterystyczne brzmienie zespołu jest momentalnie rozpoznawalne przez miliony fanów na całym świecie? Do takiego stanu artyści dążą czasami przez całą swoją karierę. Trzem panom z 30 Seconds to Mars już się to udało.
Informacja koncertowa: 30 Seconds to Mars wystąpi już 5.czerwca w Warszawie podczas drugiego dnia Impact Festiwal.