Dziwny koniec kadencji Trumpa – zamieszki na Kapitolu
5 min readW najbliższą środę Joe Biden oficjalnie rozpocznie swoją kadencję po tym, jak 6 stycznia Kongres zatwierdził wyniki wyborów. Wielu zwolenników Donalda Trumpa wciąż nie może pogodzić się z taką koleją rzeczy. Upust swojej złości i frustracji dali, kiedy w trakcie obrad Kongresu wtargnęli do budynku Kapitolu. Zacznijmy jednak od początku.
Oskarżenie o wyborcze oszustwa
W listopadzie ubiegłego roku w Stanach Zjednoczonych odbyły się wybory prezydenckie, które niektórzy uważają za jedno z największych wydarzeń politycznych na świecie. Po pierwsze ze względu na istotność samego procesu, w końcu polityka prowadzona przez USA ma znaczny wpływ na działalność innych państw. Duży wpływ na szerokie zainteresowanie zeszłorocznymi wyborami miało to wszystko, co działo się już po ogłoszeniu wyników.
Najważniejszy pojedynek na głosy toczył się przed reprezentantem Partii Demokratycznej – Joe Bidenem oraz ubiegającym się o reelekcję, republikaninem Donaldem Trumpem. Już w trakcie wieczoru wyborczego, na długo przed przeliczeniem głosów i podaniu oficjalnych wyników, Trump ogłosił swoje zwycięstwo. Ostatecznie liczby okazały się delikatnie inne niż założenia prezydenta i jego następcą został Joe Biden. Wówczas stało się, to czego raczej większość się spodziewała. Trump w swoim pierwszym przemówieniu o zakończeniu wyborów oskarżył Partię Demokratyczną o oszustwa wyborcze i zapowiedział walkę prawną o zmianę wyniku. Jednakże pomimo tych zapowiedzi 24 listopada Generalna Administracja Usług rozpoczęła proces przekazywania władzy. Natomiast 14 grudnia 2020 Kolegium Elektorów sformalizowało wyniki wyborów, a Joe Biden został oficjalnie 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wciąż nie powstrzymało to zwolenników republikanina od podważania takiego rozstrzygnięcia.
Wtargnięcie do Kapitolu
Napięcie, które rosło w Stanach od czasu wyborów prezydenckich miało swoje ujście w tym co wydarzyło się na kapitolu 6 stycznia. Tego dnia Kongres miał dokonać certyfikacji głosów Kolegium Elektorów, co jest kolejnym etapem w długim i skomplikowanym procesie wyborczym w USA. Równocześnie odbywało się liczenie głosów w stanie Georgia po wyborach do Senatu, gdyby wygrali tam Demokraci oznaczałoby to, że mogliby oni przejąć kontrolę nad nim. W tym samym czasie Trump zorganizował w Waszyngtonie wiec, zrzeszający swoich zwolenników. W jego trakcie wygłosił ponad godzinne przemówienie, ponownie podważając wyniki wyborów i oskarżając Partię Demokratyczną o „największe oszustwo wyborcze w historii”.
O godzinie 19 czasu polskiego rozpoczęło się posiedzenie Kongresu na Kapitolu, pod którym zbierać zaczęła się już demonstracja zwolenników Trumpa. Na nim miały zostać otworzone koperty z głosami elektorskimi, w celu ich ponownego przeliczenia. Po tym procesie, Mike Pence, pełniący funkcję przewodniczącego Senatu miał oficjalnie ogłosić wyniki wyborów. Trump spodziewał się, że Pence stanie po jego stronie i kwestionując uczciwość głosowania, odrzuci część głosów elektorskich. Tak się jednak nie stało, co poskutkowało tweetem prezydenta, zarzucającym wiceprezydentowi brak odwagi i zdradę.
W trakcie posiedzenia parlamentarzyści z Partii Republikańskiej zgłosili obiekcje wobec głosów oddanych na Bidena w Arizonie. W związku tym obie izby Kongresu (Senat i Izba Reprezentantów) musiały prowadzić osobne obrady, debatując nad tym czy uznać głosy z Arizony. Demonstrujący pod budynkiem zwolennicy prezydenta zdołali jednak przerwać obrady. Po otoczeniu budynku i starciu protestujących z funkcjonariuszami, doszło do bezprecedensowego wydarzenia – protestujący wtargnęli do budynku Kapitolu. Świat obiegły zdjęcia, które zapewne przejdą do historii. Protestującym udało się dostać m.in. do gabinetu Nancy Pelosi, przewodniczącej Izby Reprezentantów ze strony Partii Demokratycznej czy do sali obrad tejże izby. Na jednym ze zdjęć widać, jak mężczyzna rozsiadł się w gabinecie Pelosi, z nogami na biurku, czytającego korespondencje spikerki. Kongres zadecydował o przerwaniu obrad, ewakuowano najważniejsze osoby do Fort McNair. Joe Biden nawoływał Trumpa do uspokojenia tłumu.
Prezydent w krótkim filmiku opublikowanym na Twitterze poprosił swoich zwolenników o rozejście się do domów, zaznaczając, że wciąż nie uznaje wyników wyborów. W trakcie zamieszek zginęły 4 osoby oraz aresztowano 50 osób w nie zaangażowanych.
Ban dla Trumpa
O całe zajście szybko oskarżono kończącego swój urząd Prezydenta, zarzucając mu nawoływanie do zamieszek i podsycanie emocji na swoim wiecu. Portale społecznościowe takie jak Facebook czy Twitter zdecydowały się nawet bezterminowo zablokować Trumpa, uważając, że opublikowane przez niego nagranie oraz inne treści dodatkowo podsycają zdenerwowany tłum i podżegają do przemocy. Spotkało się to z mieszanymi uczuciami, niektórzy zarzucają tym serwisom wprowadzenie cenzury a inni otwarcie popierają przedsięwzięte kroki. Tymczasem w Polsce w reakcji na zablokowanie prezydenta USA, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zapowiedział nowy projekt ustawy o mediach społecznościowych: „Chcielibyśmy zaproponować narzędzia pozwalające odwołać się do organu, który rozstrzygnie, czy dane treści w mediach społecznościowych naruszają dobra osobiste, czy może dochodzi do cenzury” – wyjaśnił.
Demokraci w Izbie Reprezentantów zdecydowali się na przedłożenie artykułów impeachmentu Trumpa, a głównym zarzutem miałoby być „podżeganie do powstania”. Proces ten miałby prowadzić, po uznaniu zarzutów przez Senat, do usunięcia prezydenta ze stanowiska. Jest to jednak mało prawdopodobne, ponieważ w tej izbie większość ma Partia Republikańska. Niemożliwe jest również, aby Senat zdążył zatwierdzić lub odrzucić wniosek Demokratów przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta i zmianie administracji.
Nowy prezydent
Chociaż demonstranci tuż po północy 7 stycznia opuścili budynek Kapitolu, to zagrożenie wybuchu kolejnych zamieszek nie zniknęło. FBI donosi o zidentyfikowaniu już ponad 200 podejrzanych o wywołanie kolejnej demonstracji, mającej przypominać tę z Trzech Króli. W związku z tym do Waszyngtonu zjeżdżają się żołnierze Gwardii Narodowej, a ich liczba przekroczyła już 15 tysięcy. Sam budynek otoczono wysokim ogrodzeniem, tworząc z Kapitolu istną twierdzę. Przełożono również próbę inauguracji nowego prezydenta, która miała odbyć się 17 stycznia, ze względu na możliwe zagrożenie.
Inauguracja Joe Bidena na 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych ma odbyć się 20 stycznia, właśnie na Kapitolu. Wówczas demokrata ma złożyć uroczystą przysięgę i rozpocząć swoją czteroletnią kadencję.