Człowiek orkiestra, czyli Krzysztof Zalewski w Teatrze Szekspirowskim
3 min read11 grudnia w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim swój solowy koncert zagrał Krzysztof Zalewski. Bilety na wydarzenie wyprzedały się już w wakacje. Tuż po godzinie 20 szekspirowskie wnętrza rozniosły dźwięki muzyki tego wirtuoza.
Artysta dał się poznać szerszej publiczności już w 2002 roku, zajmując pierwsze miejsce w drugiej edycji muzycznego talent-show pt. Idol. Gatunek muzyki, na której się skupia to mieszanka rocka z popem i muzyką alternatywną. Przez wiele lat współpracował z polskimi muzykami jako instrumentalista. Od 2013 roku ponownie występuje solowo, zyskując coraz większe grono słuchaczy.
Ten zimowy wieczór aż sam prosił się o rozgrzanie muzyką z serca. Klimatowi sprzyjało miejsce koncertu: charakterystyczna, otoczona z trzech stron drewnianymi galeriami Sala Główna Teatru Szekspirowskiego. W szybkim tempie zapełnił się zarówno parter, jak i wszystkie boczne galerie. Zaczęło się niewinnie, gdyż pojedyncze dźwięki instrumentów dobiegały zza czarnej kurtyny, a z głośników słychać było rozgrzewający się głos artysty. W końcu koncert rozpoczął się na dobre, a gdy kurtyna opadła oczom widzów ukazało się, jak to Krzysiek nazywa, jego „centrum dowodzenia”. Są to chyba wszystkie możliwe instrumenty (bębny, gitara elektryczna, gitara akustyczna, szereg instrumentów klawiszowych, bas, ksylofon i przeszkadzajki) ułożone w kwadrat, tak aby muzykowi wygodnie było się między nimi poruszać. Krzysztof niemal skacze z jednego na drugi, zapętlając na taśmach po kolei każdy dźwięk. Oczywiście przy tym śpiewa. Takiego pokazu umiejętności muzycznych na polskiej scenie muzycznej dawno się nie widziało.
W repertuarze pojawiły się znane utwory z albumów: „Zelig” z 2013 roku i „Złoto” z 2016. Koncert rozpoczął się energicznym utworem „Uchodźca”. Nie zabrakło numeru, którym podbił wszystkie rankingi muzyczne ubiegłego lata, czyli hymnu Orkiestry Męskiego Grania – „Początek”, gdzie i tym razem zagrał za trzech. Zalewski wykonał również niesamowitą wersję utworu Czesława Niemena – „Jednego serca” z gościnnym udziałem Pauliny i Natalii Przybysz, które jako jedyne podczas tego wieczoru w jakikolwiek sposób wsparły go muzycznie. Na telebimie wyświetlono i odtworzono w formie video, jak i audio nagrany wcześniej ich występ. Krzysztofowi śpiewającemu na żywo towarzyszył przejmujący chórek sióstr. Całość wypadła niezwykle synchronicznie, wzbudzając duże emocje. Ostatni hit artysty, czyli piosenka tytułowa do historycznego filmu „Kurier” również znalazła swoje miejsce w set liście. Swoją balladę o miłości pt. „Miłość, miłość” zaprezentował, grając na pianinie, które stało w bocznej części sceny. Przy tym utworze zachęcał widzów do wspólnego odśpiewania refrenu, gdyż jak powiedział, to dla niego największa radość. Trzeba przyznać, że efekt był nie z tej ziemi. Oprócz swoich autorskich utworów Zalewski uraczył fanów oryginalnymi aranżacjami znanych, zagranicznych piosenek, m.in. „Halo” Beyoncé.
Atmosfera na sali tworzona przez Krzysztofa była niezwykle magiczna, przepełniona ciepłem i miłością. Mimo dużej ilości pracy na scenie muzyk nie zapominał o kontakcie ze swoją publiką, co chwilę zabawiając ją spontanicznym, szczerym komentarzem. Podczas gdy widzowie oczekiwali bisowego wyjścia, Krzysztof pojawił się po drugiej stronie sceny, przy drzwiach wejściowych na salę. Z gitarą w ręku przechadzał się wśród publiczności, maszerując z powrotem w stronę sceny. Potem zagrał kolejny bis, sprawiając wrażenie, że nie podoba mu się schodzenie z tej sceny. Widzów obsypało złote konfetti, podkreślające wielkość tej chwili. Po półtoragodzinnej magii, którą uraczył Krzysztof Zalewski, widzowie opuścili teatr z uśmiechami na ustach i miłością w sercach.