Albumy, które zmieniły świat #2 – OK Computer
5 min readWiosenna aura zdecydowanie nie sprzyja słuchaniu Radiohead. Próżno w ich dyskografii szukać radosnych utworów, traktujących o szczęśliwej miłości. Być może to jeden z powodów, dla którego nie zyskali nigdy w Polsce miana zespołu kultowego i trudno ich znaleźć w playlistach rodzimych stacji radiowych. Ponad 20 lat temu wydali jednak jeden z najważniejszych albumów w historii rocka alternatywnego, który zyskał uznanie fanów i krytyków na zachodzie. Wielu znawców uważa, że „OK Computer” to jedna z ostatnich „wielkich” płyt w historii muzyki rockowej.
To okropne „Creep”!
Przenieśmy się zatem 20 lat wstecz. W Wielkiej Brytanii kończy się powoli era brit-popu, na rynku muzycznym królują kolorowe zespoły typu „Spice Girls” czy „Take That”, raczkujący internet zaczyna powoli podbijać świat, a w społeczeństwie zaczynają się pojawiać pierwsze niepokoje związane z wkroczeniem w XXI wiek. Radiohead są wtedy jeszcze mało znaną formacją, próbującą wyzbyć się miana „zespołu jednego przeboju”. Wydany przez nich w 1993 roku album „Pablo Honey” nie odniósł większego sukcesu komercyjnego. Przełom nastąpił, kiedy do stacji radiowych i telewizji muzycznych trafił kawałek „Creep”, który stał się najbardziej znaną kompozycją zespołu. Członkowie grupy nigdy nie ukrywali, że nie przepadają specjalnie za tym utworem i boli ich fakt, że spora część ludzi zna ich głównie za ten przebój. Ich następny album „The Bends” okazał się umiarkowanym sukcesem i umieścił zespół w czołówce brytyjskich bandów. Prawdziwy przełom miał jednak dopiero nastąpić.
Komercyjny sukces
Prace nad nowym wydawnictwem rozpoczęły się w 1996 roku. Panowie na ten czas postanowili zamknąć się w XV-wiecznej willi aktorki Jane Seymour. To miejsce miało się stać dla nich formą ucieczki od świata i pozwolić im się zrelaksować. Pierwszym singlem promującym album okazał się „Paranoid Android”. To jeden z tych utworów, których brakuje dzisiaj w muzyce rockowej. Kilkuczęściowa kompozycja, zmiany tempa i doskonała solówka gitarowa przypominają wielkie rockowe kawałki pokroju „Bohemian Rhapsody” czy „Stairway to Heaven”. Piosenka utrzymana jest w atmosferze niepokoju i ciągłego napięcia. Warto również przypomnieć o nieco dziwacznym i pokręconym animowanym teledysku, który doskonale oddaje klimat tego dzieła. Sporym sukcesem okazał się również utwór „Karma Police”, który należy do najbardziej rozpoznawalnych kompozycji zespołu i jest jednym z punktów kulminacyjnych ich koncertów. Nie mniejszą popularnością cieszyło się „No Suprises” – dosyć prosty i ckliwy numer, który mogłby być dzisiaj zagrany przez każdy zespół grający smutną alternatywę dla nieszczęśliwie zakochanych. Główny motyw przypomina nieco kołysankę, a sam tekst opowiada o człowieku nieszczęśliwym, wypalonym i zmęczonym pracą. Jeśli dodać do tego teledysk, w którym niezwykle atrakcyjny Thom Yorke śpiewa zanurzony głową w wodzie, to wychodzi nam całkiem przebojowy i jednocześnie depresyjny kawałek. Jego siła zdecydowanie tkwi w prostocie!
Utwory z przekazem
Niepokój, rozdrażnienie, strach przed przyszłością – te rzeczy najlepiej oddają nastrój całego albumu. Da się to usłyszeć już od pierwszych dźwięków, zawartych w kawałku „Airbag”. Czuć tutaj jeszcze klimat poprzedniej płyty zespołu, jednak brudne brzmienie perkusji i charakterystyczne dźwięki gitary dają nam znać, że będziemy mieli do czynienia z nietuzinkowym wydawnictwem. Możemy tutaj również zaobserwować pierwszy zwrot Radiohead w kierunku elektroniki oraz muzycznych eksperymentów. Najlepszym tego przykładem może być „Climbing Up The Walls”, który powstał poprzez fascynację utworami Krzysztofa Pendereckiego, a także „Fitter Happier”, w którym panowie użyli syntezatora głosu. Była to jasna zapowiedź tego, w jakim kierunku na najbliższe lata zwróci się muzyka zespołu, co można potem zauważyć np. na albumie „Kid A”. Inne warte uwagi kawałki, to nieco podobne do „No Suprises” i epatujące lekkością oraz kruchością „Let Down”, a także nastrojowe i opowiadające o katastrofie lotniczej „Lucky”. Strona tekstowa krążka doskonale oddaje ducha czasów. Mamy tutaj obawy dotyczące współczesnej technologii, roli jednostki w społeczeństwie i wielkich korporacji. Panowie poruszyli tematy, które 20 lat temu nie były jeszcze tak ważne i nie stanowiły przedmiotu dyskusji. Te wszystkie rzeczy wydają się dzisiaj jeszcze bardziej aktualne niż wtedy, kiedy na świecie mieliśmy czasy względnego spokoju.
Album, do którego warto wracać
Dlaczego warto sięgnąć po ten krążek? Mimo dwóch dekad na karku brzmi on zaskakująco świeżo, a warstwa tekstowa nie straciła na aktualności. To jeden z najważniejszych albumów w historii muzyki rockowej, porównywany często do „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” czy „The Dark Side of the Moon”. Słuchając go można odczuć, że każdy numer jest wyjątkowo ważny i przemyślany i nie ma tam żadnych zapychaczy. Radiogłowym udało się stworzyć krążek ambitny, a jednocześnie przystępny dla szerszej publiczności, co odbiło się na jego dosyć sporym sukcesie komercyjnym. Całość została również doceniona przez krytyków muzycznych i uznana za Magnum opus w twórczości zespołu. Warto również spojrzeć na zeszłoroczną reedycje płyty, wydaną z okazji jej 20 lecia. Znajdziemy tam kilka utworów, które nie pojawiły się na oryginalnym albumie np. „I Promise”, do którego teledysk nagrał polski reżyser Michał Marczak. Widzimy na nim autobus przemierzający warszawskie ulice oraz aktorkę Agatę Buzek. Nie da się ukryć, że to całkiem miły polski akcent. Nie jest to jednak krążek dla każdego. Nie nadaję się raczej na majówkowego grilla ze znajomymi czy wiosenne porządki, a na samotne wieczory, lub długą jazdę samochodem. Smutek i melancholia mogą zniechęcić wielu słuchaczy, więc jeżeli szczytem smutnych piosenek o miłości jest dla ciebie muzyka Adele, to warto sobie Radiohead odpuścić. Jest to jednak doskonały wybór, jeżeli szuka się czegoś do samotnej refleksji czy nastrojowego wieczoru.