„Król rozrywki”, czyli musicalowy zawrót głowy
3 min readMusicale zazwyczaj z lepszym lub z gorszym skutkiem zabierają nas na chwilę do świata marzeń. Prawie zawsze balansują na granicy baśniowości i kiczu. Twórcy „Króla rozrywki” przekroczyli wszelkie granice dobrego gustu – i odnieśli sukces, tworząc komercyjny majstersztyk.
Punktem wyjścia dla produkcji stanowi historia P.T. Barnuma – dziewiętnastowiecznego twórcy taniego przemysłu cyrkowego w Ameryce. Główny bohater przeżywa swoje perypetie na ekranie w iście musicalowym stylu. Główna idea jest jednak inna. Widzowie mają uwierzyć, że życie bez marzeń nie ma sensu, a twórcy kultury i rozrywki mogą dopuszczać się pewnych oszustw, jeśli w zamian dadzą swoim odbiorcom tę „odrobinę magii”.
Reżyser Michael Gracey z ekipą z pewnością oszukali nas, przerysowując każdy element filmowej rzeczywistości. Zgodnie z myślą Barnuma, nikt nie będzie miał im tego za złe. Prosta fabuła stanowi tylko tło dla wszelkich zastosowanych efektów filmowych i scenicznych. W rezultacie powstał dopracowany w każdym szczególe, chciało by się rzec „rasowy” musical. Wielobarwność „Króla rozrywki”, bogactwo scenerii, kostiumów i dopracowane układy taneczno – akrobatyczne rzeczywiście przenoszą w inny, bajkowy świat. Większość budżetu, oprócz gaż aktorskich, pochłonęło zapewne ogromne zaplecze rekwizytowe, które mimo współczesnego postępu technologicznego cały czas jest potrzebne do realizacji produkcji utrzymywanych w nieco teatralnym tonie. Na uwagę zasługują niebanalne ujęcia grupowych scen tanecznych. Dzięki odpowiednim zbliżeniom, dynamicznej pracy kamery i częstym spowolnieniom w połączeniu z elementami stworzonymi komputerowo, uzyskujemy jeszcze bardziej bajkowy klimat
Podstawę budującą bieg wydarzeń oraz nastrój stanowi dziesięć napisanych specjalnie na potrzeby filmu kompozycji. Odpowiadają za nie kompozytorzy ścieżki do „La la land” – Benj Pasek i Justin Paul. Jednak nie każda piosenka prezentowana jest w wykonaniu obsady. Zwalające z nóg, zrealizowane w starym, nastawionym na prezentację możliwości wokalnych śpiewającej, wykonanie piosenki „Never Enough” nominowane jest do Złotego Globu i Critics’ Choice. Rebecce Ferguson, odgrywającej rolę śpiewaczki operowej, urzekającego głosu w tej scenie użycza uczestniczka amerykańskiego the Voice, Loren Allred. Jest to jawne oszustwo, jednak zgodnie z teorią Króla Rozrywki mało znaczące. Scena ta rzeczywiście przyprawia o dreszcze i wszyscy są zadowoleni. Reszta obsady, w tym między innymi odtwórca głównej roli, Hugh Jackman oraz niemalże perfekcyjna Michelle Williams, czy znany już bardziej ze śpiewu i tańca niż gry aktorskiej Zac Efron, samodzielnie wykonują resztę utworów. Na szczególną uwagę zasługuje także Keala Settle, za brawurową i zapadającą w pamięć rolę Lettie Lutz, jednej z cyrkowych „dziwolągów”.
Oceniając wartość musicalu powinniśmy porzucić sensowność fabuły, realność scen czy nadmierną ckliwość, graniczącą momentami ze śmiesznością. Te elementy stały się wręcz podstawą gatunku. Ot, podobnie jak cyrk, odskocznia dla tłumu. „Król rozrywki” to jedna z najbardziej bajkowych, kiczowatych i sztucznych widowisk ostatnich lat. Komercja jednak też może być sztuką. Ta zrealizowana z ogromnym rozmachem produkcja to dobry pomysł na relaks i doskonała alternatywa dla otaczającej nas rzeczywistości.