Dziękuję Ci O.S.T.R. – relacja z koncertu Autentycznie
6 min readPowiedzieć o Adamie, że jest pracowitym raperem, to jakby powiedzieć, że Herkules był trochę silny, a Beyonce nawet ładna. Ostry to prawdziwa maszyna, która nie zna słowa dosyć. Do dnia koncertu zastanawiałem się, czemu on tyle pracuje. W ubiegłym roku osiągnął tyle, że prawdopodobnie wielu podobnych mu artystów nie zrobi tego co on, przez całe swoje życie. Jednak na koncercie, który odbył się w czwartek 30 marca w Teatrze Szekspirowskim, Adam powiedział mi co go napędza. I wtedy AUTENTYCZNIE spłynęła mi łza.
Nasz wewnętrzny redakcyjny regulamin nakazuje napisać relację z wydarzenia maksymalnie trzy dni po nim. Mija tydzień od koncertu O.S.T.R., a ja nie wiem jeszcze czy jestem gotowy. Czy chociaż w jakimś procencie będę w stanie pokazać czytelnikom, jak było na tym ważnym dla polskiego rapu występie. I pomyślałem dzisiaj, że chyba nigdy nie będę dokładnie potrafił przekazać wam tego, co poruszyło mnie w ten czwartkowy wieczór. Na moje głębokie przeżycia złożył się nie tylko koncert Adama, ale cała aura jaka mu towarzyszyła.
Nigdy szczególnym fanem twórczości Ostrego nie byłem. Jak każdy dzieciak znałem te najpopularniejsze kawałki, które puszczano w radio czy w programach muzycznych. Gdy pierwszy raz słuchałem „Życie po śmierci” w pociągu jadąc na uczelnię, odebrałem ją jak każdą inną płytę. Ot fajne, wpadające w ucho bity, coś tam Adam mówił, ale szczególnie się w to nie wsłuchiwałem. Zostawiłem ją na długi czas, aż zgłosiłem się do napisania relacji z grudniowego koncertu. Dla przypomnienia zarzuciłem krążek jeszcze raz, żeby nie wyjść na gamonia, który nie wie nawet na co idzie. Znowu przesłuchałem tego jak normalną płytę, ale już bardziej wsłuchałem się w słowa, które wypowiada raper. Siedziałem wtedy w domu, listopadowa pogoda nie napawała optymizmem. Bit już jakby wchodził mocniej, a tragedia o jakiej opowiadał Ostry zaczęła działać na zmysły. Jak było na koncercie możecie się domyślić (albo przeczytać), ale wtedy właśnie to do mnie trafiło. Od tego momentu „Życie po śmierci” towarzyszyło mi w samochodowych podróżach, na siłowni i w domu. Po jakimś czasie zaczęło mi brakować tego zastrzyku dobrej energii, jaką dał mi Adam w grudniu. Nie wiecie jaka radość uderzyła we mnie, kiedy ogłoszono w Gdańsku występy z cyklu Autentycznie. Musiałem tam być i musiałem znowu poczuć tę niesamowitą atmosferę. I poczułem, tylko że sto razy mocniej niż poprzednio.
Forma, którą przyjęli artyści jest w dzisiejszych czasach mało praktykowana. Wszystkie miejsca były numerowane. Nie było wolnej przestrzeni stojącej, każda osoba miała swoje miejsce siedzące. Pierwsze wrażenie było nieco dziwne. Przyszedłem na rapowy koncert i każdy siedzi na swoim krześle. Oczywiście wiedziałem wcześniej, że będzie to bardziej przedstawienie, ale mimo to pierwsze wrażenie było zaskakujące. Myślę, że nie tylko ja to czułem. Artyści tym zabiegiem podjęli duże ryzyko, ale moim zdaniem efekt był zdumiewający.
Gdy koncert się zaczął i pierwsze dźwięki rozlały się po sali, poczułem to. Wiedziałem, że przez te półtorej godziny, brzmienia instrumentów wwiercać mi się będą w serce i pozostawią ślad na długi czas. Przeniesienie kawałków z płyty na nuty dla instrumentów, to bez wątpienia bardzo ciężka praca i długotrwały proces. DJ Haem i Jakub Krukowski dołożyli wszelkich starań, aby numery z krążka znane wszystkim fanom Adama, brzmiały równie dobrze w wersji instrumentalnej. I tutaj z całą powagą i odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że panowie spisali się na medal. Dobór akcesorium jakim posługiwali się muzycy było doskonałe. Szczególne uznania należą się pani Agnieszce Greli – Fedkowicz, która swoją grą na harfie sprawiała, że (to może zabrzmieć trochę patetycznie) czułem się jakbym siedział na górze Olimp i jadł czerwone winogrona. Muskające bębenki, słodkie dźwięki instrumentu przy piosence „Życie po śmierci” to dla mnie top of the top, crème de la crème tego koncertu. Z pewnością gdyby pani Agnieszki zabrakło, była by to dla cyklu Autentycznie ogromna strata.
Jeśli chodzi o płytę w tym wydaniu, to już nie mogę doczekać się jej fizycznej wersji. Jakie numery zrobiły na mnie największe wrażenie? „Diagnozę” i „Życie po śmierci” znałem już wcześniej z YouTube, ale na żywo brzmią o wiele lepiej. Co do „Miami” miałem duże oczekiwania. Lubię ten kawałek, ale prawie wcale nie słyszałem tekstu. Mimo starań, Adam nie poruszył też nim publiczności, a szkoda. „Scenariusz sądnych dni” wokół miejsca którego siedziałem wywołał sporo radości. Szczególnie pozdrawiam pana, który rozpoznawał wszystkie kawałki po pierwszym słowie wprowadzenia. Z radością dziecka otwierającego prezent na święta, krzyczał do swojej partnerki, że to jego ulubiony numer. I mówił tak o każdym wykonanym utworze. Do pewnego momentu trochę brakowało mi w tym wszystkim perkusisty. Pan Wojtek Fedkowicz co prawda w każdym numerze miał swój wkład, ale ciągle brakowało mi tego czegoś. No i jak wjechał „WudżTangClan” to już mógł się walić świat. Kawałek sam w sobie jest energiczny, ale kiedy pan Wojtek wyzwolił z siebie moce Ringo Starra, to od razu wszystko we mnie zaczęło chodzić.
Dużą, o ile nie kluczową rolę odgrywały tu właśnie wprowadzenia. Przez to, że koncert swoją formą przypominał bardziej przedstawienie, każdy mógł dokładnie wsłuchać się w słowa Adama, które tak naprawdę wielu znało bardzo dobrze. Ja przeżywałem to na nowo – od pierwszych badań, po dwie operację i powrót do zdrowia. Największe wrażenie jednak wywołały u mnie słowa, w których raper powiedział czemu robi to wszystko. Czemu haruje jak wół od rana do nocy, nakłada na siebie masę obowiązków, którym sprostać mógłby tylko robot. Robi to wszystko, bo w pewnym momencie swojego życia dowiedział się, że mógł wszystko stracić. I o ile nie odkryłem tym Ameryki, to jednak gdy wypowiadał te słowa człowiek, który przeszedł to wszystko i osiągnął co osiągnął to zrobiło mi się w sercu jednocześnie błogo i paskudnie źle. Błogo, bo zrozumiałem czemu to robi, a źle, bo zdałem sobie sprawę jak dobrze mam w życiu, a nie mogę doprowadzić do końca prostych spraw. Zmotywowało mnie to tysiąc razy bardziej, niż wszyscy trenerzy personalni razem wzięci. I Za to Ci dziękuję.
Idealnym podsumowaniem tej relacji będzie krótkie zdanie, głośno wypowiedziane przez jednego z obecnych na widowni. Brzmi ono następująco: „Fajnie, że mamy Lewego, ale najfajniej, że mamy Ostrego”. I podpisuje się pod tym obiema rękami. Nie wiem, czy kiedykolwiek trafi nam się jeszcze taki raper. Bardzo bym tego chciał, ponieważ mój młodszy brat zaczyna już maczać palce w tej muzyce. Chciałbym, żeby on za te 10 – 15 lat też mógł przypadkiem pójść na koncert, który obudzi w nim takie emocje, jakie we mnie obudził swoją muzyką Adam. Gdy na lekcjach polskiego w szkole średniej, omawialiśmy zagadnienia związane z greckim teatrem, katharsis było dla mnie tylko pustym słowem. Po wielu latach, w końcu poczułem to w sobie i z całego serca życzę wam wszystkim tego samego.